(Bez)sen(sow)nie

Nie wiem, co pisać, nie mam weny, więc będę sobie tak bazgrać i może coś z tego wyjdzie :)

Godzinę później:

A dupa tam 😉

No dobra, to opowiem mój sen. Otóż śniło mi się, że szyłam maskotkę. Wielbłąda. Nawet zdążyłam zrobić garby, zanim się obudziłam 😀 Nie pytajcie, skąd mi się to wzięło. Jak zawsze geneza jest zbyt trudna, pogmatwana i niechętna do uchylenia rąbka tajemnicy, żeby udało mi się ją zgłębić. Podobnież jak wtedy, gdy wyśniłam, że miałam nocować u znajomych w domu z ogrodem, na pięterku konkretnie, i w tej nocy zachciało mi się siku, więc postanowiłam zejść na dół do łazienki. Idę i patrzę, a tu na schodach przycupnięty niedźwiedź. Wiecie, jak się zdenerwowałam?? Myślicie pewnie, że dlatego, iż to był niedźwiedź właśnie -duże zwierzę, dzikie i fokle. Nie, nie, nic z tych rzeczy. Mnie po prostu zniesmaczyło, że znajomi pozwalają mu siadać na schodach i że on zajmuje całą przestrzeń, i się niewygodnie schodzi!

Motyw zwierzęcy przejęłam najwyraźniej od mojej tatusia (przypomnienie TU). Nie tylko ja jednak. Mojej siostrze śniło się bowiem, że na zajęciach z pierwszej pomocy miała przeprowadzić reanimację… łabędzia.

Ale chyba wolę wesolutkie sny z fauną niż gdy w moim śnie należę do grupy ludzi, którzy zapraszają aktorów grających w serialu o Dexterze do jakiegoś domu, i ci aktorzy czekają pokornie w kolejce, wiedząc, że każdemu należy się kara za wszystkie winy wyrządzone Dexterowi, a będzie nią pocięcie przez nas piłą mechaniczną ich ciał na kawałki. Co najciekawsze, w tym śnie zdziwiła mnie tylko kwestia techniczna, mianowicie dlaczego z nikogo nie tryska krew.

Pisałam kiedyś, że niektórych snów lepiej nie interpretować, prawda…

Opublikowano Bez kategorii | 29 komentarzy

Na dzień dobry i dobranoc

Problemów urodzaj. W pracy, w domu, w duszy. Ale mimo to – cieszę się. Cieszę się, jedząc pączka. Cieszę się, odkrywając bogactwo smaków w cudownej pierogarni na Wrocławskiej (można zamówić każdego pieroga z innym nadzieniem!). Cieszę się, rozkładając na parapecie do wyschnięcia zioła zerwane z działki. Cieszę się, patrząc na ten dzisiejszy szalony księżyc w pełni. Cieszę się, oglądając z góry mojego zaparkowanego rumaka. Cieszę się, szurając nogami w szeleszczących, pachnących ziemią i rosą liściach. Cieszę się, kiedy z drzewa, pod którym nie leży już żaden „kasztan”, nagle wprost pod moje nogi spada ten jeden jedyny, być może ostatni, lśniący niczym polakierowany, emanujący dobrą energią.

Cieszę się, siadając w ciepłej kuchni z książką o podróżach i przekraczaniu granic. Cieszę się, wkładając naczynia do naszego nowego nabytku, czyli zmywarki. Cieszę się, gdy dostaję miłego smsa. Cieszę się, rozmawiając z ludźmi. Cieszę się, mając niemal każde popołudnie zajęte, w ten czy inny sposób. Cieszę się, kiedy nie leje i mogę pobiegać. Cieszę się, gdy gorący prysznic pieści i koi, rozgrzewając tak cudownie. Cieszę się z nabycia pędzla do pudru w takim fajnym etui. Cieszę się, ustawiając na półce nowe kosmetyki w wersji mini, czyli tycie żele do buzi, szamponiki, pasty do zębów, kremy do rąk itd – nigdzie nie lecę, nad czym nieodmiennie ubolewam, ale kto wie, a nuż się zakocham i będę spędzać noce poza domem czy coś 😉

Nawet nowa szklana mydelniczka, kupiona w Ikei w promocji, mnie cieszy!
A przecież dałabym radę wymyślić jeszcze z tysiąc innych rzeczy, które codziennie sprawiają mi radość. Czy więc naprawdę jest na co narzekać? :)

Opublikowano Bez kategorii | 46 komentarzy

Mężczyzna mojego życia

Nic nie poradzę na to, że kocham swój samochód tak bardzo, iż potrafię wyjść z domu wyłącznie po to, żeby jego obsrane przez ptaka drzwi wypucować – uwaga – chusteczkami dla niemowląt 😀

Fokle często z nim rozmawiam, traktując go jak żywy organizm. Np. gdy cofam i nic nie widzę, pytam go, czy coś jedzie 😀
A kiedy wracam ze sklepu, to zawsze przez parking, żeby chociaż z daleka mu powiedzieć „cześć, najdroższy”, musnąć palcami po karoserii albo co najmniej przesłać buziaka. Rąbnięta jak nic 😉

Tylko to wszystko dlatego, że czuję się przy nim (i w nim) niesamowicie seksowna :) Uwielbiam moment, gdy idę sobie do niego nonszalancko z kluczykami na wierzchu, jakbym chciała wszystkim wokół wykrzyczeć: „Patrzcie, mam brykę i jest najcudniejsza na świecie!”. Jak ja żałowałam, że w Dzień bez samochodu, kiedy komunikacją miejską można było jechać na dowód rejestracyjny zamiast biletu, nikt mi tego biletu nie chciał sprawdzić. Autentycznie zła byłam, bo jakże to, posiadam auto, pragnę się nim pochwalić, a tu zero zainteresowania? Skandal!!

Co więcej, zmienianie biegów też uważam za seksowne 😀 I zapalanie świateł, i spuszczanie hamulca ręcznego, w ogóle całe prowadzenie jest seksowne, nawet parkowanie, oczywiście zakładając, że uda się zaparkować dobrze 😉 I być może to poczucie bycia pociągającą przekłada się jakoś na mój i Vi wizerunek, ponieważ, jak tak teraz o tym myślę, normalnie co chwilę mnie ktoś na ulicy przepuszcza. Mam parę trudnych wyjazdów, jednak nie aż tak trudnych, żebym nie mogła się wcisnąć pomiędzy auta. A tu co rusz ktoś mi światełkami mruga albo macha ręką, że uprzejmie zaprasza przed siebie. Szok! Zatem prawdopodobnie naprawdę tak ładnie razem wyglądamy i dlatego, hi hi. Jest to bardzo przyjemne, chociaż zawsze jeszcze istnieje mniej pozytywne wytłumaczenie tej kwestii, mianowicie że sprawiam wrażenie biednej sierotki, która nie da sobie rady, jak się jej nie pomoże. Ale ja wolę opcję numer jeden :)

Tak więc, mili moi, wiem. Wiem. Umysł mi przyćmiło. Ale nie tylko mnie! Moi rodzice prezentują ledwo odrobinę mniejszy poziom ześwirowania. Mama np. ostatnio pieczołowicie wydłubywała igliwie z Vincentowej kratki (które notabene leciało na bieżąco, więc fajną syzyfową pracę sobie skombinowała), a tata, mimo że jeszcze zakatarzony, ruszył się z domu tylko po to, by „napoić rumaka” 😀

Mam szczerą nadzieję, że samochodu nie da rady zagłaskać na śmierć. Inaczej nastąpi to bardzo szybko.

PS. Że jestem nudna z tymi peanami na cześć Vi, to też wiem. Trudno 😉

Opublikowano Bez kategorii | 46 komentarzy

Ojcowski zapłon

Wieczór. Wyszłam właśnie spod prysznica, gdy tata wrzasnął:

-Chodź szybko coś zobaczyć, teraz, zaraz!

No to wytarłam się, pod presją czasu bez mała pomyliłam tył koszulki z przodem, wybiegłam prędko z łazienki, pognałam slalomem między zmywarką a drzwiami (remont mieliśmy) i wpadłam do pokoju dokładnie w chwili, gdy tata, wskazując program w TVN Style, dopowiadał resztę:

– Chodź zobaczyć PENISY!!!

What the f***??

Miazga totalna. Prawie mi szczęka wypadła z zawiasów, wbiło mnie w podłogę, w głowie zapachniało sianem, a usta otwierały się i zamykały w niemej próbie skomentowania tego, co przyszło mi usłyszeć. Ostatecznie nie odezwałam się słowem, odwróciłam na pięcie i wyszłam, po czym usiadłam na swoim łóżku i tak siedziałam.

Wcześnie się mój rodziciel zabrał za edukację seksualną, niech skonam.

Opublikowano Bez kategorii | 48 komentarzy

Wymarzona noc

Na Noc Naukowców wybrałam się z sister i dzieciakami. Dzikie tłumy spowodowane ogromną ilością wycieczek szkolnych przeszkodziły nam w obejrzeniu znakomitej większości atrakcji, niemniej i tak wyszłam bogatsza w doświadczenia.

Najpierw zabawiliśmy w kampusie Politechniki, przy stoisku „Mały inżynier”. Gdy jednak próbowaliśmy pomimo hałasu skoncentrować się na robotach i magnesach, znienacka z sufitu rąbnęła… chmura wody. Początkowo każdy uznał to za jakiś osobliwy punkt programu, ale po chwili, w czasie której zmokło nam się niemiłosiernie, stwierdziliśmy, że jednak raczej po prostu coś nie poszło. No chyba że przy okazji ktoś chciał sprawdzić sprawność alarmu przeciwpożarowego 😉

Następnie oczywiście trzeba było zahaczyć o łazienkę. Weszłam do kabiny z siostrzenicą, by jej pomóc, gdy nagle zaczęła się dobijać do nas jakaś dziewczyna. Kiedy skończyłyśmy z małą całą operację i wyszłyśmy, dość zniesmaczone zakłócaniem spokoju w takim momencie, usłyszałyśmy, jak laska krzyknęła do ochroniarza: „jest ok, te dwie osoby w kabinie to była pani z dzieckiem!”. Czyżby mieli zainstalowane czujniki monitorujące ewentualną nadmierną integrację młodzieży? 😀

Niestety pożądany przez nas pokaz „Fizyka aero show”, traktujący o lewitacji w przyrodzie, przeszedł nam koło nosa. Kolejka jak do Boga po urodę, słowo daję. Przenieśliśmy się więc całą watahą do sali, w której wyświetlano na ekranie w czasie rzeczywistym widok z radaru wieży kontroli lotów w Warszawie. Poruszające się kropeczki samolotów, oddalone od siebie o 20km, wszystkie idealnie wg kursu – to robi wrażenie, zwłaszcza gdy pomyślałam, iż już parę razy sama leciałam taką kropeczką.
Potem natomiast przedarliśmy się w plener, konkretnie na Piknik Lotniczy, gdzie siostrzeniec wystraszył się płomieni, jakie wypuszczał balon, siostrzenica z kolei patrzyła w nie jak urzeczona, z uśmiechem po całej gębie. Ja za to kompletnie się zakochałam. Normalnie grzmotnęło mnie niczym kamieniem w czachę. Super ciastek, młody, przystojny, wysoki, ciemnowłosy, do pochrupania taki, z pewnością siebie graniczącą z nonszalancją opowiadał o lataniu szybowcem. I ten szybowiec obok niego sobie stał…

Chryste! Mieć taką brykę…!!!! 😀
Zaiste frapujące, skąd mi się to wzięło, ale kiedy facet coraz mocniej zagłębiał się w temat, ja coraz bardziej czułam, że nie marzę o niczym innym jak o oderwaniu się od powierzchni ziemi i frunięciu cichutko nad polami, lasami, jeziorami… Już dawno nie pragnęłam czegoś tak dotkliwie. Przypuszczam, że okażę się zbyt dużym tchórzem, aby spróbować tę chęć ziścić, jednakże… co mi szkodzi pofantazjować? A pomyślcie, jak by to cudownie brzmiało: Pani Pilot Czerwona 😀
Jestem porąbaną szpanerką, wiem. I co, przynajmniej mam marzenie :)

Opublikowano Bez kategorii | 28 komentarzy

Mały powrót do przeszłości

Dziecko dostało zabawkę, czyli nowy służbowy telefon. W piątek, gdy kazali mi się po niego zgłosić, właściwie na tym skończyła się moja zawodowa aktywność. Tzn. wszystkie zadania wykonałam oczywiście, jednak w głowie miałam zupełnie co innego. Z błyskiem w oku i skupieniem badacza zaglądałam we wszystkie elementy menu, odnajdując coraz to nowe przydatne funkcje. Telefon rzecz jasna znam doskonale, sama sprzedałam ich całkiem sporo, jednak co innego je codziennie samemu użytkować, poznając od podszewki.

Największą przyjemność sprawiła mi personalizacja ustawień, jak głupek się cieszyłam z najdrobniejszej zmiany czcionki, tapety (żabcia taka słodka jest i fokle!) czy dzwonków. No co, radość z rzeczy małych 😉 A propos dzwonków, wiedzieliście, że jest coś takiego jak dzwonki 3D? Można sobie np. ustawić w tzw. trajektorii dźwięku efekt „przelotu”. Przekładając na nasze – brzmi, jakby się tego słuchało po paru głębszych. Fałszuje, pomyka z jednej strony na drugą – generalnie polecam, jeśli ktoś potrzebuje bardzo prędko stracić równowagę i wyrżnąć w ścianę. Ja w każdym razie, słuchając tego, odczuwam natychmiastowe bóle błędnika oraz doznaję wizji spadania z wyra i czołgania się po podłodze z głupawym chichotem. W sumie, można rzec, całkiem ekonomiczne rozwiązanie. Nie zdziwiłabym się na wieść, że zostało stworzone dla anonimowych alkoholików, jako terapia zastępcza.

Jednak najbardziej ze wszystkiego urzekły mnie… mapy. Wiem, że odkrywam w tym momencie Amerykę, ale naprawdę nie jestem gadżeciarą i nie surfuję po internecie w telefonie – szkoda mi pieniędzy i nie chcę być aż takim niewolnikiem technologii. Za to nawigacja przyda się akurat niesamowicie, zważywszy moje niezrównane zdolności przestrzenne, a mam tę szczęśliwą przewagę nad wieloma użytkownikami, że umiem sobie sama ustawić wszystko tak, by działało za darmo :) Kurde, jestem zajebista, no! 😀

Tym więc sposobem siedzę teraz wieczorami z wymalowanym na obliczu zachwytem oraz nosem w telefonie, tak jakbym nigdy w życiu atlasu nie widziała, google maps nie znała, za to rozum z grubsza postradała. Fajnie :)

Opublikowano Bez kategorii | 24 komentarzy

Vi

Uwielbiam jeździć samochodem. Moim Vincentym Gustawem (w skrócie Vi lub Gucio). Niemal każda jazda to nowa przygoda, albowiem mój jaśnie wielmożny talent nie spoczął na laurach i pokazuje, co następuje:

1. Jednego dnia pół drogi jechałam na ręcznym i bardzo się zdumiałam, że cisnąc gaz do dechy, mam na liczniku 50km/h. Oczywiście najpierw podejrzewałam awarię licznika 😀

2. Na początku nagminnie zapominałam zamknąć auto na klucz oraz wyłączyć światła. O ile Vi się dopomina o wyłączenie, tak już o zamknięcie nie bardzo, więc nieraz leciałam kurcgalopkiem z pracy, żeby cichcem, udając że czegoś szukam, przekonać się o swoim pamięciowym kalectwie. Teraz jest już nieco lepiej – nadal nie pamiętam i latam, ale po sprawdzeniu okazuje się, że jednak jest zamknięty :)

3. Raz zablokowałam sobie kierownicę. Chciałam się zorientować, jak mam koła, i ją przekręciłam za mocno. Zdarza się. Niestety zablokowałam tym samym kluczyk, który za nic nie chciał się przekręcić w stacyjce. Męczyłam się z 3 minuty, w końcu ze łzami w oczach, że popsułam i już nigdy nie ruszę, zadzwoniłam do taty. Ostatecznie jednak go oszczędziłam, bo sama wpadłam na to, że trzeba tą kierownicę jeszcze trochę poruszyć i wtedy zapalić. Proste, co? Jak się wie, to tak 😉

4. Dotarłam na miejsce, zaparkowałam, wyszłam z auta, ale stwierdziłam, że stoję jak ułom, więc wróciłam, żeby się przeparkować. Chcę wrzucić bieg – ni cholery. Nie działa. Co więcej, nie wchodzi też jedynka, dwójka, żaden, aaa! Vincenty na moje uprzejme pytanie „co ci jest, do ciężkiej kurwy” nie raczy odpowiedzieć, zatem panika totalna, znów żałość na twarzy i nieznośnie pchające się na użytek własny obwieszczenie pt. „jestem głupia i ociemniała”, ale siedzę, usiłując wymyślić rozwiązanie, które, o dziwo, nadchodzi! Niestety potwierdza słuszność wspomnianego stwierdzenia, ponieważ, jak się okazuje, funkcjonuje u mnie już kolejny odruch, czyli blokowanie skrzyni biegów, o czym znów zapomniałam 😀 Ale z drugiej strony teraz wiem, że blokada naprawdę działa. Przynajmniej na takiego laika jak ja 😉

5. Dziś drugi już raz jechałam na światłach drogowych zwanych długimi (że tak nomenklaturą błysnę). O ile pierwszy raz odbył się w dzień, czyli krzywdy nikomu nie zrobił, o tyle teraz chyba kogoś zdołałam oślepić w tej ciemności… Ale na szczęście tylko jadącego przede mną, z naprzeciwka nikogo nie mijaliśmy. I skapnęłam się już na pierwszym skrzyżowaniu 😉

Jednak mimo tych wszystkich idiotycznych ruchów, które z takim uporem wykonuję, na pewno z własnej woli nie pozbawiłabym się przyjemności prowadzenia. Móc wybrać się na zakupy z alternatywą inną niż albo ruszenie dupska i pójście w wichurze i zimnie, albo przebłaganie taty, żeby raczył zawieźć, co wiąże się z dotkliwym, wielogodzinnym utyskiwaniem rodziciela… Bezcenne, wierzcie mi. Podobnie jak dzika satysfakcja, z którą pierwszy raz kogoś strąbiłam 😀

Opublikowano Bez kategorii | 41 komentarzy

Biologiczno-chemiczna logika

Boże, widzisz i nie grzmisz. W zaawansowanym wieku prawie 27 lat po raz pierwszy uciekłam facetowi z imprezy!

Poszłyśmy z dziewczętami się zabawić. Wybór padł na klub w ścisłym centrum miasta, gdzie, jak się okazało, panował klimat studencki. Ponieważ jednak mój wygląd wskazuje wczesne gimnazjum i fokle dobrze, że miałam dowód, bo by mnie nie wpuścili, o kupnie alkoholu nie wspominając (to się już zaczyna robić nudne, słowo daję) – gładko wpasowałam się w tłum. Zresztą po całej butelce wina było mi zaiste obojętne, z kim się bawię, mogły to być nawet ananasy na pustyni, i tak bym pośród nich pląsała w takt sobie tylko znany. Cudownie się czułam – gdy nagle w tym zacnym momencie oczywiście napatoczył się facet i zburzył całą koncepcję, która brzmiała: „napruć się w cztery trąbki i tańczyć solo krakowiaka”. O ile część pierwsza udała się bez pudła, o tyle druga upadła sromotnie, zważywszy że chłopię, jak to chłopię, myślało pewnie, że celem mojego życia jest romantyczne ocieranie się o jego spocone członki. W sensie że części ciała (acz wszystkie możliwe). Powstał nam zatem drobny konflikt interesów, albowiem ja akurat pragnęłam się wyszaleć grzecznie, bez macankowych ekscesów.

I się nie dało.

Właściwie, mimo mojej niechęci do duetów, byłoby całkiem podniecająco oraz przyjemnie, zwłaszcza że trafił mi się egzemplarz wyjątkowo udany, przystojny, naprawdę fajnie się ruszający i całkiem słodki.
Byłoby. Ale nie było. Bo mi nie pachniał!

Znaczy się feromony do niczego. Aż się zezłościłam w duchu na siebie, no bo kurde, jak już spotykam niemal ideał, to mój nos odprawia go z kwitkiem. Głupia biologia! I chemia też nie lepsza!
W związku z czym nasz taniec cechowała mało skomplikowana choreografia: on się przysuwał, ja odsuwałam, lądowałam pod ścianą, odpychałam go i cała zabawa od nowa. W końcu zaczął sobie coraz śmielej poczynać (co dowodzi, iż uniki to słuszna taktyka, w razie gdybym nabrała ochoty – taka mała uwaga na przyszłość), zatem uznałam, iż uprzejmość uprzejmością, lecz jeśli nie chcę nikogo lać po ryju, to trzeba brać nogi za pas. Powiedziałam jakże przebiegle, że idę do łazienki, a on w odpowiedzi mnie znienacka pocałował tak, że łojezu, nie powiem, niemal zwątpiłam w słuszność swej decyzji – lecz brak feromonów przeważył, wyrwałam się i zwyczajnie zwiałam (najpierw jednak całkiem prawdomównie zahaczając o kibel). Pierwszy raz w życiu się tak ulotniłam, i to nie z powodu wkurwu :)

Tym więc sposobem o trzeciej w nocy szłam przez miasto samotnie, gratulując sobie uroku osobistego, przyzwoitości – oraz nade wszystko niesprzyjającej fazy cyklu. Kto wie bowiem, jak by mi ta ucieczka poszła na ten przykład dzisiaj :)

Opublikowano Bez kategorii | 44 komentarzy

Nocne strachy

Zazwyczaj o tym w ogóle nie myślę. Życie płynie mimo woli, ot tak, bo płynąć musi i już. Ale czasem stanie się coś takiego, że zatrzymuję się w miejscu, dech mi zapiera, pod oczami wzbierają tysiące bezpańskich kropelek. A niekiedy nawet nic się nie stanie, albo stanie coś pozornie błahego, wystarczającego jednak, bym zaczęła się bać.

Boję się o moich rodziców. Nie są już młodzi, a ja nie jestem dzieckiem, by wbrew rozsądkowi nadal ufać, że będą tu wiecznie. I chociaż właściwie na ogół nie przyjmuję tego faktu do wiadomości, czasem uderza mnie prawda: to, że są ze mną od zawsze, nie znaczy, że na zawsze. Okropny lęk wtedy czuję. Nie wyobrażam sobie życia bez nich. Wszystkie smutki, radości, wszystko, wszystko z nimi dzielę, w ten czy inny sposób. Nawet gdy nie wspominam im, co się dzieje w moim sercu – nie muszę. To, że nie wiedzą, nie oznacza, że nie pomagają. Sama świadomość, że są, to dla mnie tak gigantyczne oparcie, że… Ale przecież nie chodzi tylko o mnie, nie chodzi o to, że sobie bez nich nie poradzę. Po prostu ich kocham, a to kompletnie inna kategoria myślenia. Nie w stronę „ja”, tylko w stronę „oni”. I chcę ich ochronić dla nich, nie tylko dla siebie.

Dobrze się trzymają, czasem mam wrażenie, że lepiej ode mnie, jednakże… Kiedy czytają na głos nekrologi swoich rówieśników, mam ochotę porwać gazetę na strzępy i krzyczeć. Kiedy żartują sobie, że niebiosa już z ich półki wiekowej wybierają, wyśmiewam, jakie głupoty wygadują, chociaż wiem, że to dowcip przez łzy. Kiedy długo nie wracają z odwiedzin rodziny lub znajomych, siedzę jak mały brzdąc z nosem przy szybie, krążę po domu zaniepokojona, wypatruję samochodu.

Wyrzucam sobie, że nie zajmuję się nimi należycie, że nie poświęcam im tyle uwagi, ile oni mnie, że w swoim egoizmie młodości ich zaniedbuję, że bywa, iż słucham ich bardzo nieuważnie, że… I że ostatecznie okaże się, iż nie ma więcej żyć, nie ma eliksirów z zapasowym sercem, z dodatkowym czasem, że pewnych spraw nigdy się nie naprawi lub nie nadrobi.

Czasem mnie wkurzają przeokropnie i mam ochotę się wyprowadzić tak jak stoję, ale kiedy indziej lubię się po prostu przytulić do mamy lub pośmiać z głupot z tatą. Oni po prostu muszą żyć, muszą… A przecież przestaną, kiedyś, kto wie, czy nie znienacka. Co to będzie wtedy za świat…

Opublikowano Bez kategorii | 38 komentarzy

Mądrość buddyjska nr 41

„CZY ISTNIEJE COŚ TAKIEGO JAK PRZYPADEK? ZACZYNAŁEM DOCHODZIĆ DO WNIOSKU, ŻE WIELE Z TEGO, CO PRZYPISUJE SIĘ TRAFOWI, JEST TAK NAPRAWDĘ NASZYM WŁASNYM DZIEŁEM: WYSTARCZY, ŻE SPOJRZYMY NA ŚWIAT PRZEZ INNE OKULARY, A ZACZYNAMY DOSTRZEGAĆ RZECZY WCZEŚNIEJ NIEZAUWAŻANE, A WIĘC I UZNAWANE ZA NIEISTNIEJĄCE.

PRZYPADEK TO W ISTOCIE MY SAMI.”

Z książki T. Terzani „Powiedział mi wróżbita”.

Opublikowano Bez kategorii | 38 komentarzy