Nie wiem, co pisać, nie mam weny, więc będę sobie tak bazgrać i może coś z tego wyjdzie
Godzinę później:
A dupa tam 😉
No dobra, to opowiem mój sen. Otóż śniło mi się, że szyłam maskotkę. Wielbłąda. Nawet zdążyłam zrobić garby, zanim się obudziłam 😀 Nie pytajcie, skąd mi się to wzięło. Jak zawsze geneza jest zbyt trudna, pogmatwana i niechętna do uchylenia rąbka tajemnicy, żeby udało mi się ją zgłębić. Podobnież jak wtedy, gdy wyśniłam, że miałam nocować u znajomych w domu z ogrodem, na pięterku konkretnie, i w tej nocy zachciało mi się siku, więc postanowiłam zejść na dół do łazienki. Idę i patrzę, a tu na schodach przycupnięty niedźwiedź. Wiecie, jak się zdenerwowałam?? Myślicie pewnie, że dlatego, iż to był niedźwiedź właśnie -duże zwierzę, dzikie i fokle. Nie, nie, nic z tych rzeczy. Mnie po prostu zniesmaczyło, że znajomi pozwalają mu siadać na schodach i że on zajmuje całą przestrzeń, i się niewygodnie schodzi!
Motyw zwierzęcy przejęłam najwyraźniej od mojej tatusia (przypomnienie TU). Nie tylko ja jednak. Mojej siostrze śniło się bowiem, że na zajęciach z pierwszej pomocy miała przeprowadzić reanimację… łabędzia.
Ale chyba wolę wesolutkie sny z fauną niż gdy w moim śnie należę do grupy ludzi, którzy zapraszają aktorów grających w serialu o Dexterze do jakiegoś domu, i ci aktorzy czekają pokornie w kolejce, wiedząc, że każdemu należy się kara za wszystkie winy wyrządzone Dexterowi, a będzie nią pocięcie przez nas piłą mechaniczną ich ciał na kawałki. Co najciekawsze, w tym śnie zdziwiła mnie tylko kwestia techniczna, mianowicie dlaczego z nikogo nie tryska krew.
Pisałam kiedyś, że niektórych snów lepiej nie interpretować, prawda…