Problemów urodzaj. W pracy, w domu, w duszy. Ale mimo to – cieszę się. Cieszę się, jedząc pączka. Cieszę się, odkrywając bogactwo smaków w cudownej pierogarni na Wrocławskiej (można zamówić każdego pieroga z innym nadzieniem!). Cieszę się, rozkładając na parapecie do wyschnięcia zioła zerwane z działki. Cieszę się, patrząc na ten dzisiejszy szalony księżyc w pełni. Cieszę się, oglądając z góry mojego zaparkowanego rumaka. Cieszę się, szurając nogami w szeleszczących, pachnących ziemią i rosą liściach. Cieszę się, kiedy z drzewa, pod którym nie leży już żaden „kasztan”, nagle wprost pod moje nogi spada ten jeden jedyny, być może ostatni, lśniący niczym polakierowany, emanujący dobrą energią.
Cieszę się, siadając w ciepłej kuchni z książką o podróżach i przekraczaniu granic. Cieszę się, wkładając naczynia do naszego nowego nabytku, czyli zmywarki. Cieszę się, gdy dostaję miłego smsa. Cieszę się, rozmawiając z ludźmi. Cieszę się, mając niemal każde popołudnie zajęte, w ten czy inny sposób. Cieszę się, kiedy nie leje i mogę pobiegać. Cieszę się, gdy gorący prysznic pieści i koi, rozgrzewając tak cudownie. Cieszę się z nabycia pędzla do pudru w takim fajnym etui. Cieszę się, ustawiając na półce nowe kosmetyki w wersji mini, czyli tycie żele do buzi, szamponiki, pasty do zębów, kremy do rąk itd – nigdzie nie lecę, nad czym nieodmiennie ubolewam, ale kto wie, a nuż się zakocham i będę spędzać noce poza domem czy coś 😉
Nawet nowa szklana mydelniczka, kupiona w Ikei w promocji, mnie cieszy!
A przecież dałabym radę wymyślić jeszcze z tysiąc innych rzeczy, które codziennie sprawiają mi radość. Czy więc naprawdę jest na co narzekać?