Posiadanie własnego mieszkania niesamowicie zmienia spojrzenie na świat. To prawie jak z dzieckiem. Przestały się dla mnie liczyć ciuchy, a przecież kiedyś byłam ciuchomaniaczką. Teraz kwiczę z uciechy, gdy kupię sobie… OBRUS 😀 Tak, kurwa 😀 I podkładki pod talerze 😀 Z motywem roślinnym 😀 Z tej okazji całe wczoraj łaziłam jak w jakiejś ekstazie. Bo zielono na stole ;D
Cudownie mieszkać samemu, zaczynam naprawdę doceniać ten fakt, chociaż początki były naprawdę trudne. W tej chwili nie umiem sobie wyobrazić powrotu do domu rodziców. O Boże, no nie.
Jedyne, co męczy, to ogarnianie całości samemu. I tak mam dużą pomoc rodziny i przyjaciół, ale jednak każda decyzja należy już do mnie. Chwilami mam ochotę uciec od ich podejmowania… a potem z estetyczną przyjemnością siadam na swoim przewygodnym narożniku (z którym też dużo już przeszłam), patrzę na spokojną, niezagraconą przestrzeń salonu, wtulam głowę w łóżko w sypialni, wyję wraz ze Skaldami w łazience „wszystko mi mówi, że mnie ktoś pokochał” (oczywiście bez podtekstów), a w kuchni już trzeci tydzień od parapetówki zbieram się, by uruchomić sprezentowany robot kuchenny 😀
Taka dorosłość 😉