Nic nie poradzę na to, że kocham swój samochód tak bardzo, iż potrafię wyjść z domu wyłącznie po to, żeby jego obsrane przez ptaka drzwi wypucować – uwaga – chusteczkami dla niemowląt 😀
Fokle często z nim rozmawiam, traktując go jak żywy organizm. Np. gdy cofam i nic nie widzę, pytam go, czy coś jedzie 😀
A kiedy wracam ze sklepu, to zawsze przez parking, żeby chociaż z daleka mu powiedzieć „cześć, najdroższy”, musnąć palcami po karoserii albo co najmniej przesłać buziaka. Rąbnięta jak nic 😉
Tylko to wszystko dlatego, że czuję się przy nim (i w nim) niesamowicie seksowna Uwielbiam moment, gdy idę sobie do niego nonszalancko z kluczykami na wierzchu, jakbym chciała wszystkim wokół wykrzyczeć: „Patrzcie, mam brykę i jest najcudniejsza na świecie!”. Jak ja żałowałam, że w Dzień bez samochodu, kiedy komunikacją miejską można było jechać na dowód rejestracyjny zamiast biletu, nikt mi tego biletu nie chciał sprawdzić. Autentycznie zła byłam, bo jakże to, posiadam auto, pragnę się nim pochwalić, a tu zero zainteresowania? Skandal!!
Co więcej, zmienianie biegów też uważam za seksowne 😀 I zapalanie świateł, i spuszczanie hamulca ręcznego, w ogóle całe prowadzenie jest seksowne, nawet parkowanie, oczywiście zakładając, że uda się zaparkować dobrze 😉 I być może to poczucie bycia pociągającą przekłada się jakoś na mój i Vi wizerunek, ponieważ, jak tak teraz o tym myślę, normalnie co chwilę mnie ktoś na ulicy przepuszcza. Mam parę trudnych wyjazdów, jednak nie aż tak trudnych, żebym nie mogła się wcisnąć pomiędzy auta. A tu co rusz ktoś mi światełkami mruga albo macha ręką, że uprzejmie zaprasza przed siebie. Szok! Zatem prawdopodobnie naprawdę tak ładnie razem wyglądamy i dlatego, hi hi. Jest to bardzo przyjemne, chociaż zawsze jeszcze istnieje mniej pozytywne wytłumaczenie tej kwestii, mianowicie że sprawiam wrażenie biednej sierotki, która nie da sobie rady, jak się jej nie pomoże. Ale ja wolę opcję numer jeden
Tak więc, mili moi, wiem. Wiem. Umysł mi przyćmiło. Ale nie tylko mnie! Moi rodzice prezentują ledwo odrobinę mniejszy poziom ześwirowania. Mama np. ostatnio pieczołowicie wydłubywała igliwie z Vincentowej kratki (które notabene leciało na bieżąco, więc fajną syzyfową pracę sobie skombinowała), a tata, mimo że jeszcze zakatarzony, ruszył się z domu tylko po to, by „napoić rumaka” 😀
Mam szczerą nadzieję, że samochodu nie da rady zagłaskać na śmierć. Inaczej nastąpi to bardzo szybko.
PS. Że jestem nudna z tymi peanami na cześć Vi, to też wiem. Trudno 😉