Dwa pytania

Od miesiąca już usiłuję znaleźć swój stanik i ładowarkę do telefonu. Złośliwy mógłby powiedzieć, że stanik istotnie miał prawo się zgubić, ale ładowarka? Co komu niewinna ładowarka zrobiła…
Z dalszych denerwujących rzeczy słuchawki od mp3 mi wleciały za komodę. Która jest oczywiście ciężka w ch**. Poza tym wczoraj całe śniadanie mi się wymsknęło z rąk i jebsło – a jakże – posmarowaną stroną na dywan. I śniło mi się, że jestem w ciąży, i czułam się z tym brzuszkiem seksowna jak nigdy w życiu. A już na jawie chciałam skończyć opakowanie herbaty i sobie wsypałam resztę liści do kubeczka, zalałam, z błogością wypiłam, po czym na dnie ujrzałam przecudnie skręconego, modelowego wręcz bielutkiego pędraka. Ostatnio zaś miałam dopasować klientowi baterię do telefonu, więc wyjęłam tę jego bateryjkę, wzięłam nową z pudełka, wkładam, usiłuję włączyć, i nie działa. No to mądrym tonem mówię, że różnią się ilością V i że stykać nie będzie, a innej nie ma. Klient poszedł, potem patrzę, a ja tej baterii nie wyjęłam z folii…

Ktoś ma pomysł, dlaczego życie jest złośliwe i co mi dolega? :)

Opublikowano Bez kategorii | 45 komentarzy

Lubię

Lubię…

# zapinać wokół talii ozdobny pasek. Ma podobne właściwości terapeutyczne co wysokie obcasy i koronkowa bielizna.

# malować usta błyszczykiem, policzki różem, a paznokcie bezbarwnym lakierem.

# wychylać się przez okno i haustami na zapas czerpać powietrze.

# przesuwać palcem po kartkach świeżo kupionej, nowiutkiej książki.

# zamiatać, grabić, zrywać chwasty. Zatapiam się wtedy w myślach, nucę cicho, a potem… z przyjemnością znoszę nawet ból mięśni.

# jesień. Jest depresyjna, wilgotna, czasem słoneczna ciepłymi kolorami, częściej zaspana i smagająca chłodem, ale już za samą nazwę ją kocham. Jesień. Spiżarnia, konfitury, kasztany, liście na ganku. Mmm…

# herbatę z płatkami chabrów. Czy tam czegoś z rodziny Asteraceae.

# naleśniki z farszem szpinakowym, sałatkę z olejem z pestek dyni i brokuły.

# moje wielkie, twarde… łóżko :)

# piosenkę.

A Wy co byście wybrali, mając do dyspozycji tylko 10 pozycji?

Opublikowano Bez kategorii | 42 komentarzy

O wyższości jesieni

Moja siostra ma fobię. Fobię ćmową. Czyli ogarnia ją szał i histeria, kiedy zobaczy ćmę, choćby i najmniejszą. Wiele razy zdarzało mi się już otrzymywać od niej smsy w okolicach 22:00, żebym przyszła, bo ćma. Ostatnimi czasy jakoś tendencja zmalała, może dlatego, że wyręcza mnie szwagier, który jednak pewnego pięknego, upalnego wieczoru mijającego lata był wyjechany, a ja niestety obecna dwa wejścia dalej. Nie żebym w wejściu nocowała, tak po prostu sobie mieszkamy w pobliżu, co okazuje się czasem przekleństwem, ponieważ – tegoż właśnie pięknego, upalnego wieczoru otrzymałam dobrze znanego smsa treści: „Śpisz już czy możesz przyjść? Ćma jest”, do zlikwidowania, w domyśle. Tym razem godzina była 00:00, młoda całkiem, to poszłam. Drzwi od pokoju zamknięte, w środku śpiący dwuletni siostrzeniec i nadgryziona kolacja, zaś siostra, zabarykadowana w kuchni, wydała mi tylko instrukcje, gdzie ostatnio ćmę widziała i że ogromne bydlę jest. Wlazłam zatem w paszczę zła. Ćma, spasła zaiste, swoim zwyczajem latała wokół światła, niestety tuż przy suficie. Wdrapałam się na kanapę i z poczuciem beznadziejności zrobiłam skomplikowaną figurę taneczną, wyrzucając ciało ku górze i klaszcząc rękoma w celu złapania biednego stwora. Po kilku próbach ćma się wycwaniła i poleciała nad stół.

Z westchnieniem przerzuciłam swe stare kości na krzesło i powtórzyłam manewr, odbicie, klaśnięcie, ćma w rękach, o!… była. I znów odleciała, tym razem na amen. Gdzieś. Nie-wiadomo-gdzie.

Kurwości no, gdzie ja ją teraz znajdę wśród tych wszystkich bibelotów, pomyślałam, a do głowy zaczęła się natrętnie pchać myśl, podsuwająca ominięcie prawdy i stwierdzenie, że ćma wyleciała, nie mówiąc, dokąd. Tzn. ja bym nie powiedziała, dokąd, co nawet byłoby zgodne z prawdą, skoro tego nie wiedziałam. W głupiej uczciwości poszłam jednak do kuchni i oznajmiłam w przestrzeń „Jędza się schowała i pewnie śpi”, pełna nadziei, że rodzona ma w łaskawości swej powie „no dobra, przeżyję”. Gówno tam, do ręki wsadzono mi ścierę na kiju, po czym zostałam brutalnie wepchnięta z powrotem do pokoju, zamknięta w koszmarnej duchocie, albowiem otwarcie okien zostało kategorycznie zabronione, gdyż mogły wlecieć kolejne fobiogenne stwory, a nikt w tym domu od lat nie pomyślał, do czego służą firany, i jęłam pełnić rolę jakiejś cholernej spoconej pokojówki. Odkurzyłam im normalnie wszystkie półki, książki, pościel wytrzepałam, podłogę zbadałam centymetr po centymetrze, wszystko razem potrwało jakieś pół godziny, na nic. Cholera przycupnęła i nawet sztuczki świetlne typu cykliczne włączanie i wyłączanie wszystkich lamp nie pomagały.

Kiedy miałam już wychodzić, by obwieścić kapitulację, do pokoju wkroczyła siostra. Heroiczny ten czyn ozdobiła profesjonalną zbroją, czyli bluzą z narzuconym szczelnie i zasznurowanym na łbie kapturem oraz rękawami nasuniętymi na dłonie, w których widniała dziecięca łopatka do piasku. (Łopatka miała służyć do przerzucania barłogu, który uczyniła wcześniej siostra, niechybnie z okazji wizyty intruza, a doprawiłam ja, podczas prac pseudoporządkowych). Posiłki wpłynęły na stan sytuacji o tyle, że w wyniku mego głupawkowego chichotu obudził się siostrzeniec, i gdy przeczesywałyśmy jego łóżeczko, spoglądał na matkę i ciotkę ze zgrozą i w kompletnej, nienaturalnej ciszy. Prawie czułam, jak diagnozuje w myślach: „No debilki”.

Pół godziny później nadal nie spał, podobnie jak i my, w przeciwieństwie do ćmy. W końcu się wkurwiłam ostatecznie, wlazłam znów na łóżko, dalej na poduszkę i jeszcze jedną, chwiało się to wszystko niemożebnie, podskoczyłam, ryzykując zdrowiem i życiem, i dojrzałam jakiś ciemny kształt na najwyższej półce. Którą zresztą obmiatałam wcześniej 437437321 razy, ale nic to, obmiotłam z nadzieją i teraz. Iiii….
… victoria!!! Siedziała tam, flądra jedna!
W tymże momencie rycerz w zbroi zaskakująco zręcznie i ze wściekłym jazgotem siostry wyleciał z pokoju, ćma wyleciała na łóżko, zaś ja pomogłam jej wylecieć na dwór, po czym powiedziałam siostrzeńcowi „To ci się tylko śniło” i wyleciałam do domu.
A w domu latał komar.

I jak tu się dziwić, że wolę jesień.

PS. Siostra zwierzyła mi się potem, że od tamtego dnia jej dziecko czasem podchodzi do niej i mówi z lubością: „ĆMAAAAA!”.

Opublikowano Bez kategorii | 43 komentarzy

Pociąg do zaspokojenia

Jadę do Krakowa, zachciewa mi się siku. Od razu paraliżuje mnie przerażenie, ponieważ kible w pociągu są raczej obskurne, poza tym wiem, że któregoś dnia się to stanie, czyli a) zapomnę, gdzie siedzę, i nie zdołam wrócić na swoje miejsce, b) w ogóle nie znajdę kibla i wrócę jak niepyszna (czyt. jak półgłówek, co do sracza nie trafia), c) w wersji kompleksowej: kibla nie znajdę, miejsca nie znajdę, siądę i się rozbeczę. Jednak że fizjologia wzywa głębokim wyciem, się ruszam więc, rozglądam badawczo, okiem krótkowidza określam kierunek, dostrzegam jakiś znaczek na drzwiach na końcu sąsiedniego wagonu i idę. Odprowadzana niezachęcającymi spojrzeniami pasażerów, jakby chcieli powiedzieć „ostrzegaliśmy cię”, docieram do tych drzwi i czując, iż mi się spomiędzy nóg coś zaraz wyrwie, szarpię za klamkę. Szarpię i szarpię, kuźwa zamknięte, no to, myślę sobie odkrywczo, ktoś tam działa. Zatem staję w takim jakby przedsionku, a raczej kicam niemalże z ciężkiej potrzeby, patrzę przez okno, że niby widoki podziwiam i wcale mi się tak bardzo nie chce, mijają cenne minuty i czuję, że dalej nie wyrobię, co ten ktoś se do chuja myśli, ja tu zaraz skonam przecie. Szarpię znów, po czym odsuwam się i bezmyślnym wzrokiem gapię w…

… bijący po oczach jak jądra barana napis: „GAŚNICA”.

Że kurwa co? Jaka gaśnica, przecież wszyscy przełażą przez cały pociąg i za nasz wagon właśnie, czyli TUTAJ, żeby do kibla trafić, to gdzie ten kibel, się pytam, skoro gaśnica?! Poza tym kto normalny gaśnicę zamyka, gaśnica powinna być w miejscu widocznym dla wszystkich, ogólnodostępnym i fokle, no musi być kibel i tyle!

Stoję ogłupiała jeszcze chwilę, po czym szarpię znów za klamkę, rozglądając się przy tym nerwowo dookoła i wyszczerzając zęby, jakbym chciała przed potencjalnym obserwatorem udać, że się nie otwierają, haha, bo ja taka słaba jestem, haha, i za lekko naciskam, haha, i w ogóle – a potem zauważam malutkie okienko, ryzykuję przydybanie kogoś w intymnej czynności, zaglądam ostrożnie i widzę…

… lasy, pola, łąki…
TORY…

Jak dobrze, że w polskim pociągu dostęp do gaśnicy jest tak pilnie strzeżony. Inaczej całkiem przez przypadek popełniłabym samobójstwo.

Opublikowano Bez kategorii | 34 komentarzy

Chryzantemy złociste

Dla wprowadzenia się w odpowiedni klimat na początku włączamy INTRO.

W trakcie czytamy.

Kurwa no.

W sumie najchętniej skończyłabym na tym jednym zdaniu, które jest uniwersalne jak zawsze, ale może jednak nie skończę. Tak więc kurwa no, bo chora jestem. Cieknie mi z nosa, oczu, kicham jak opętana, i jakkolwiek przywykłam już do bycia wielce pociągającą, tak kaszel, zapalenie pęcherza i oczekiwanie na jebany okres to bonus zdecydowanie nazbyt szczodry, bym mogła przejść nad nim do porządku dziennego.

Kurwa no. PMS z takim stadem dolegliwości, tego jeszcze nie miałam. Irytuje mnie nawet fakt, że na niebie jest chmura, a powinno być dużo chmur i lać, żeby mnie irytowało wilgocią jeszcze bardziej, chociaż nic mnie bardziej nie irytuje, jak słońce, gdy ja leżę w łóżku.
Irytuje mnie też, że mój mózg chce spać, a ja nie chcę spać, ponieważ po spaniu jestem w jeszcze gorszym nastroju, jest mi gorąco i spocono, poza tym on wcale nie śpi, tylko lęgnie jakieś bzdury typu Włoch hodujący w autobusie kurę, która ma grać w „Epoce lodowcowej”, widział kto kurę w „Epoce lodowcowej”?! Absolutnie na pewno. Rany, co za gówno no.

Kurwa no. Normalnie sobie miejsca nie mogę znaleźć, chociaż leżę w łóżku. Ale w tym łóżku mi źle, więc siadam, a jak siadam, to mi się chce spać, się kładę i mi znów źle, i kurwa no nie mogę się zdecydować, czy czytać, czy coś oglądać, ostatecznie tylko myślę nad tym, jak bardzo jestem nieszczęśliwa, i tak mi mija trzeci dzień z rzędu, do cholery. Trzy dni stracone na takim szajsie, kiedy mogłabym, no nie wiem. No kurwa no, nawet nie wiem, co bym mogła, zaraz sobie chyba łeb aż do szyi obetnę, tak mnie wkurwia!

I chłopa mi brak.

Wyłączamy INTRO, idziemy do komentarzy, starannie pozbywamy się z nich stwierdzeń tabu typu „jak dobrze że nie mam PMS”, „a ja jestem w środku cyklu”, „a ja nie mam i nie będę mieć PMS, bo jestem facetem, „o Boże, ty to masz przesrane”, za to mile widziane są zdania „wiem, co czujesz, też mnie boli jak złe i mam wkurwa, i chodzę do pracy/szkoły/nie mam z kim spać”, Czerwona zaś grzecznie dziękuje za uwagę.

Opublikowano Bez kategorii | 60 komentarzy

Mądrość buddyjska nr 38

„CAŁY DOWCIP POLEGA NA TYM, ŻE JAZDA NA NARTACH JEST JAK WSZYSTKO INNE W ŻYCIU. TO TYLKO KWESTIA WIARY WE WŁASNE SIŁY.” *

… przypomniała sobie Czerwona i z radością zapisała się na… kurs prawa jazdy :)
A jest jeszcze tyle fajnych rzeczy do zrobienia…

* Cyt. z książki „W pogoni za rozumem. Dziennik Bridget Jones” H. Fielding

Opublikowano Bez kategorii | 64 komentarzy

W Łódce, w Łódce bujamy się

Łódka ma swój klimat. Ma też i swoje dziwactwa, np. fakt, że zmienia nazwę ulicy ze św. Andrzeja na Andrzeja Struga, w związku z czym wszyscy w skrócie określają ją – uwaga – ulicą Andrzeja. Niekonwencjonalnie :) A poza tym:

1. Wcale mi nie przeszkadza, iż to szare miasto, ponieważ wcale szare nie jest (mądrość tego zdania mnie samą wprawia w zachwyt), zwłaszcza że Lewa zamówiła dla nas moc atrakcji dodatkowych, np. jarmark wojewódzki, przy okazji którego cofnęłyśmy się w czasie do PRL i aut MO (czyt. emo) – złośliwy by powiedział, że to akurat najlepiej pasujący do tego miejsca ustrój, ja tam nazwałabym je old schoolowym – a my zamówiłyśmy Hanibala i Wróżkę na wieczór. Tak! Udało się! :)

2. Kolory są, ale skrzętnie zakamuflowane, patrz bardzo bardzo barwne Muzeum Kinematografii z mnóstwem figurek z bajek mego dzieciństwa, np. z Kolargolem, plakatami Przyjaciela Wesołego Diabła, Reksia, i nade wszystko pokazem innowacyjnego wykorzystania anielskich włosów, które ja zawsze wrzucałam na choinkę bożonarodzeniową, a tu proszę:

blog_uk_3741146_4693465_tr_anielskiew

Ponadto mogłam poczuć potęgę swej firmy-matki, stojąc przy gigantycznym telefonie prosto z planu filmu „Kingsajz”. Potęgę ową poczułam również w klubie, w którym zaserwowano mi całkiem darmową herbatę w kubku z logo mej sieci. Swoją drogą – tak, to zdecydowanie inna mentalność. U nas w Poznaniu może i kolorowo, ale za free dostanie się w najlepszym przypadku po ryju.

3. Łódź tak bardzo lubi swą szarość, że aż pragnie, by odbijała się ona w szybach i potęgowała wrażenie, zatem w dzielnicy z sypiących się kamieniczek tworzy Teatr im. Jaracza, całkiem oszklony. Zresztą mieszkańcy oraz okoliczni ziomale też się w neutralnych odcieniach lubują, czego doświadczyłam nocną porą, gdy zrobiło mi się zimno na sławnym murku, miejscu spotkań kwiatu młodzieży łódzkiej, a Hanibal z wielką ochotą okrył mnie swoją kurtką, utrzymując, że w ten sposób nie zakłócę obrazu miasta jadowitym różem mego płaszcza. To się dopiero nazywa lokalny patriotyzm. Pokarało go jednakowoż, albowiem sam pod spodem miał… nie, nie skórzane szelki na gołe ciało. Tzn. może i miał, ale głównie miał normalnie CZERWONĄ bluzę z kapturem, która nie spodobała się selekcjonerom klubu (oburzające) i tym sposobem wylądowaliśmy w centrum lesbijskim. Szarym, bo z odpadającym tynkiem :)

4. Nawet kupy, zwłaszcza ptasie, solidaryzują się z szarością, przez co wcale ich nie widać na chodniku, z czego generalnie każde miasto powinno brać przykład, jednak mi się ta idea osobiście nie podoba, ponieważ dzięki niej na jednym takim świeżuchnym guano położyłam swoją torbę, i potem ją wzięłam w objęcia na kolanka. A tak się starałam nie przeklinać.

5. Jednak jestem gotowa się tam przeprowadzić, gdyż Łódź posiada również: cerkiew, która zdecydowanie ma kolory, i to bijące po oczach, palmiarnię(!!), której nie widziałam, ale zdecydowanie jeszcze kiedyś obejrzę, pizzę, która zdecydowanie jest najpyszniejsza na świecie, fontannę, która zdecydowanie bardziej przypomina waginę niż falę, Ogród Botaniczny, w którym zdecydowanie znalazłabym pracę, choćby jako chwastownik, Manufakturę, która zdecydowanie tętni życiem i światełkami, i wreszcie najważniejsze – suche powietrze, w którym moja grzywka nawet w deszczu jest zdecydowanie prosta, bez bawołów i skręceń! Coś pięknego :)

Opublikowano Bez kategorii | 33 komentarzy

Wszędzie dobrze, ale…

Czy można kochać bardziej, gdy już się kocha najbardziej? Można!

Kontynuacja FILMIKU o Poznaniu pokazuje, jak ważny dla autorów był głos publiczności. Całość zdecydowanie w jaśniejszych, żywszych barwach, troszkę więcej spójności w przejściach między ujęciami, no i pokazane to, co w poprzedniej części zostało pominięte.

Rozpoczynamy od Republiki Róż. Knajpka ujęta niestety tylko z zewnątrz, żałuję ogromnie, ponieważ miejsce jest magiczne, piękny wystrój, jedzenie pyszne, poza tym tam właśnie po raz pierwszy odbyła się moja konsumpcja wina ze spritem! Od tamtej pory wychlałam tego litry całe i ciągle mi mało :)

Przy okazji wprawne oko wychwyci pomnik Poznańskich Koziołków. Czy wiecie, skąd się właściwie zrodził ten koziołkowy kult w Poznaniu? Nie, nie chodzi tu bynajmniej o Koziołka Matołka :)

Dalej kamera biegnie ku skwerowi z fontanną, której nie mogą uruchomić już od ładnych paru lat, jednak i tak nie powinniśmy narzekać, jest dużo ładniej niż przed remontem. Wiem, co mówię, ponieważ vis-à-vis siedzibę ma moje liceum i spędzalibyśmy tam przerwy nader chętnie, gdyby nie brud, smród i dźgający nożami dresiarze. Ale pobliskie ksero odwiedzaliśmy całymi stadami – jak sądzę, ta tendencja pozostała uczniom do dziś :)
Po sąsiedzku witamy się z knajpką typowo regionalną – „Pyra Bar”. Wreszcie wiem, dokąd zabierać gości z innych miast!

Chwilę później (żeby to naprawdę się tak dało) docieramy na Sołacz. Jest to najpiękniejsza willowa dzielnica miasta, wraz z Parkiem, w centrum którego można sobie popływać romantycznie łódką po stawie oraz zrobić bardzo przyjemne zdjęcia do albumu ślubnego. Dodatkowym atutem tegoż parku jest strumyk oraz mini-mostki, na których w czasach studenckich, z nogami zwieszonymi w dół i przy wtórze ptaków wkuwałam chemię fizyczną, fizjologię i… ptaki właśnie. Do dziś pamiętam, że na 120 ptaków nauczyłam się 15, do literki „s” dojechałam bardzo, hm,  pobieżnie, dlatego na egzaminie spanikowałam i na pytanie o upierzenie sikorki bogatki odparłam, że ma kolor czarno-biały 😀 Zaiste, błysnęłam pomyślunkiem…

Następna w kolejce czeka Malta. Sztuczne jezioro, bardzo dobrze zorganizowane, czego dowodem coraz częstsze przyznawanie mu tytułu gospodarza w mistrzostwach wszelakich. Ostatnio np. tydzień temu – w Mistrzostwach Świata w Kajakarstwie. (Poszłyśmy z mamą popatrzeć, rozsiadłyśmy się, kanadyjkarze startują – no i masz: Polak się wytrzasnął i odpadł w przedbiegach. A następnego dnia (już bez naszego dopingu) nasi zdobyli 5 medali. Chyba nie przynosimy szczęścia…)
W oddali widać też stok narciarski, na którym, ze względu na nawierzchnię ze szczotek, można jeździć cały rok. Osobiście jednak nie rekomenduję – miejsce kaźni mej ręki ;P

Potem Cytadela, i to jest dla mnie jedno z bardziej wyjątkowych sentymentalnie miejsc. Ileż ja tam piw obaliłam! I wino nawet! I ten pierwszy plenerowy… ach :) Pamiętam też, że spędziłam tam dzień z moim dawnym chłopakiem, poszliśmy zobaczyć rzeźby Magdaleny Abakanowicz, przedstawiające sylwetki ludzi, a ja w pierwszej chwili pomyślałam (i swej myśli dałam głośny upust), że… to zadki słoni są ;D Tamtego wieczoru po raz pierwszy usłyszałam słowa „kocham cię”. Mam nadzieję, że mnie kochał nie tylko za moje durne skojarzenia 😉

Dalej widzimy jeszcze Kontenery Art – przyznaję bez bicia, nie odwiedzałam, ale wygląda na tyle ponętnie z tą plażą, że mam nadzieję, iż pogoda jeszcze się poprawi na tyle, by z niej skorzystać właśnie w tym miejscu. Tym bardziej, że idea mu przyświecająca jest wielce artystyczna, ekologiczna (np. rozdawanie sadzonek drzew w zamian za makulaturę) oraz pysznie klubowo-koncertowa. Rozrywka z wyższej półki.

I wreszcie Stary Rynek – każdy poznaje, a na tej armacie też się obaliło to i owo…
Kurcze, no fajnie tu mieszkać. Człowiek nawet nie kojarzy, jak wiele dobrych chwil go w życiu spotkało, dopóki ktoś kilkoma minutami nie wzbudzi w nim wspomnień. I za to również jestem autorom tego projektu niezmiernie wdzięczna.

Poznań! I love You more!

Opublikowano Bez kategorii | 60 komentarzy

Koników siedem

Zabawne, w Krakowie byłam chyba z 10 razy, a tak naprawdę widziałam za każdym razem to samo. Być może dlatego, że miasto traktowałam jako bazę noclegową przy wyjazdach do innych, dalej wysuniętych na południe miejsc. Tym razem wybrałam się z siostrzyczką stricte na zwiedzanie i oto, czego się nauczyłam:

1. W Polsce lato upływa nie tylko pod hasłem „roboty drogowe”, ale też „roboty wszelakie”. Innymi słowy to, co stanowi największą atrakcję, obowiązkowo musi być zakryte burą płachtą, a już najbardziej cieszy, gdy się tę płachtę wywiesi w samym apogeum wakacji, lata i ilości turystów. Co tam, wszak i tak przyjadą, więc czym tu się przejmować, że zdjęcia im wyjdą brzydsze, phi?
Kur…, ja wiem, pogoda i te sprawy, ale na litość boską, muzeum od środka chyba nie jest uzależnione od pogody… A tak chciałam zobaczyć Damę z Łazuczką ;P

2. W dawnych czasach Niemcy trzymali w swoich kredensikach figurki z różnymi postaciami obrazującymi polską szlachtę. Podobno dużą frajdę im sprawiało zabawianie się tymi figurkami. Pani przewodnik nie sprecyzowała jednak, na czym dokładnie te zabawy polegały.

3. Również w dawnych czasach żelazko działało na zasadzie – podetknij ciuchy pod coś zajebiście ciężkiego, najlepiej ładnie urzeźbionego, żeby wyglądało na fachowe, poczekaj dwa dni, a potem wyjmij. Satysfakcja gwarantowana.
Życie musiało wtedy płynąć zdecydowanie wolniej… (zwłaszcza że mało kto dożywał 50tki)

4. I (dla odmiany) w dawnych czasach na wszystkich obrazach, przedstawiających małych chłopców (np. przyszłych królów) obowiązkowo musiał być namalowany piesek. Dlaczego? Ano dlatego, że wtedy wszystkie dzieci ubierano w kiecki, tak więc jakoś trzeba było odróżniać płeć męską od żeńskiej. Dziewczynki też miały jakiś atrybut, ale już nie pamiętam, co to było. Swoją drogą kto by pomyślał, że po tylu latach krzywdzenia chłopców to kobiety będą musiały walczyć o swoje prawa.

5. Nie znam się kompletnie na historii, na szczęście jest nas więcej, ktoś (konkretnie Michał Ogórek i Adam Pękalski) o nas pomyślał i specjalnie dla wszystkich, którym się kiełbasi chronologia mordów i kolejnych koronacji, sporządził „Poczet królów polskich” na wesoło. Zamierzam go wykuć na pamięć, choćby dla samej przyjemności cytowania m.in. tego, co następuje: „Co by nie zrobił Władysław Laskonogi, to i tak jesteśmy mu winni wdzięczność, ponieważ umarł bezpotomnie, dzięki czemu zmniejszył choć odrobinę liczbę kandydatów do tronu w Polsce. Z czego wynikała jego bezdzietność? Czyżby – że tak nieco ryzykownie zażartujemy – sztywne miał tylko nogi? Otóż nie wydaje się. Można wręcz przyjąć wersję odwrotną, że jego przydomek pochodzi od lasek, którymi się interesował – dosłownie – aż do śmierci. Zginął bowiem podczas próby gwałtu na jakiejś dziewczynie w Środzie Śląskiej. (Jest to zresztą jeden z nielicznych polskich – że tak znowu ryzykownie stwierdzimy – wkładów w historię tego miasteczka.) Zabiła go więc – prawdopodobnie goła – kobieta. Laskonogi zginął zatem również jako Laskonagi.” Zapamiętuje się troszkę łatwiej niż w szkole, prawda?

Opublikowano Bez kategorii | 52 komentarzy

Romans mojego życia

On sam. Ona sama. Usiedli na podeście zjeżdżalni. Wokół nikogo, tylko zielona trawa i drzewa. Wino smakowali chętnie, żeby przełamać onieśmielenie. Dziwnie byłoby tylko się uśmiechać; zaczęli rozmowę. Obcy język paradoksalnie ułatwił sprawę, generując mnóstwo śmiechu przy pomyłkach, a nieumiejętność wysłowienia się nie była brana za krępujące milczenie, przeciwnie, stwarzała pretekst do gestykulacji, ta zaś do niby przypadkowego muśnięcia, kontaktu fizycznego, którego tak silnie każde w głębi siebie pożądało, chociaż czuło, że to ciągle za wcześnie, że może źle odczytywało sygnały, bało się… Rozmawiali więc, o wszystkim, o muzyce, o Bogu, o pracy, o wakacjach, o lataniu, o… Trzy godziny. Nie skończyło się z braku tematów. Skończyło się z braku odpowiedniego słowa, którego szukał gorączkowo, zacinając się przy tym i przeklinając tę cholerną wieżę Babel. W ciemności błyskały jego brązowe oczy, kiedy pokręcił głową, stwierdził „fuck it” i po prostu ją pocałował.

Gdy oderwali się od siebie na chwilę, zdumieni, że w ogóle coś się stało, spadła gwiazda. „Trzeba pomyśleć życzenie”, powiedział. „Nie potrzebuję” – pomyślała…

A potem twarde deski i rozświetlone punkcikami srebrzystymi wszechświaty ujrzały ich pragnienie, ich zrzucane w pośpiechu ubrania, łącznie ze wszystkimi przedmiotami, leżącymi w zasięgu rażenia namiętności, ich dotyk, będący przypomnieniem tego, co kiedyś każde z nich przeżyło, a już dawno nie wskrzeszało z przyzwyczajenia, strachu czy po prostu zwykłego pecha.

Następnego dnia szli za ręce przez miasto, w nocy. Do klubu wparowali z oczekiwaniem – jak będzie. Było niesamowicie. Jeszcze z nikim tak nie tańczyła. Szaleństwo, żarty, śmiech, pocałunki niegrzeczne, jego silne, pięknie urzeźbione ramiona, w których ją chował zazdrośnie, a ona czuła się taka bezpieczna. To był czas ich życia. Najlepszy czas.

Obudzili się obok siebie, z uśmiechem i lękiem w oczach. Wyjazd. Co dalej? „We’ll see”, powiedzieli jednocześnie.

Całą tę kilkudniową znajomość przeplatali swobodnym nuceniem urywków muzycznych, których teksty akurat im pasowały do sytuacji. Jeśli by szukać czegoś, co stanowiło dla niej główny wyznacznik intymności, to znalazłoby się przede wszystkim dwie rzeczy – płacz i śpiewanie przy kimś. Przy nim płakała i śpiewała – dlatego zawsze będzie dla niej ważny.

Nawet jeśli nie ujrzy go już nigdy więcej.

Opublikowano Bez kategorii | 48 komentarzy