Złota polska…

To był fantastyczny weekend.

Rozpoczął się w piątek Nocą Naukowców, którą spędziłam na Politechnice Poznańskiej, poznając tajemnice chemii, fizycznych właściwości cieczy oraz oglądając mapping na ścianie budynku.
Nie były to wielce skomplikowane pokazy (ponieważ skierowane do młodszych pokoleń), nie wniosły też do mojego mózgu jakiejś spektakularnej wiedzy, ale może dlatego, że prezentowały pozornie oczywiste rzeczy w ciekawy sposób, tak bardzo mnie zachwyciły. Przypomnieliśmy sobie np, iż:
– wrzątek wlany do ciekłego azotu skutkuje potężnym buchnięciem pary niczym z lokomotywy;
– styropian polany acetonem rozpuszcza się w mgnieniu oka;
– położenie płasko na wodzie kawałka ręcznika papierowego, na nim spinacza, po czym zanurzenie patyczkiem ręcznika bez dotykania spinacza skutkuje pływaniem spinacza po wodzie;
– wentylator od komputera, wrzucony do wody nadal działa i wcale nie kopie; etc.
Najbardziej zdumiały mnie jednak właściwości cieczy nienewtonowskich. Na ten przykład taka mąka ziemniaczana zmieszana z wodą w zależności od intensywności naprężeń zachowuje się albo jak płyn, albo jak ciało stałe. Dopóki jest w ruchu, stale ugniatana i miętoszona – można z niej formować kulki, wałeczki itd. Kiedy tylko jednak przestanie się ją macać – natychmiast spływa między palcami niczym woda. Kiedy pozostawi się ją w misce i zanurza w nią palce powolutku – wchodzą jak w miękkie ciasto. Gdy jednak uderza się gwałtownie pięścią w powierzchnię mazidła – robi się twarda jak kamień. Fantastyczne doświadczenie, przy którym cała sala (a było nas tam 700 osób!) zrobiła wielkie WOOOW :) Jeśli ktoś mi nie wierzy, może sobie obejrzeć TU – znalezione na youtube. Do zrobienia w domu!

Na koniec został nam pokaz mappingu na Budynku Mechatroniki. Innymi słowy gra świateł i animacji na ścianie, która sprawiała wrażenie, jakby budynek się ruszał – np. jakby otworzyły się małe okienka i z nich wypadły tysiące kolorowych piłeczek :) Fantastycznie to wyglądało, i dzięki temu pokazowi zainteresowałam się w ogóle sztuką mappingu. Zobaczcie, jakie cuda można robić za pomocą iluminacji! Przykładowy filmik TU. A TU absolutny kunszt i geniusz mappingu, obejrzyjcie koniecznie!!!
Pokazów było, jak zawsze, oczywiście dużo więcej, i to na trzech uczelniach, ale ponieważ nie da rady zobaczyć wszystkiego, najlepiej zawczasu zrobić plan zwiedzania, inaczej w tym gąszczu atrakcji można się naprawdę pogubić. Już nie mogę się doczekać kolejnej Nocy!

Sobota natomiast przywitała mnie przepiękną aurą i uśmiechniętą twarzą… Hanibala :) Mahomet przyjechał do góry, przez co Czerwona niestety przegrała zakład o to, kto do kogo zawita wcześniej, lecz zemściła się sromotnie, przeganiając Hana po calutkim centrum Poznania, katując go lokalnym patriotyzmem i wymuszając na nim okrzyki zachwytu :) Ale o tym opowie Wam sam Hanibal, jak już dojdzie do siebie 😉

Niedziela natomiast była leniwa (przyznaję, przeczołganie Hana dało się i mnie we znaki ;)), za to obfitująca w kolorowe zdjęcia. I niech mi ktoś teraz powie, że nie lubi takiej jesieni!

blog_uk_3741146_4693465_tr_rosliny blog_uk_3741146_4693465_tr_grzybek blog_uk_3741146_4693465_tr_malina blog_uk_3741146_4693465_tr_jablko blog_uk_3741146_4693465_tr_muchomor blog_uk_3741146_4693465_tr_aster
Opublikowano Bez kategorii | 34 komentarzy

… bosko!

Przystanek czwarty – Sopot.
W Sopocie mieszkaliśmy. Miejscówkę serdecznie polecam, kamienica oddalona o 10 minut (wolnym krokiem) od molo, o 5 minut od stacji kolejki SKM, a dosłownie o parę sekund od deptaku. To ostatnie ma swoją niewątpliwą zaletę – wszędzie blisko, no i niezależnie od pory dnia człowiek czuje tętniący życiem wakacyjny klimat, z knajpami i tłumami obcokrajowców. Z tego samego jednak względu letnie noce radzę spędzać w tychże knajpach zamiast w domu, albowiem nawet w środku tygodnia na deptaku ludzie bez krępacji siadają na ławeczkach, grają tudzież usiłują grać na gitarze, śpiewają tudzież usiłują śpiewać dekadenckie pieśni, lub po prostu gadają/usiłują gadać (a raczej bardzo głośno bebłają ;)). Tak więc nocleg raczej dla ludzi imprezujących – no chyba że się jedzie w chłodnym okresie i może sobie pozwolić na zamknięcie okien w nocy.
Niedogodnością jest też obecność w ścisłym centrum strefy płatnego parkowania. Ale ponieważ jesteśmy z Poznania i żal nam było 20 zł na dobę, stawialiśmy samochód 2 ulice dalej, gdzie strefa już nie obowiązuje ;D Zresztą i tak prawie wszędzie jeździliśmy SKM. Bardzo fajna kolejka, łącząca Trójmiasto w newralgicznych punktach. Trzeba się tylko przyzwyczaić, żeby kasować bilet w kasownikach na peronie, a nie w pojeździe, bo to taki zwykły pociąg właściwie, i że w niektórych biletomatach nie da się płacić banknotami większymi niż 10zł (niezapomniana Gdynia Orłowo ;D).

Sopot jest piękny! Tak, drogi, burżujski, widać, że wpakowano niezłe pieniądze w doprowadzenie go do statusu europejskiego kurortu, widać też, skąd te pieniądze się biorą 😉 Ceny tragicznie, co jednak zupełnie nie przeszkodziło mi się w tym miejscu kompletnie zakochać :)
Główna ulica Bohaterów Monte Cassino obfituje w sklepy, knajpy wszystkich smaków, a wieczorem w światła i światełka. Wygląda po prostu prześlicznie. Zwieńczeniem jej jest oczywiście zabytkowe molo, które niedawno zostało rozbudowane o marinę z pomostami bocznymi i restaurację Meridian z jasnych drewnianych desek, z przepięknymi kolorowymi klombami (czego jak czego, ale cudnych klombów, jakem Czerwona, nie mogłam pominąć ;)).
Wejście na molo jest płatne do godziny 20 (przynajmniej we wrześniu), ale dla takich widoków warto w ładną pogodę zapłacić te parę złotych. Ja spacerowałam po nim w naprawdę pięknej aurze, zatem zaręczam – w pełnym słońcu lśniąca biel ławeczek i balustrad z błękitem nieba i obłędnym granatem morza kontrastuje tak do bólu idealnie, że aż dech zapiera z zachwytu! A łajby na marinie wzbudzają irytującą zazdrość, ech, popływałoby się…


blog_uk_3741146_4693465_tr_sopot_molo


blog_uk_3741146_4693465_tr_sopot_pogoria


blog_uk_3741146_4693465_tr_sopot_marina

Fajnie móc sobie posiedzieć i pokontemplować widoki, pływające statki (np. Pogorię, pierwszy duży polski żaglowiec) oraz wolność przelatujących nad głowami ptaków. Wolność ta bywa jednak względna – panu, który łowił na molo ryby, na wędkę złapała się… mewa. Rzadki widok, zaprawdę – chociaż żal stworzenia, pewnie nie pożyje za długo…
Ja niestety miałam nieco mniej talentu do „łapania” ptaków – przynajmniej w kadrze. Efekty starań można podziwiać poniżej 😀

blog_uk_3741146_4693465_tr_polowanie_na_mewy6blog_uk_3741146_4693465_tr_ptaki
blog_uk_3741146_4693465_tr_polowanie_na_mewy3 blog_uk_3741146_4693465_tr_polowanie_na_mewy5
blog_uk_3741146_4693465_tr_polowanie_na_mewyblog_uk_3741146_4693465_tr_polowanie_na_mewy2

 

 

Boczne uliczki również są pełne uroku i przepychu. Zapuszczenie się w nie skutkuje odkrywaniem zabytkowych kamienic, także tych zupełnie nieodnowionych, z potencjałem, i nawet wystawionych na sprzedaż 😀 Przyznaję, że w marzeniach rozważałam kupno ;)))
Idąc wzdłuż Grand Hotelu, dociera się do wielkiego parku wzdłuż nadbrzeża, kierując się natomiast w drugą stronę, ku Zakładowi Balneologicznemu, natyka się na ogród różany. Wielkie klomby pełne róż, i to z opisanymi odmianami – prawdziwa bajka dla estetów (i biologów ;)), widok jest wprost nieziemski!

blog_uk_3741146_4693465_tr_sopot_uliczka blog_uk_3741146_4693465_tr_sopot_kosciol blog_uk_3741146_4693465_tr_klomb_rozany1

Właściwie jedyny zarzut, jaki mam do Sopotu, to te ceny. Na szczęście były wkalkulowane w koszty wakacji, chociaż gdyby podliczyć wszystko, to chyba więcej niż na jedzenie, wydaliśmy na… sikanie 😉 Próbowaliśmy siusiać na zapas w domu i knajpach, ale niestety się nie dało 😉 A w każdej toalecie 2zł każdorazowo. W większości panowały dobre warunki higieniczne, lecz zdarzały się niechlubne wyjątki. „Najlepszy” kibelek – na szczęście bezpłatny – był o dziwo w kompleksie obok Opery Leśnej. Damski śmierdział okrutnie, ale przynajmniej miał, co trzeba. W męskim za to było ponoć tylko wspólne dla wszystkich koryto 😀
Swoją drogą Opera Leśna całkiem fajna. Akustycznie genialna – sprawdziłam 😀

blog_uk_3741146_4693465_tr_opera_lesna

 

Generalnie był to fajnie spędzony czas. Na 7 dni mieliśmy 5 słonecznych, w tym dwa upalne, które przeleżeliśmy na plaży. Cudownie tak się powygrzewać, nie mając przy tym uczucia, że się eksploduje z gorąca, oraz oczywiście opalić na ten fantastyczny kolor, charakterystyczny tylko dla morskiej opalenizny, brzoskwiniowy, sprawiający, że wygląda się kwitnąco i szczęśliwie.

W pamięci starannie zachowam ciepłe światło zachodzącego słońca i dotyk delikatnego, drobnego piasku. I spokój, spokój przy szumie fal…

blog_uk_3741146_4693465_tr_morze1

Znad morza przywiozłam sobie bursztyny. A dla Was – zagadkę fotograficzną. Kto wie, co to? :)

  blog_uk_3741146_4693465_tr_meduzka blog_uk_3741146_4693465_tr_meduzka1
Opublikowano Bez kategorii | 26 komentarzy

Podróżować, podróżować jest…

  Przystanek pierwszy – Gdańsk.
Gdańsk jest… wysoki. Wielkie kościoły i bogactwo tych kościołów aż przytłacza; na szczęście równowagę zaprowadzają śliczne zgrabne kamienice, nierzadko z cudnymi wejściami w postaci ukwieconych schodów. Oczywiście obejrzeliśmy wszystko to, co na Starówce zwiedzić należy, m.in. Długi Targ, Kościół Mariacki, Kościół św. Katarzyny (piękny z zewnątrz, od środka niestety nadal nieodnowiony po pożarze), Kościół św. Brygidy, port z Żurawiem i mnóstwem łajb etc. Bardzo refleksyjnie nastroiła mnie Poczta Polska. Miejsce, gdzie tak długo opierano się Hitlerowcom, pomnik, cichy hołd…

blog_uk_3741146_4693465_tr_ratuszblog_uk_3741146_4693465_tr_gdansk_schody blog_uk_3741146_4693465_tr_organy_oliwa

blog_uk_3741146_4693465_tr_poczta
Gdańsk Oliwa natomiast przywitał nas wspaniałym koncertem organowym w Archikatedrze. To jest moc! Kiedy rozległa się Fuga, aż mi w przeponie zadrżało, coś wspaniałego. Jednak to nie jedyna atrakcja tego miejsca. Obok znajduje się seminarium (dawne Opactwo Cystersów), w którym obejrzeliśmy wspaniałe obrazy, rzeźby z czasów nawet XIV w., jak również zabytkowy stół – miejsce podpisania pokoju oliwskiego z 1660 r. Obeszliśmy też skrawek przepięknego Parku Oliwskiego, z palmiarnią i Galerią Współczesnej Rzeźby Gdańskiej. Naprawdę urzekające miejsce, moc zieleni, wysokich do nieba żywopłotów, mnóstwo zbiorników wodnych, pomniki przyrody – aż żal było wychodzić!

blog_uk_3741146_4693465_tr_park_oliwa_rzezbablog_uk_3741146_4693465_tr_park_oliwa_ja

 

 
Zbyt olbrzymi to jednak teren, aby go przejść w całości, kiedy ma się w dalszych planach:

Przystanek drugi – Malbork.
Malbork został obejrzany tylko z jednej perspektywy – zamkowej. Pogoda współgrała z klimatem budowli, była deszczowa, iście mroczna, kojarząca się ze średniowieczem, Inkwizycją i tajemnicą. Mokre mury, ołowiane chmury, ciche krużganki, surowe wnętrza pomieszczeń, ponure wąskie, kręte schodki, och, aż się prosiło o ducha Ulricha von Jungingena i innych mistrzów zakonu krzyżackiego! Czułam się tak, jakbym weszła w czyjeś wspomnienia z bardzo odległych wieków, brakowało mi tylko muzyki z „Imienia róży” i długich szat, w których skrywałabym jakąś zakazaną księgę…

 blog_uk_3741146_4693465_tr_zamek_malbork blog_uk_3741146_4693465_tr_malbork_ujecie

Wspaniałe dzieło człowieka.

Przystanek trzeci – Gdynia.
Gdynia powitała nas potężnym wiatrem, który uniemożliwił długie zwiedzanie. Zajrzeliśmy tylko na Skwer Kościuszki i do portu, gdzie czekała na zwiedzających Błyskawica – niszczyciel z czasów wojny, oraz Dar Pomorza – obecnie funkcjonujący jako obiekt muzealny. Trochę przykro było patrzeć, jak taki piękny żaglowiec stoi nieco zaniedbany, smutny, bez widoków na dalekie wyprawy… Zdecydowanie więcej życia przejawiał Dar Młodzieży – nadal czynny, pełen pucującej go na błysk załogi.

   blog_uk_3741146_4693465_tr_blyskawica blog_uk_3741146_4693465_tr_dar_pomorza

 

 

 

 

 

 


Gdynia Orłowo również nie rozpieszczała aurą, co jednak nie powstrzymało nas przed wejściem na molo oraz obejrzeniem brzegu z kolorowymi kutrami rybackimi. Niestety na Promenadzie Królowej Marysieńki złapała nas potężna półgodzinna ulewa, więc staliśmy w trójkę pod drzewem i jednym parasolem, przeklinając biedną nieboszczkę i własną głupotę, która kazała nam tam wleźć 😉 Niemniej miejsce również pełne uroku, zaciszne i spokojne, o tej porze roku nawet nieco melancholijne.

 blog_uk_3741146_4693465_tr_gdynia_orlowo_kutry

Przystanek czwarty zostawiam na deser, bo tam spędziliśmy najwięcej czasu i to miejsce najbardziej przypadło mi do gustu. Ach te moje burżujskie zapędy 😉

Opublikowano Bez kategorii | 33 komentarzy

Yo-ho yo-ho!

Musicie mi wybaczyć chwilę ciszy, albowiem…:

blog_uk_3741146_4693465_tr_muszelkablog_uk_3741146_4693465_tr_mewa
blog_uk_3741146_4693465_tr_gdansk blog_uk_3741146_4693465_tr_stopy

Opublikowano Bez kategorii | 14 komentarzy

Schyłek lata

Pisałam już, że Poznań to cudowne miasto? :)

blog_uk_3741146_4693465_tr_poznan

W weekend wybraliśmy się z dzieciakami do parku przy Starym Browarze. To bardzo przyjemne, przestronne i zacienione wielkimi drzewami miejsce, gdzie na dodatek (niestety tylko do jutra) tu i ówdzie znaleźć można… gigantyczne owady. Mrówki, mucha, osa, konik polny, modliszka, komar, kleszcz, jelonek rogacz i jeszcze kilka innych gapi się na nas tysiącami fasetek, a obok każdej rzeźby widnieje krótki opis charakterystycznych cech gatunku. Bardzo fajna lekcja poglądowa, nie tylko dla najmłodszych – przyznaję, że w robalach nie jestem najmocniejsza, więc z ciekawością wczytywałam się w informacje, przy okazji fotografując wszystko dookoła.

blog_uk_3741146_4693465_tr_modliszka1 blog_uk_3741146_4693465_tr_konik_polny

Oprócz parku zachwyciła mnie knajpka „Weranda”. Nie dość, że jest prześlicznie ustrojona mieczykami oraz podwieszanymi kwiatami z papieru, to jeszcze wystawia na Dziedzińcu Starego Browaru (czyli tuż obok parku) ogródek upiększony stosem balonów, który to stos ma bardzo wielu zwolenników :) Wykorzystałam zabawę do testowania w aparacie trybu reporterskiego, tzn. napstrykałam chyba z 90 zdjęć, tworząc niemą historyjkę potyczek siostrzeńca z wielobarwnym żywiołem 😉 Ponieważ jednak sama też usiadłam między tymi balonami, co chwilę właziły mi w kadr, a na dobitkę w pewnym momencie dostałam jednym prosto w czerep. Cios zadał jakiś mały chłopiec, nokaut nie popsuł mi jednak nastroju, przeciwnie, śmiałam się jak beztroski dzieciak :) Ludzie grali w badmintona, leżeli na trawie, biegali od owada do owada – to było piękne popołudnie.

blog_uk_3741146_4693465_tr_weranda1111 blog_uk_3741146_4693465_tr_weranda1 blog_uk_3741146_4693465_tr_baloniki

Co jeszcze dobrego u nas? Dzisiaj na przykład przejechałam się za darmo tramwajem. Nie na gapę, tylko bezpłatnie. Ikea ustroiła specjalnie do tego celu wynajętą bimbę, która jeździ po mieście z głośną muzyką, uradowanymi pasażerami i przecudnymi poduszeczkami, pokrowcami na siedzenia, kanapami, stoliczkami, kwiatami, maskotkami i zasłonkami w oknach. Niestety z powodu natłoku podróżnych nie zdołałam zrobić zdjęć, ale inni mieli więcej szczęścia – poniżej zdjęcie z portalu epoznan.pl, reszta TU.

blog_uk_3741146_4693465_tr_ikea

Ubolewam niezmiernie, iż 1 września zamyka się KontenerART – centrum kulturalne nad Wartą, z plażą, leżakami, siedziskami z palet, pomostem, pięknym widokiem na rzekę i przede wszystkim niszowymi imprezami. Troszkę dużo tam lansu, hipsterstwa i nadęcia, lecz generalnie warto zobaczyć, posiedzieć sobie z nogami dyndającymi nad ziemią i poczuć się w środku miasta jak na wakacjach. Zobaczcie sami TU.

To tylko mały wycinek tego, co się u nas działo i dzieje. Szkoda, że lato już się kończy, a wraz z nim kończą się również plenerowe imprezy i eventy; ale jesień też jest przecież cudowna, ze swoją nostalgią, kolorami i chilloutową muzyką w klubach. Czekam już na nią, owinięta w przepiękną góralską chustę w kwiaty, spoglądając z zachwytem na mojego kaktusa, który po raz czwarty już chyba postanowił zakwitnąć.
Dla niego lato się wcale nie skończyło, bierzmy przykład! :)

blog_uk_3741146_4693465_tr_kaktus1 blog_uk_3741146_4693465_tr_kaktus2
Opublikowano Bez kategorii | 12 komentarzy

Na wariackich papierach

Jakoś tak dziwnie się stało, że wiedziałyśmy, gdzie ma się odbyć ślub, ale zupełnie nie przyszło nam do głowy zapytać, gdzie będzie wesele 😀 Niestety uświadomiłyśmy to sobie dopiero, gdy para młoda gnała BMW, aż się kurzyło, a my starałyśmy się za nią nadążyć, zamykając tym samym weselny korowód. Złamałyśmy chyba tysiąc przepisów, ale miałyśmy do wyboru jeszcze tylko rezygnację z imprezy, gdyż nikogo prócz panny młodej nie znałyśmy, a ona nie miała telefonu :) To była pogoń! darłyśmy się co rusz, najbardziej kiedy wjechał nam przed pysk traktor i dyrdolił w żółwim tempie pół wsi, bo przecież nikt za nami nie czekał, a tak po prawdzie to trzy czwarte drogi pędziłyśmy w dodatkowej niepewności – czy aby na pewno ten samochód przed nami to „nasi” 😀 Odetchnęłyśmy dopiero na miejscu.

Wesele było zacne, naleweczka babuni pozbawiła nas na chwilę tchu, ale dałyśmy radę, bawiłam się z powodzeniem w fotografa, pstrykając zdjęcia typu „pan młody patrzy na zegarek, a panna młoda ma nienawistne spojrzenie”, które wszyscy jednogłośnie uznali za najlepsze ze wszystkich 😉 W tańcu najlepszy był dziadek, przy twiście tak nami zakręcił, że kumpela złapała kolkę, ja godną zadyszkę, a po dziadku nie było znać nawet cienia wysiłku. O 4 rano, kiedy już prawie zwisałam na krześle, podszedł do nas świadek i próbował napoić wódką, a gdy odmawiałam zaciekle, rzucił szantaż emocjonalny pt. „ze mną się nie napijesz??”. Udałam głupa, że niby skapitulowałam, a gdy oddalił się w celu przyniesienia trunku, prędko napełniłam sobie kielonek spritem 😉 Tak to ja mogę pić wódkę, czemu nie :)

Nocować miałyśmy w domu panny młodej, i oczywiście znów nie wpadłyśmy na to, by dowiedzieć się o adres 😀 Wiedziałyśmy tylko, że nocuje tam również ciocia nowożeńców, więc przeczepiłyśmy się do niej jak rzep, a gdy tylko znikała nam z oczu, odczuwałyśmy małą panikę. Szczęście jednak sprzyja głupim i ostatecznie dotarłyśmy wszędzie, nawet do domu się udało 😉

Welonu nie złapałam. Alleluja!

Opublikowano Bez kategorii | 17 komentarzy

Odbijany

Nasza weselna przygoda rozpoczęła się od tego, że zapakowałam do torebki… suchą bułkę 😀 Stwierdziłam bowiem, że zanim tam dojedziemy, już z 3 razy zdążę zgłodnieć, i rację miałam, zresztą nie tylko co do siebie, więc gdy dziewczęta zaczęły jęczeć w aucie, że im burczy w brzuchu, uczciwie podzieliłam się pokarmem. Żeby nie było – nie praktykuję tego przed każdym weselem 😉 Niemniej pomysł uważam za przedni, gdyż dzięki tej bule dotrwałyśmy bez problemu do obiadu 😀

Po ślubie przypadła mi w udziale rola odbierającej od gości kwiatki, zatem stałam tam uszczęśliwiona coraz bardziej powiększającym się naręczem pachnących bukietów. To jednak jest zdecydowanie moje powołanie!

Na weselu posadzono nas przed 3 osobnikami płci męskiej i w wieku zbliżonym do naszego. Lody puściły już po pierwszym toaście, który nasz stolik urządził jeszcze przed oficjalnym 😉 I zaczęła się imprezka. Panowie jak jeden mąż wkładali dużo zapału w podrywanie nas, przy czym nie miało specjalnie znaczenia, kto akurat którą podrywa. Podrywaniu towarzyszyło polewanie, na szczęście od początku ustanowiłam, że piję wino ze spritem, i tylko to chyba uchroniło mnie nazajutrz od kaca oraz wszelkich innych przykrości. Niemniej wstawiona byłam dość mocno, skoro np. zupełnie nie pamiętam, kiedy nabiłam sobie na nodze guza wielkości piłki tenisowej.

Tereny otaczały nas piękne, pałacyk, trawka, stawy, altanki, dlatego w międzyczasie poszłyśmy z dziewczynami na spacer, który polegał na tym, że cykałyśmy sobie coraz głupsze zdjęcia, aż w końcu wpadłyśmy na pomysł, że pouprawiamy aerobik i to udokumentujemy, tzn. że będziemy skakać, a jedna z nas porobi nam zdjęcia. Kiedy nazajutrz przeglądałam te foty, autentycznie prawie popuściłam z radości, połączenie Jeziora łabędziego, przysiadów i imitacji robienia kupy wyszło nam nader sprawnie ;D

Potem panowie zaczęli sobie poczynać coraz odważniej, jeden nawet zaczął mnie całować, co było dość miłe, bo się trafił całkiem przystojny, ale prawdę mówiąc jakoś kompletnie nie zrobiło to na mnie wrażenie. Jak tak o tym teraz myślę, to stwierdzam, że albo chodzi o feromony, albo jednak o jakieś połączenie jaźni czy choćby namiastkę inteligentnego flirtu. Wtedy zaś tak znienacka jakoś wyszło i zimna jak głaz byłam. A może to intuicja, jakiś wewnętrzny zmysł mnie ostrzegł? Nie omylił się w każdym razie, ponieważ później dowiedziałam się, iż koleś ma ŻONĘ. Mało tego, oni wszyscy, jak się okazało, byli zajęci, a zachowywali się niczym wolni i chętni. Na szczęście wieść ta doszła do nas dopiero na końcu imprezy, więc nie popsuła nam wieczoru. Jedynie w drodze powrotnej dałyśmy upust oburzeniu, przy okazji smętnie dochodząc do wniosku, że chyba nigdy nie znajdziemy normalnego faceta, a nawet gdyby, to ci tutaj skutecznie obrzydzili nam wszelkie związki.

Niemniej wesele było bardzo fajne i wybawiłam się za wszystkie czasy. Chociaż uważam, że złapanie przeze mnie welonu jest wyjątkowym marnotrawstwem, powinna go chwycić panna z realnymi szansami na zamążpójście 😉

Opublikowano Bez kategorii | 18 komentarzy

Kaprysy

Robiłam dziś czystki w łazience. Znalazłam m.in. wodę toaletową, którą dostałam na osiemnastkę, perfumetkę sprzed 7 lat oraz spray na muchy i inne owady, który był ważny do 2007 roku 😀 Nie żebym miała bajzel w domu, prawda… 😉

Jutro przybywają goście, dlatego idę spać do siostry, a konkretnie do wyra jej dzieci. Niegdyś marzyłam o piętrowym łóżku, ale te czasy dawno minęły – a tymczasem czekają mnie dwie noce na tym ustrojstwie. Mam nadzieję, że nie obudzę się z atakiem klaustrofobii 😉

Boże, jak mi się chce seksu. (Dawno o tym nie pisałam, co? :D) Wprawdzie nie wyobrażam sobie teraz wykonywać jakichkolwiek intensywnych ruchów – po miesiącu chorowania czuję się tak osłabiona, że niemal każdy wysiłek fizyczny powoduje u mnie uderzenie gorąca i spłynięcie potem, niczym podczas menopauzy – co jednak nie zmienia faktu, że hormony rządzą się własnymi prawami, więc mi się chce. Tym bardziej że byłam ostatnio na panieńskim i miłe dziewczęta oprócz grzecznych opasek z serduszkiem zakupiły nam również słomki i łyżeczki w kształcie fallusa 😀 Niestety ssanie plastikowego przyrodzenia zupełnie mnie nie zadowoliło, raczej przeciwnie, zwiększyło apetyt, dzięki czemu jednej nocy śniły mi się aż dwa niezależne sny erotyczne. Szczegółów nie pamiętam, ale chyba łatwo je sobie wyobrazić 😉
Nie pomaga również fakt, że na Igrzyskach Olimpijskich występuje sporo rozmaitych ciastek, a na ekranach kin gości film o striptizerach…

Pocieszam się jednak myślą, że nie tylko ja cierpię. W środę poszłam na RTG płuc i okazało się, że spóźniłam się 5 minut do rejestracji. Pan najpierw radośnie i z głęboką satysfakcją pokazał mi karteczkę z wypisanymi godzinami przyjęć, ale gdy zobaczył na skierowaniu, co dokładnie ma mi prześwietlić, nagle mu się odmieniło i mnie przyjął 😀 Biedak, pewnie miał nadzieję na widok ponętnego cyca, a tu taki dotkliwy zawód – nie dość, że mikroskopijne rodzynki, to jeszcze właścicielka pomknęła do aparatury jak strzała i tyle je widział.

O, i chlać mi się chce. Same grzeczne zachcianki, niech skonam 😉 Ale kiedy nawet na tym wieczorze przez ból gardła wypiłam tylko jednego drinka i trochę Sobieskiego malinowego… Nawiasem mówiąc jest genialny. Pali przełyk jak jasna cholera, lecz nie czuć smaku wódki, jeno słodycz, cudowny :)
A jak już jesteśmy przy używkach, to jeszcze bym sobie sziszę zapaliła. Niestety wszystko to musi poczekać na lepsze czasy…
Konkretnie na przyszłą sobotę 😉

Opublikowano Bez kategorii | 26 komentarzy

Rozwiane, nie po kolei, ciii…

Usiadłam sobie ostatnio na balkonie z książką i poczułam się niewiarygodnie światowo. Ludzie płacą mnóstwo kasy za wynajęcie apartamentu na milionowym piętrze, byle widzieć panoramę miasta, a ja ją mam codziennie i to tylko za czynsz 😀 Lubię mieszkać na 10 piętrze. Hen daleko widzę Stary Rynek, bliżej, owszem, bloki, ale też mnóstwo zieleni i wszystkie fajerwerki :), nie śmierdzą mi spaliny, hałas samochodów z ulicy dociera już nieco przytłumiony i kojący, a nad moim pokojem nie ma już mieszkań, tylko pomieszczenia gospodarcze, więc przynajmniej z tej strony jest dość spokojnie.

***

Dziś poszłam do parku. Od tych deszczy wyrósł taki gąszcz, że spokojnie dałoby się zrobić piętnaście zielników! Koniczyny, krwawniki, szczaw, babki lancetowate, no czego tam nie ma! Od razu przysiadłam przy ziemi i zajęłam się zbieraniem kwiatów na bukiet. Uwielbiam wiązanki z łąkowego zielska, są tak cudownie chaotyczne i niedbałe, zawsze kojarzą mi się z wolnością i wiatrem we włosach :) I pachną słońcem!

Zamykam oczy, wdycham ten zapach i zatapiam się w głębinach wyobraźni. Mimo że lubię mieszkać tu, gdzie mieszkam, to jednak marzę o domu z ogrodem w stylu angielskim, z różami, z kępami ozdobnych traw, z lawendą, makami i aromatycznym rumiankiem, z karmnikami dla ptaków i oczkiem wodnym z żabami. Z wiklinowymi fotelami i pastelowymi poduszkami, z herbatą w ozdobnych filiżankach i konfiturami z własnych malin.

Marzę o spokoju w sercu, w duszy, w ciele. I o kimś, kto uśmiechałby się na widok mojej rozpromienionej twarzy.

Żeby tak się już wszystko poukładało…

Opublikowano Bez kategorii | 16 komentarzy

Najlepszy poprawiacz nastroju

Podczas choroby najbardziej nieznośne jest to, że nie można nigdzie iść. Tym razem odczuwałam ów fakt tym dotkliwiej, iż dostawałam mnóstwo maili informujących o wyprzedażach. Jak więc myślicie, dokąd po pierwszym dniu pracy zaprowadziły mnie spragnione ruchu nogi?

W H&M spędziłam chyba 1,5 godziny. Gdy już przeszukałam prawie wszystko, byłam objuczona jak wielbłąd i tylko czyhałam, aż pani z przymierzalni się ulotni, bo nie pamiętałam, czy można wejść z ilością ubrań powyżej trzech, a ja miałam dziewięć 😀 Na szczęście (dla portfela) moja figura jest na tyle wymagająca, że nawet połowa ciuchów nie wytrzymała selekcji 😉

Kolejny przystanek – Reserved. Miałam pół godziny do zamknięcia, dlatego biegałam po nim z obłędem w oczach i wywalonym do kolan jęzorem. Najwięcej czasu przesiedziałam w kuckach przy biżuterii, usiłując wyplątać z kłębka łańcuszków ten, który mnie interesował. Nie udało się, więc ze złości wzięłam dwa inne 😉 W tym jeden, na który już dawno polowałam, ale wtedy kosztował 30 zł. Teraz zapłaciłam 10 :)
Wyszłam jako ostatnia klientka, z wielkim uśmiechem, tak wielkim, że aż pan z marketu usiłował mnie poderwać 😉

Następnego dnia zawlokłam tam jeszcze mamę i nie wiem, jakim sposobem, ale w nieco tylko dłuższym czasie przeszłyśmy ze spokojem dokładnie wszystkie sklepy. Najwyraźniej sama dostaję małpiego rozumu 😉 Tak czy owak dwudniowe polowanie skutkowało utratą ok. 200 zł, a zyskaniem: czterech bluzek z krótkich rękawem (w tym jednej falbaniastej w kwiatuszki – wiadomo ;)), tuniki sweterkowej, paska do spodni, dwóch wisiorków i chusty. Zaszalałam? Może, ale ponieważ na żadnej rzeczy nie przekroczyłam 40zł, uważam łowy za udane :)

Przyznaję jednak – nie do końca panuję już nad tym fatałaszkowym szaleństwem. Przy okazji zakupów (a raczej ich wypakowywania) zaczęłam przeglądać, co właściwie mam w szafie – dzięki czemu odkryłam zakupioną rok temu tunikę, której nigdy nie miałam na sobie, co więcej – która leżała na półce z przypiętą ciągle metką 😀 Przypomniałam sobie również parę innych starych ciuszków, w tym uwielbianą elegancką kiecę bez ramiączek. To chyba znak, że mam już za dużo ubrań? Mój tata jest tego samego zdania i zawsze, kiedy wracam z łupem, wytyka mi, że zapomniałam o kupnie najważniejszej rzeczy – nowej szafy 😉 Faktycznie, w tej chwili naprawdę jest coraz gorzej z miejscem… Ale co ja poradzę, że wszystko się może przydać? ;P

blog_uk_3741146_4693465_tr_wisor2 blog_uk_3741146_4693465_tr_wisior1
Opublikowano Bez kategorii | 17 komentarzy