Przystanek pierwszy – Gdańsk.
Gdańsk jest… wysoki. Wielkie kościoły i bogactwo tych kościołów aż przytłacza; na szczęście równowagę zaprowadzają śliczne zgrabne kamienice, nierzadko z cudnymi wejściami w postaci ukwieconych schodów. Oczywiście obejrzeliśmy wszystko to, co na Starówce zwiedzić należy, m.in. Długi Targ, Kościół Mariacki, Kościół św. Katarzyny (piękny z zewnątrz, od środka niestety nadal nieodnowiony po pożarze), Kościół św. Brygidy, port z Żurawiem i mnóstwem łajb etc. Bardzo refleksyjnie nastroiła mnie Poczta Polska. Miejsce, gdzie tak długo opierano się Hitlerowcom, pomnik, cichy hołd…
Gdańsk Oliwa natomiast przywitał nas wspaniałym koncertem organowym w Archikatedrze. To jest moc! Kiedy rozległa się Fuga, aż mi w przeponie zadrżało, coś wspaniałego. Jednak to nie jedyna atrakcja tego miejsca. Obok znajduje się seminarium (dawne Opactwo Cystersów), w którym obejrzeliśmy wspaniałe obrazy, rzeźby z czasów nawet XIV w., jak również zabytkowy stół – miejsce podpisania pokoju oliwskiego z 1660 r. Obeszliśmy też skrawek przepięknego Parku Oliwskiego, z palmiarnią i Galerią Współczesnej Rzeźby Gdańskiej. Naprawdę urzekające miejsce, moc zieleni, wysokich do nieba żywopłotów, mnóstwo zbiorników wodnych, pomniki przyrody – aż żal było wychodzić!
Zbyt olbrzymi to jednak teren, aby go przejść w całości, kiedy ma się w dalszych planach:
Przystanek drugi – Malbork.
Malbork został obejrzany tylko z jednej perspektywy – zamkowej. Pogoda współgrała z klimatem budowli, była deszczowa, iście mroczna, kojarząca się ze średniowieczem, Inkwizycją i tajemnicą. Mokre mury, ołowiane chmury, ciche krużganki, surowe wnętrza pomieszczeń, ponure wąskie, kręte schodki, och, aż się prosiło o ducha Ulricha von Jungingena i innych mistrzów zakonu krzyżackiego! Czułam się tak, jakbym weszła w czyjeś wspomnienia z bardzo odległych wieków, brakowało mi tylko muzyki z „Imienia róży” i długich szat, w których skrywałabym jakąś zakazaną księgę…
Przystanek trzeci – Gdynia.
Gdynia powitała nas potężnym wiatrem, który uniemożliwił długie zwiedzanie. Zajrzeliśmy tylko na Skwer Kościuszki i do portu, gdzie czekała na zwiedzających Błyskawica – niszczyciel z czasów wojny, oraz Dar Pomorza – obecnie funkcjonujący jako obiekt muzealny. Trochę przykro było patrzeć, jak taki piękny żaglowiec stoi nieco zaniedbany, smutny, bez widoków na dalekie wyprawy… Zdecydowanie więcej życia przejawiał Dar Młodzieży – nadal czynny, pełen pucującej go na błysk załogi.
Gdynia Orłowo również nie rozpieszczała aurą, co jednak nie powstrzymało nas przed wejściem na molo oraz obejrzeniem brzegu z kolorowymi kutrami rybackimi. Niestety na Promenadzie Królowej Marysieńki złapała nas potężna półgodzinna ulewa, więc staliśmy w trójkę pod drzewem i jednym parasolem, przeklinając biedną nieboszczkę i własną głupotę, która kazała nam tam wleźć 😉 Niemniej miejsce również pełne uroku, zaciszne i spokojne, o tej porze roku nawet nieco melancholijne.
Przystanek czwarty zostawiam na deser, bo tam spędziliśmy najwięcej czasu i to miejsce najbardziej przypadło mi do gustu. Ach te moje burżujskie zapędy 😉