Przystanek czwarty – Sopot.
W Sopocie mieszkaliśmy. Miejscówkę serdecznie polecam, kamienica oddalona o 10 minut (wolnym krokiem) od molo, o 5 minut od stacji kolejki SKM, a dosłownie o parę sekund od deptaku. To ostatnie ma swoją niewątpliwą zaletę – wszędzie blisko, no i niezależnie od pory dnia człowiek czuje tętniący życiem wakacyjny klimat, z knajpami i tłumami obcokrajowców. Z tego samego jednak względu letnie noce radzę spędzać w tychże knajpach zamiast w domu, albowiem nawet w środku tygodnia na deptaku ludzie bez krępacji siadają na ławeczkach, grają tudzież usiłują grać na gitarze, śpiewają tudzież usiłują śpiewać dekadenckie pieśni, lub po prostu gadają/usiłują gadać (a raczej bardzo głośno bebłają ;)). Tak więc nocleg raczej dla ludzi imprezujących – no chyba że się jedzie w chłodnym okresie i może sobie pozwolić na zamknięcie okien w nocy.
Niedogodnością jest też obecność w ścisłym centrum strefy płatnego parkowania. Ale ponieważ jesteśmy z Poznania i żal nam było 20 zł na dobę, stawialiśmy samochód 2 ulice dalej, gdzie strefa już nie obowiązuje ;D Zresztą i tak prawie wszędzie jeździliśmy SKM. Bardzo fajna kolejka, łącząca Trójmiasto w newralgicznych punktach. Trzeba się tylko przyzwyczaić, żeby kasować bilet w kasownikach na peronie, a nie w pojeździe, bo to taki zwykły pociąg właściwie, i że w niektórych biletomatach nie da się płacić banknotami większymi niż 10zł (niezapomniana Gdynia Orłowo ;D).
Sopot jest piękny! Tak, drogi, burżujski, widać, że wpakowano niezłe pieniądze w doprowadzenie go do statusu europejskiego kurortu, widać też, skąd te pieniądze się biorą 😉 Ceny tragicznie, co jednak zupełnie nie przeszkodziło mi się w tym miejscu kompletnie zakochać
Główna ulica Bohaterów Monte Cassino obfituje w sklepy, knajpy wszystkich smaków, a wieczorem w światła i światełka. Wygląda po prostu prześlicznie. Zwieńczeniem jej jest oczywiście zabytkowe molo, które niedawno zostało rozbudowane o marinę z pomostami bocznymi i restaurację Meridian z jasnych drewnianych desek, z przepięknymi kolorowymi klombami (czego jak czego, ale cudnych klombów, jakem Czerwona, nie mogłam pominąć ;)).
Wejście na molo jest płatne do godziny 20 (przynajmniej we wrześniu), ale dla takich widoków warto w ładną pogodę zapłacić te parę złotych. Ja spacerowałam po nim w naprawdę pięknej aurze, zatem zaręczam – w pełnym słońcu lśniąca biel ławeczek i balustrad z błękitem nieba i obłędnym granatem morza kontrastuje tak do bólu idealnie, że aż dech zapiera z zachwytu! A łajby na marinie wzbudzają irytującą zazdrość, ech, popływałoby się…
Fajnie móc sobie posiedzieć i pokontemplować widoki, pływające statki (np. Pogorię, pierwszy duży polski żaglowiec) oraz wolność przelatujących nad głowami ptaków. Wolność ta bywa jednak względna – panu, który łowił na molo ryby, na wędkę złapała się… mewa. Rzadki widok, zaprawdę – chociaż żal stworzenia, pewnie nie pożyje za długo…
Ja niestety miałam nieco mniej talentu do „łapania” ptaków – przynajmniej w kadrze. Efekty starań można podziwiać poniżej 😀
Boczne uliczki również są pełne uroku i przepychu. Zapuszczenie się w nie skutkuje odkrywaniem zabytkowych kamienic, także tych zupełnie nieodnowionych, z potencjałem, i nawet wystawionych na sprzedaż 😀 Przyznaję, że w marzeniach rozważałam kupno ;)))
Idąc wzdłuż Grand Hotelu, dociera się do wielkiego parku wzdłuż nadbrzeża, kierując się natomiast w drugą stronę, ku Zakładowi Balneologicznemu, natyka się na ogród różany. Wielkie klomby pełne róż, i to z opisanymi odmianami – prawdziwa bajka dla estetów (i biologów ;)), widok jest wprost nieziemski!
Właściwie jedyny zarzut, jaki mam do Sopotu, to te ceny. Na szczęście były wkalkulowane w koszty wakacji, chociaż gdyby podliczyć wszystko, to chyba więcej niż na jedzenie, wydaliśmy na… sikanie 😉 Próbowaliśmy siusiać na zapas w domu i knajpach, ale niestety się nie dało 😉 A w każdej toalecie 2zł każdorazowo. W większości panowały dobre warunki higieniczne, lecz zdarzały się niechlubne wyjątki. „Najlepszy” kibelek – na szczęście bezpłatny – był o dziwo w kompleksie obok Opery Leśnej. Damski śmierdział okrutnie, ale przynajmniej miał, co trzeba. W męskim za to było ponoć tylko wspólne dla wszystkich koryto 😀
Swoją drogą Opera Leśna całkiem fajna. Akustycznie genialna – sprawdziłam 😀
Generalnie był to fajnie spędzony czas. Na 7 dni mieliśmy 5 słonecznych, w tym dwa upalne, które przeleżeliśmy na plaży. Cudownie tak się powygrzewać, nie mając przy tym uczucia, że się eksploduje z gorąca, oraz oczywiście opalić na ten fantastyczny kolor, charakterystyczny tylko dla morskiej opalenizny, brzoskwiniowy, sprawiający, że wygląda się kwitnąco i szczęśliwie.
W pamięci starannie zachowam ciepłe światło zachodzącego słońca i dotyk delikatnego, drobnego piasku. I spokój, spokój przy szumie fal…
Znad morza przywiozłam sobie bursztyny. A dla Was – zagadkę fotograficzną. Kto wie, co to?