Bawmy się!

Mecz trzeci, z Czechami.
Na Strefę Kibica jadę z kosmicznym bólem gardła i niezłomnym postanowieniem, że załatwię mikroby alkoholem. W trzeciej już tego dnia burzy oraz strumieniach płynących ciurkiem z nieba udaje mi się przejść przez barierki i zacząć poszukiwania malowniczej grupki znajomych. Przedzieranie się przez tłumy w ulewie nie należy jednak do rzeczy najłatwiejszych, dlatego w momencie, gdy krople spływają mi z peleryny wprost do oczu, kapituluję i lokuję się gdzie bądź z pochyloną głową w pozycji zabiedzonego i pokornego stworzenia. Nagle ktoś puka w moje ramię. Gdy podnoszę głowę ze wzrokiem mordercy, oczom mym ukazuje się piękny Hiszpan, który pokazuje mi, że mam się uśmiechnąć :) Gdyby nie to, że leje, a ja ledwo mówię, na pewno nie byłby to koniec naszej migowej konwersacji 😉

Ostatecznie udaje mi się odnaleźć ziomali, którzy jak jeden mąż nie mają na sobie nic przeciwdeszczowego, ponieważ sprawdzali prognozę pogody na Onecie ;D I prognoza ta nic nie wspominała o jakimkolwiek deszczu 😉 Z powodu mokrej dokładnie każdej części garderoby, łącznie z majtkami, szerzy się czarny humor, na scenie grają Strachy na Lachy, Grabaż podśpiewuje „Idze na burzę, idzie na deszcz”, co zostaje przyjęte ponurym sprzeciwem publiczności; niestety aura bierze sobie owe słowa do serca i funduje nam kolejną porcję burzy. Kumpel wprost błaga mnie, żebym przyjęła go pod pelerynę, więc siadamy sobie na ziemi i z pełnym optymizmem słuchamy muzy, pijąc piwo i generalnie ciesząc się z życia :) Ostatecznie burza ustaje, zaczyna się mecz, którego może lepiej nie komentować, wygrywają lepsi i tyle w tym temacie 😉

Wychodzimy z tłumem, kierując się w stronę Starego Rynku i przeczuwając głęboką dolinę. I wtedy nagle wkraczamy w krainę uśmiechu, śpiewów i radości, którą serwują nam bracia z Irlandii, skandujący na każdym kroku „Polskaaaa biało-czerwoniiii” oraz milion innych przyśpiewek. Oczywiście w pubowych ogródkach o miejscu siedzącym można już pomarzyć, zaczyna się kolejna burza, dlatego lokujemy się… w słynnej poznańskiej kawiarni Gruszecki 😀 Miejsca ci tam dostatek, co spowodowane jest zapewne mylnym przekonaniem ogółu, że nie sprzedają tam piwa. Sprzedają :) Nieopodal zaś bawią się Irlandczycy, do których wkrótce dołączamy, co okazuje się najlepszym punktem programu, ponieważ każdy z nich mówi kobietom po polsku „jesteś piękna” i „wyjdziesz za mnie?” 😀 Przez pierwsze dziesięć minut naśmiewają się też z naszej wymowy słowa „windows”. Zataczają się niemal z uciechy, podczas gdy my kompletnie nie rozumiemy, o co im chodzi. Otóż, moi drodzy, u nich się nie mówi „łindołs”, jeno „łindołsz” 😀 Gdy to pojmujemy, zaczyna się prawdziwa balanga. Skaczemy, ryczymy na całe gardło rozmaite piosenki, m.in. piosenkę deszczową 😀 oraz: „Just can’t get enough”, „Seven nation army”, „We are the champions” 😉 i „Always take the weather with you”, co jest bardzo na miejscu, zważywszy szóstą ulewę 😉 Następnego dnia dowiem się jeszcze, że ponoć wskakiwałam z kumplem na krzesła i pchałam się też na stół, by tam dać popis umiejętności tanecznych. Ale ja tego nie pamiętam, więc to pewnie jedynie paskudne plotki 😉

Wracamy do domu całkowicie zalani, tak piwem, jak i wodą z nieba, autobus uwozi mnie na dworzec autobusowy, gdzie z radością zauważam trzy taksówki. Niestety nie tylko ja – dwie pierwsze są już zajęte, z przerażeniem zauważam, iż do trzeciej pakują się dwaj wielcy faceci, więc lecę na złamanie karku, wydzieram jednemu z rąk zamykające się drzwi i pytam, czy przypadkiem nie jadą na moje osiedle. Przeczą, wtedy z żałością rzucam pretensję „No dlaczego nieee??”, w końcu jeden się lituje i oznajmia, że jadą na osiedle obok, więc błagam, czy mogą mnie zabrać, bo ja przecież jestem taka malutka :) Zgadzają się z politowaniem i jedziemy, panowie dyskutują o piłce i nagle włączam się do dyskusji. Nie zapamiętam zupełnie tego, co tam im mówię, ale musi to być coś wielce mądrego, ponieważ nagle wszyscy patrzą na mnie z uśmiechem i szacunkiem 😀 Panowie wysiadają, pan taksówkarz każe mi tylko dopłacić różnicę, a na końcu z respektem stwierdza, że jestem prawdziwym kibicem 😀 Wracam do domu znów o 3 w nocy.

Mecz czwarty, Irlandia-Włochy, na poznańskim stadionie.
Dzieje się praktycznie to samo, co podczas i po meczu trzecim, z tą tylko różnicą, że na scenie grają Audiofeels (oczywiście w burzy), potem jeden Irlandczyk funduje nam piwo, a Poznań tym razem już dosłownie tonie w zieleni Irlandzkich kibiców. Takiego szaleństwa to miasto jeszcze nie widziało! Wracam znów o 3 rano, a następnego dnia wstaję o 7 do pracy i mam potworny katar, aż do tej pory :)

I jeszcze tylko myśl wieczoru, czyli rozmowa w sklepie monopolowym:
Facet, wrzeszczący na progu do swojej dziewczyny: – No i po chuj tam idziesz?!
Ja, wyręczając dziewczynę uprzejmie i powodując trwałą radość ogółu: – Nie po chuj, tylko po piwo.

Chociaż, biorąc pod uwagę ilość całkiem apetycznych kibiców… kto wie, po co ona tam szła 😉

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *