Mecz pierwszy, z Grecją.
Strefa Kibica na Placu Wolności. Wchodzimy całą ekipą, chłopaki uruchamiają niezawodny instynkt łowcy piwa i po chwili chlejemy już zbiorowo Carslberga za 8zł, który ma całe 3,5%, co jednak w upale okazuje się zupełnie wystarczające, by zacząć tańczyć, skakać i robić głupie zdjęcia Doping się wzmaga, podobnie jak nagły napór pęcherza, na szczęście łazienki są nieopodal, więc można zrzucić balast i… zatrudnić kolegów do kupienia następnego piwa. Przed pierwszym gwizdkiem jesteśmy już nieźle wstawieni, ale na wesoło oczywiście. Nie widzę zbyt wiele, staję na palcach, i, jak się potem okaże, tak już zostanie przez cały mecz. Mecz, który jest jednym wielkim hałasem, zdzieramy gardło do upadłego, wywijając biało-czerwonymi szalikami, a przy golu „naszego” Lewandowskiego…. Ludzie, co tam się dzieje, gdy pada gol…!!!!!!!!!! Wszyscy rzucają się sobie w ramiona, skaczą, policzki mnie bolą od wielkiego wyszczerzu, ponad 20 tysięcy gardeł ryczy wniebogłosy z zachwytu, słońce świeci, życie jest piękne! Gol Greków zostaje przyjęty ponuro, czerwona kartka Szczęsnego z nerwową dawką złości, a obrona karnego przez Tytonia znów powoduje atak uścisków i ogólnej radości. Wrzeszczymy wszyscy do końca, przy czym ja odkrywam, że gdy tylko do naszej bramki zbliżają się napastnicy, to należy wołać „Spierdalaj!” i wtedy wszystko kończy się dobrze No i się kończy, zostajemy w grze, jest ok! Z całym narodem, kuśtykając garbato z powodu koszmarnego bólu nóg i pleców, idziemy w tango na Stary Rynek i pijemy w towarzystwie sympatycznych Irlandczyków. Wracam do domu ok. 3 nad ranem, kompletnie nieżywa. Jest świetnie
Mecz drugi, z Rosją.
Strefa Kibica ponownie. Piwo kupione, spożywamy zachłannie, gdy podchodzi do nas milutki Irlandczyk i machając dychą dosłownie błaga, byśmy mu kupiły alkohol, bo nie ma karty PayPass, która jest niezbędna do tegoż manewru. Lituję się nad biedakiem, za co otrzymują wyznanie dozgonnej miłości i wspomnianą dyszkę. Wrzeszczę, żeby czekał, to mu wydam resztę, on wrzeszczy, że mnie kocha i nie chce żadnej reszty, i tak sobie pokrzykujemy chwilę, po czym kapituluję, konstatując, że wcale nie mam mu jak wydać, bo nie dysponuję gotówką 😉 Posyłam mu więc buziaka, on wtapia się w tłum i tym sposobem całkiem niechcący udaje mi się zarobić na Mistrzostwach 😉
A potem jest już tylko jeden wielki ścisk, wrzask, balanga, totalny paraliż palców u stóp, gdyż oczywiście przede mną zbierają się chyba najwyżsi faceci w mieście, nie widzę praktycznie nic prócz naszego gola ze spalonego, z którego cieszymy się jak wariaci całe 2 minuty, zanim ktokolwiek spojrzy na ekran, by uświadomić resztę, że nic z tego. Z częstotliwością 5 razy na sekundę pada z naszych ust typowe słowo narodowe, czyli „kurwa”, a wyjątkowo zaangażowany w całą imprezę kibic dopowiada jeszcze do tego elokwentnie „chuj, dupa, cycki” 😉 W pewnym momencie nie zdążam niestety krzyknąć do Rosji „spierdalać” i pada gol dla gości. Żałoba trwa dobrą chwilę, po czym podnosimy się jak feniks z popiołów i znów dajemy czadu, podobnie jak mój pęcherz. Modlitwa o przerwę zostaje wysłuchana, następuje przegrupowanie nie tylko na boisku, ale również w Strefie, dzięki czemu nagle widzę wszystko i nie muszę ludziom krzyczeć „spierdalaj” do ucha, jeno do pleców 😉 Moja taktyka znów się sprawdza, a Kuba Błaszczykowski posyła do rosyjskiej bramki piłkę tak przepięknie, że dławimy się okrzykami radości zmieszanymi z chwytającym za gardło wzruszeniem. 5 minut przed końcem czuję palpitację serca, drżenie kolan i że zaraz dostanę sraczki z nerwów. Mecz kończy się gigantyczną falą dopingu, a my idziemy na tramwaj, który z niewiadomych przyczyn uwozi nas w zupełnie odwrotną niż zamierzona stronę. Ale czy to ważne? Najważniejsze, że w sobotę znów będziemy pić. Oby ze szczęścia!