Godzina 6:20. Gramolę się z wyra Strzelca, spoglądam na krajobraz za oknem i już wiem, że to będzie ciężki dzień.
Śnieg. Cała wuchta świeżego śniegu. A ja mam robić za kierowcę… Zawieźć Strzelca na dworzec PKP, żeby się spotkał z kuzynką, w międzyczasie wyrzucić kumpla na przystanku, a potem jazda z powrotem do mechanika, żeby Strzelec odebrał sobie auto. I w końcu, już bez wsparcia na siedzeniu pasażera, do pracy, przez caluteńkie miasto.
W śniegu. W całej wuchcie świeżego śniegu…
Pierwszy etap jakoś pokonuję, chociaż o mało nie tratuję ludzi na przejściu i na każdym skrzyżowaniu zagrzebuję się jak żuk w gnojówce. Znów zaczyna ostro sypać, dojeżdżamy do mechanika, a Strzelec się przesiada i informuje, że na pierwszym skrzyżowaniu jedziemy w prawo. No to wiśta wio, ihaha i sunę jak Buka za nim. Oczywiście już na wyjeździe jakaś kobyła mi się wbija przed pysk i tracę Strzelca z oczu. Dojeżdżam do krzyżówki, wypatruję, czy skręcił – ni ma go. Z przodu też! Rozpłynął się czy co?? W panice, nie wiedząc, co robić, bo nie znam tej okolicy kompletnie, wspinam się na wyżyny intelektualne i oczywiście jadę prosto. Jadę i jadę, a jego nadal nie widać. No to zajeżdżam pod jakiś sklep, w totalnej histerii, że właśnie się zgubiłam, dzwonię do niego, a on na to „Gdzie ty jesteś?? Stanąłem, żeby na ciebie poczekać, a ty mnie minęłaś…”
Porozumienie bez barier, nie ma co 😀 Dlatego od tej chwili jesteśmy już nieustannie na łączach telefonicznych, a wygląda to tak: on mówi normalnie na głośnomówiącym, ja go normalnie na swoim głośnomówiącym słyszę, ale on nie słyszy mnie. Nawet jak na światłach biorę telefon w rękę, to nie słyszy, dlatego muszę się cały czas wydzierać, żeby zrozumiał, co zapewne nad wyraz ciekawie wygląda – jedzie baba i się drze jak opętana. Mam nadzieję, że Vincenty ma dźwiękoszczelne szyby 😉
Co do jazdy – cóż, jest, ekhem, ciekawa. Niemal każdy start z miejsca owocuje zmęczonym rykiem samochodu i mieleniem kołami w miejscu, oraz uwagami Strzelca „za dużo gazu!”. Gdy już udaje się wystartować, rzuca mną na wszystkie strony, z dużą przewagą strony przeciwnego pasa. Na szczęście całe miasto porusza się w tempie 40km/h – co jednak zupełnie mi nie przeszkadza niemalże wjechać Strzelcowi w dupę 😀 Stoi na światłach, ja się zbliżam, i nagle słyszę w telefonie: „hamuj! HAMUJ!!!”, no to hamuję, a Vincenty nic, jedzie jak po maśle, krzyczę „hamuję, ale nie działa!!”, oczyma wyobraźni już widzę rozjechany strzelcowy zadek i mój spłaszczony pysk, Strzelec wrzeszczy: „PULSACYJNIE!!!”, podrywa swoje auto, ja w końcu zatrzymuję się jakoś boczkiem, na szczęście nie na nim, ocieram pot z czoła… Niech skonam, to jest bardziej wyczerpujące od seksu 😉
Potem znów się tracimy z oczu, przez co oczywiście jadę środkowym pasem zamiast lewym. Strzelec mówi „zmień pas”, ja „a gdzie ty jesteś?”, on zaś, grobowym głosem: „właśnie mnie mijasz”. Znowu Przejeżdżam hen daleko, stwierdzam, że trudno, raz się żyje, no to kierunkowskaz, wdzięczny uśmiech do lusterka i czekam, aż ktoś mnie wpuści. Wpuszcza niemal natychmiast (muszę wyglądać na desperatkę), dziękuję mu grzecznie i tym sposobem z wielką satysfakcją wyprzedzam mojego chłopa o dobre dwie zmiany świateł 😀 Po czym się okazuje, że ze środkowego pasa też można skręcić w lewo 😉
Dalej już właściwie nie ma żadnych ekscesów, oprócz tego, że czuję się zjechana jak koń po westernie, a do pracy spóźniamy się 1,5 godziny. Ale dzięki tej szalonej jeździe nauczona żem jest ruszania na śniegu, hamowania na śniegu, i przede wszystkim – docieram do celu bez stłuczki.
Przepełnia mnie duma, juhu!
hurej!!
Jupijej 😉
nie ma to jak dobry chrzest 😉 Na przyszla zime bedziesz na pewno najlepszym kierowca sineznym w miescie 😉 PS. Ja jak snieg jest to sie panicznie boje uzywac haulcow, normalni e unikam jak moge i najczesciej hamuje silnikiem i dopiero na samiutkim koncu hamulce (o ile samochod juz nie stoi) ale ruszania po sniegu to nadal niecierpie, za ciezka noga 😉
Ja chyba za mało jeździłam, żeby stwierdzić, czy coś cierpię czy nie, może wypowiem się za rok czy tam wtedy, gdy już będę to umieć 😉
Wożenie ze sob mapy, tak po prostu, może się okazać dobrym pomysłem
Przy tych remontach nawet podróż z mapą jest jak wróżenie z fusów 😉
😀 Nawet nie wiesz jak potrafisz poprawić humor tymi swoimi samochodowo-śnieżnymi perypetiami :DU nas to już zasypane od nie pamiętam kiedy, przyzwyczaiłam się do tej epoki lodowcowej, na szczęście kierowcą nie jestem.A Strzelec, powtarzam się zapewne, ale przyznasz, ma cierpliwość anielską :D:D Kurde, Ty wiesz, jak on Cię musi kochać! A teraz jeszcze walentynki, myślę, że powinniście udać się na przejażdżkę…oczywiście Twoim autkiem 😀
E tam, ja myślę, że on po prostu czuje się przy mnie super doświadczony i to mu łechce ego ;P
Ciężko się jeździ po nieznanej trasie. Zwłaszcza w takich warunkach drogowych. Ale dałaś radę i to jest najważniejsze. Dziś rano się dowiedziałem, że mnie i Rodziców czeka chyba ok. czterystukilometrowa wyprawa na pogrzeb i w perspektywie tej zimy i spodziewanych opadów śniegu nie przedstawia się to zbyt łatwo i optymistycznie… Uff, niech ta zima sobie już idzie!
O rety, mam nadzieję, że to nie było dzisiaj, bo naprawdę zima dała czadu tym śniegiem i wiatrem… W każdym razie 3mam mocno kciuki za szczęśliwą podróż! Patrz, znów za Ciebie kciukuję, to już nawyk ;))Pozdro rozbawione
Trening czyni mistrza :)))
Tylko czemu ten trening jest taki ciężki 😉
o rany boskie! widzialam to oczami wyobraźni i powiem ci, że skoro twój cie nie zabił to faktycznie kierowca jestes ochrzczonym ha ha ha;) bo ja to bym szalu z toba dostala ha ha ha;) ło matko.. „pulsacyjnie” weź mu tak przy seksie wrzasnij zobaczymy co zrobi ha ha;)
Hm, myślę, że nie zrobiłoby to na nim wrażenia, wszak generalnie korzysta z tej metody 😀 Ej no przecież wcale nie byłam taka nieznośna, o co Ci chodzi ;))
hahahaha, ja to Ci gratuluję, bo nic więcej nie powiem 😛
To ja podziękuję, skoro nic więcej nie powiesz 😉
Gratuluję. :))) Ja teraz bez auta, trzeba na nowo do nóg się przyzwyczaić. A wiesz jak to ciężko znów z zakupami latać? Albo z torbą ciężką na fitness? Ja chcę moje autko!
Wiem, jak mam teraz jechać tramwajem, to mnie odrzuca wręcz, a tak to zawsze mogę też się ubrać jak człowiek, niekoniecznie w stertę barchanów 😉