Obraziłam się na lato, język mu pokazuję i właściwie mi wisi, czy będzie ciepło, czy nie, i tak złapałam jesienny nastrój i czekam na moment, gdy nie będzie mi głupio łazić w płaszczu, botkach oraz z kilometrowym szalem wokół szyi.
Tymczasem byłam w sklepie i zakupiłam, co następuje:
– pistacje
– mozzarellę
– chrupki kukurydziane
– Desperadosa
– olej z pestek dyni
– suszone pomidory.
Nie wiem, co takiego jest w powyższym (zwłaszcza w chrupkach, prawda), ale na samą myśl o tym wszystkim mam pewien rodzaj orgazmu. Uwielbiam czytać o jedzeniu, uwielbiam jedzenie i uwielbiam kuchnię inną niż polska. Jawią mi się nowe smaki, kolorowe specjały na talerzu, podane w cudnym miniogródku, wyrastającym wprost na wąziutkiej uliczce, w otoczeniu białych domków z przewieszającymi się obficie przez balkony kwiatami, śmiech, śpiew, ogniści mężczyźni…
Włochy dzikim szturmem opanowały ostatnio mą głowę. Może od oglądania wakacyjnych zdjęć rodziny, może od śpiewu siostrzeńca, który błyskawicznie nauczył się włoskich piosenek, może od książki, która wcale o Włoszech nie traktuje, niemniej jest autorstwa Tiziano Terzani – florentyńczyka… Nie wiem, tak czy owak bardzo pragnę i pożądam odpoczynku w tym namiętnym kraju. I właściwie zupełnie nie pojmuję, dlaczego mnie tam jeszcze nie ma! Moje dusza jak nigdy wcześniej potrzebuje zastrzyku optymizmu, relaksu i wszechobecnego podrywu, a ciało słońca, opalenizny, uwodzicielskich kropel przejrzystej morskiej wody, dotyku…
… taaak, istotnie złapałam jesienny nastrój 😉
Ale nie, nie będę się już irytować pogodą za oknem. Grunt to dobry plan – czyli przyszłoroczny urlop odbędę poza Ojczyzną. Tak się stanie.
A teraz zjem sobie 52385271043 suszonego pomidora i będę szczęśliwa