Wyjątkowy mieszkał w Szkocji parę lat. Miał tam roślinkę, którą nazwał Kevinem, dla odróżnienia od Kevina ufoludka, który majtał mu pod lusterkiem w samochodzie. Roślinka Kevin była powszechnym ulubieńcem i wszyscy znajomi Wyjątkowego żywo interesowali się jej losem. Ciekawa ta tendencja miała swoją genezę, jak sądzę, w niebywałej odporności badyla na suszę tudzież nadmierne zalanie, także w sensie stricte alkoholowym, ale to tylko moje podejrzenia, pewności nie mam. Tak czy owak na każdym zgromadzeniu padało ponoć pytanie o stan zdrowia Kevina. Kevin zaś trzymał się zatrważająco dzielnie jak na fakt, że nikt nigdy nie potrafił nawet powiedzieć, jakiego gatunku ów jest, o metodach pielęgnacji nie wspominając.
Wyjątkowy w końcu wrócił do Polski, Kevina zostawił w dobrych rękach, lecz nadal nikt nie znał nazwy sympatycznej roślinki.
I wtedy Wyjątkowy spotkał mnie, a po paru miesiącach wyjawił mi swoją tajemnicę i postanowił poddać moją biologiczną wiedzę próbie.
Wyjątkowy: – Wiesz, bo wszyscy mnie tam pytali, co to za roślinka, a ja zawsze mówiłem, że to Kevin.
Czerwona: – A jak wyglądał?
Wyjątkowy, po chwili znakomicie głębokiego namysłu: – Zielony taki. Jak palma mała.
Czerwona, strzelając całkiem bez namysłu: – Dracena?
Chwila ciszy w eterze. Normalnie słyszałam, jak po drugiej stronie palce klepią w google hasło „dracena grafika”. I nagle:
Wyjątkowy, w gwałtownym olśnieniu: – Nosz kurwa, otwieram pierwsze zdjęcie, a tu Kevin!
I tak się zakochałam