Mój tata bardzo często się miota przez sen, coś tam przy tym memląc. Dzieje się tak zwykle z okazji snów o zwierzętach (przykład znajdziecie TU) – ostatnio np. śnił mu się pies, który zmienił się w indora. Tata jak zawsze chciał go przegonić, co mu wyszło tak sugestywnie, że na jawie pierdalnął z całej siły śpiącą obok mamę.
Od zawsze się zastanawiałam, skąd u niego ta futrzano-ptasia przypadłość, która co i rusz go nawiedza. I wreszcie po latach dochodzeń znalazłam odpowiedź, a nawet dwie!
Otóż pierwsza źródło ma w czasach zamierzchłych, kiedy to na tatulka wyskoczył z otwartego podwórza pies sąsiadów. Bydlę wyraźnie miało niegodne zamiary, przez co tata tak się zląkł, że w tym amoku zrobił coś, o czym ja bym osobiście chyba nigdy w życiu nie pomyślała. Mianowicie… przylał kundlowi w pysk! Normalnie wziął i otwartą dłonią mu plaskacza zawinął. Pies najwyraźniej też nigdy wcześniej takiej pomysłowości nie doświadczył, bo zdziwił się niepomiernie, które to zdziwienie tatuś skrzętnie wykorzystał i zwielokrotnił, wskakując prędko za furtkę sąsiada, czyli… na terytorium tegoż psa właśnie. Sytuacja stała się, można rzec, patowa, ponieważ pies znalazł się na zewnątrz, tatuś wewnątrz, przy czym żaden z nich nie był u siebie, tylko u wroga, i każdy chciał się zamienić pozycją. Ostatecznie musieli się dogadać, czyli tata przemknął wzdłuż płotu, zdezorientowany pies wzdłuż przeciwnego i każde poszło w swoją stronę. Metoda więc właściwie godna polecenia, choć troszkę czasochłonna, a i trauma została. Zarówno tacie, który od tamtej pory nie znosi psów, jak i psu, który, przypuszczalnie już świętej pamięci, mści się teraz na tatowej podświadomości za doznaną hańbę – zrobienie psa w konia…
Geneza odpowiedzi drugiej brzmi natomiast tak: dawno temu, pewnego pięknego dnia, gdy wytoczyliśmy wojnę gołębiom siadającym nam na parapet i nań srającym, przypałętał się właśnie jeden taki. Znów trafiło na tatunia, który, spostrzegłszy intruza, niewiele myśląc podkradł się cichcem i zdzielił nieszczęsnego ptaka laczkiem w ciemię. Przypuszczam jednak, że nie spodziewał się aż takiej skuteczności, gołąb bowiem… spadł. I się zabił. Tata schował się szybko do domu, że niby to nie on i fokle go tam wcale nie było, a dzieci na dole zgodnie uznały całe wydarzenie za cud. No bo kto widział gołębia, który by spadł z nieba i to całkiem na śmierć? Sam z siebie w dodatku?
I dlatego teraz gołąb w nowym, indorowym wcieleniu, domaga się ujawnienia, że to nie był żaden cud, jeno morderstwo w biały dzień…
Toż to prawie jak „Krąg”, „Gothica” czy inszy horror. Może musimy odprawić egzorcyzmy i zakopać figurki ofiar, żeby tacie minęło? Albo w ramach pokuty powinien przeprosić wszystkie gołębie i psy za krzywdy wyrządzone ich przodkom?
Licho wie. W każdym razie do tego czasu na miejscu mamy kupiłabym sobie drugie łóżko.