Dobra. Znów piję Desperadosa, więc znów będzie krótko. (znów? Kurde nie pamiętam, kiedy ostatnio cokolwiek piłam z %. Chyba normalnie… eee tydzień temu ;P) No to tak, widziałam jeża na moim osiedlu! Jakie to słodziachne stworzenie, no szok. (Oczywiście widywałam już w swoim życiu jeże, tyle że nie tej wiosny, żeby nie było :)) Zobaczyłam w ciemnościach, że coś tupta, i leciałam za tym przez trawnik, po czym przycupnęliśmy koło siebie i się gapiliśmy. Ja z zachwytem, on pewnie z mniejszym
Po drugie to się oplułam ostatnio czekoladą. Tak jakoś nie wiem jak, ale się stało, po prostu mi wyleciała z buzi na sweter i upaprałam go tak, że nie chce zejść teraz, gówno no. Ja tej. Rozumiecie ten motyw? Żeby się po prostu wziąć i opluć? 😐
A po trzecie wypraliśmy firanki z działki. Wiem, epokowe wydarzenie ;D Jeno chodzi mi o to, że razem z tymi firankami wypraliśmy w pralce… pająka. Kurcze no wyobraźcie to sobie – wyciągamy firanki, a tu upada na nie coś czarnego i, jak by to powiedzieć – z nogami… Patrzę, a to pająk. Truchełko takie biedne, odnóża zesztywniałe i podkurczone, ale wiecie co, normalnie całkiem suchy był! Z tego wniosek, że mamy dobrą pralkę, znakomicie odwirowuje 😀
No i piwo się skończyło. To pa