Mamy mamy

6 rano. Obudziło mnie głuche łupnięcie, pospolite przekleństwa i niemal namacalna wściekłość mej rodzicielki, która zbierała się właśnie z balkonu. Ślisko było, a ona bardzo inteligentnie wyszła w kapciach, po drodze chwytając miskę, którą dnia poprzedniego tata ułożył blisko drzwi – czyli najwyraźniej bardzo źle, bo przez to, że mama ją obejmowała, nie zdążyła się przytrzymać i glebnęła wprost na płytki i drzwi, w efekcie czego wyskoczył jej niezły okaz na czerepie oraz na kolanie też. Rzecz jasna we łzach i grymasach bólu złorzeczyła najwięcej tacie. Przecież to on był winien wszystkiemu, temu, że w nocy przymroziło, że ta miska, a już najbardziej że… brakowało w lodówce kulek lodu do przyłożenia na guza (których notabene w naszym domu nigdy się nie uświadczy, albowiem tak po prostu jest, ale w tym jednym, konkretnym momencie powinny przecież być i skoro ich nie ma, to kogoś trzeba opierdolić). Kiedy więc wyskoczyłam z łóżka, wyrwana ze snu owym odgłosem ziemi i płaczliwym wkurwem, zobaczyłam mamę, podtrzymującą ciemię… mrożonymi warzywami. A wiecie, po kiego grzyba ona się w ogóle pchała w środku nocy na balkon?
Po ROSÓŁ.

Ale spoko, wczoraj posłyszałam jeszcze lepszą historię, jak to mama mojej kumpeli chciała wziąć z górnej półki słoik z ogórkami, który niestety spadł i zasunął jej w czoło, co jej nie przeszkodziło go złapać i następnie głosić, jak dobrze, iż nie zleciał i się nic nie zmarnowało. A że wyrosła jej imponująca gula między oczami, mogła mieć wstrząs mózgu albo się pokaleczyć, to tam bzdura przecież.

Słowo daję, chyba wszystkie mamy mają jakąś obsesję na tle jedzenia…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *