Czwarte, nie ostatnie…

Wczoraj razem z rodzicami siekaliśmy bakalie i przypomniało nam się, jak w któreś święta coś się stało z mąką takiego dziwnego, że zupełnie nie zwierała ciasta. Kleiło się koszmarnie do wszystkiego, co napotkało na swej drodze, i rzecz jasna dowiedzieliśmy się o tym po fakcie (czyli wyprodukowaniu tego ciasta i zwinięciu go z masą makową na dwa makowce), kiedy trzeba było wszystko jakoś przetransportować do formy (a konkretnie do dwóch). Mama prawie spazmów dostała ze zdenerwowania, ja chichotałam iście szatańsko, tata gapił się na stół jak świnia w niebo; niestety owa miła chwila, gdy każdy był we własnym świecie i to, co zobaczył, przeżywał w indywidualny sposób, prędko minęła i pokłóciliśmy się okropnie o sposoby rozwiązania problemu (z propozycją wywalenia go włącznie).

Ostatecznie stanęło na tym, że trudno, żarcie to żarcie, się nie wyrzuca, a skoro tak, to trzeba je upiec i już. Czyli jednak przenieść do formy. Pierwszą próbę podjęła solo mama – i prędko ją zakończyła, rozwarstwieniem ciasta na malownicze skrawki oraz plaśnięciem całości o stolnicę. Przy drugiej próbie ciasto wygięło się w efektowny łuk i rozciągnęło na tyle solidnie, że bez mała mogłoby robić za lasso, gdyby się tak nie kleiło. Do trzeciej, po mrożących krew w żyłach dyskusjach, podeszliśmy więc metodycznie – mama podkopała od dołu, my z tatą uwolnioną górę złapaliśmy czule a ostrożnie, jakby to co najmniej ranne zwierzę było, końcową częścią zajęła się znów mamunia i na trzy ruchem sanitariuszy z pogotowia (w moim przypadku sanitariuszy drgających z histerycznego śmiechu), przerzucających rannego z noszy na stół operacyjny, trzepnęliśmy szczątki do blachy.
Nie muszę chyba tłumaczyć, jaki stan te szczątki prezentowały, toteż resztę ciasta, pozostałego na desce, po prostu zeskubaliśmy i do nich dokleiliśmy, jakbyśmy kitem zalepiali, następnie zaś uklepaliśmy, żeby nadać kształtu choć trochę makowcopodobnego. Po czym wsunęliśmy do piekarnika.

Przy drugim makowcu nabraliśmy wprawy i pacjent nie wymagał już grubszej korekty chirurgów plastycznych. Chociaż nie wiem, czym my się fokle tak przejmowaliśmy, zważywszy że oba makowce poszły na poczęstunek teściów mojej siostry ;D Zresztą nikt nie zgłaszał reklamacji – to była dobra akcja. Której – co ważne – nie dałoby się przeprowadzić w pojedynkę.

Jaki z tego wniosek? Ano taki, że w kupie siła – dlatego życzę Wam po prostu wesołego towarzystwa w te święta. A reszta przyjdzie sama :) Całusy!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

18 odpowiedzi na „Czwarte, nie ostatnie…

  1. ~ciemna pisze:

    Kurde ja orzechowca opiekłam ale przez pół godziny zastanawiałam się ile to 30 dag w przeliczeniu na g bo łuskałam, łuskałam i końca nie widziałam 😉 Makowca nie lubię 😉

    • ~Czerwona pisze:

      Haha, trza było kupić gotowe 😉 Ja tam nic nie piekłam, z wiadomych względów, nie chciałabym pozbawić rodziny dachu nad głową przed samymi świętami 😉 Za to robiłam za zaopatrzenie, ta rola odpowiada mi znacznie bardziej, lubię wydawać pieniądze 😉

      • ~ciemna pisze:

        dokładnie, bo to przy okazji sama sobie prezent jeszcze możesz zrobić jak tak się błąkasz po sklepie w poszukiwaniu ”suszonych prawdziwków najlepiej kapelusze ale nie kupuj trocin jak rok temu”. Ja piekłam, upiekłam ale jakoś tak zupełnie inaczej wyszło niz na zdjęciu poglądowym z przepisu 😉

        • ~Czerwona pisze:

          Wygląd nieważny, po doświadczeniu z makowcem mogę zaręczyć 😀 Haha, ja sobie w prezencie kupiłam chipsy, co by po kompletnym zasłodzeniu mieć coś dla równowagi ;D

  2. ~aspołeczna pisze:

    Notka z morałem – grunt to praca zespołowa:P Na wspomnienie makowca mam już mega ślinotok, idę zakosić coś z kuchni. Smacznego;))

    • ~Czerwona pisze:

      Grunt to rodzinka 😉 Mnie już szaleją soki żołądkowe na myśl, ile pyszności czeka… Ale najbardziej mi się chce zupy rybnej ;D Tak, wiem, jestem nienormalna 😀

  3. ~słodko-kwaśna pisze:

    O mateńko, Twoje opisy ratowania makowca czyta się jak powieść sensacyjną, czy coś 😀

  4. ~M. pisze:

    Czyli skrótowo: WESOŁYCH ŚWIĄT !!!!!

  5. ~anewiz pisze:

    I to jest święta prawda, w pojedynkę nic nie idzie tak jak w grupie, zwłaszcza najbliższych. Wesołych Świąt :)

  6. Ken_G pisze:

    Morał zaiste słodki ;)))

  7. ~enigma pisze:

    Wnioskować można, że wszystko zjadliwe bywa… wystarczy odpowiednia oprawa :) Życzę właściwej oprawy nie tylko w kwestiach żywieniowych 😉

    • Czerwona pisze:

      Och, z tym wszystkim bym nie przesadzała, niektóre substancje niszczą walory potrawy niezależnie od oprawy. Dlatego zawsze trzeba mieć w życiu jakąś odtrutkę :)

  8. dobra_wrozka_22 pisze:

    W końcu to ludzie są najważniejsi, jedzenie to tylko dodatek :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *