W związku jesteśmy tacy sami jak rodzice

Gdy związek rodziców jest, delikatnie mówiąc, taki sobie, najbardziej na świecie pragniemy stworzyć zupełnie inny, a więc szukamy partnera pozornie kompletnie nie przypominającego ojca/matki. Czujemy się mądrzy, ponieważ oczywiście wiemy najlepiej, jakie błędy popełniają nasi rodziciele i sądzimy, że nam przy pomocy tej wiedzy uda się ich uniknąć. Że u nas będzie jak w bajce. Że nigdy nie powiemy ukochanej osobie przykrego słowa, będziemy ją rozpieszczać, będziemy się zawsze starać, aby nie było nudno, będziemy, będziemy, będziemy…

I co? Nic. Po pierwszej fascynacji przychodzi proza życia. Okazuje się, że partner/ka ma mnóstwo wad, jakże dziwnie zbliżonych do tych obserwowanych w naszej familii; co więcej, ma też wady wyniesione ze swojego domu! Słowem jedna wielka wada, uosabiająca wszystko to, o czym się chciało raz na zawsze zapomnieć. Tak samo jak nasz ojciec siedzi przed telewizorem i nic nie robi, tak samo jak jego ojciec nie okazuje czułości; tak samo jak nasza matka jest wiecznie zła, gdy coś idzie nie po jej myśli, tak samo jak jej matka zrzędzi i ma wahania nastrojów.
Wszystko to, czego nie było na początku miłości, wychodzi na jaw i wstrząsa tym bardziej, że kiedyś on/a taki/a nie był/a. Czyżby? Po prostu wtedy maksymalnie się staraliśmy. A teraz powoli przestajemy, chociaż obiecywaliśmy sobie coś innego. Znów zaczyna być ważniejsze to, co MY chcemy, nie to, co on/a; opadają maski.
Nie potrafimy uciec od bagażu doświadczeń. Ani od zakorzenionych zachowań, nawet jeśli sami wiemy, że są niedobre i wyniszczające. To silniejsze od nas. Rozmowy nie pomagają, zaczynają się kłótnie. Że niby on/a w ogóle nas nie rozumie, odrzuca, nie akceptuje, czepia się. Pojawia się dziwna analogia do rodzinnego gniazda. Związek robi się tak samo denny, ba, nawet podwójnie denny, bo wnosi wszystkie niefajne rzeczy z obu rodzin. To, co kiedyś tak nas zachwycało, gdyż było zupełnie inne od tego, co prezentowano nam w domu, teraz drażni, ponieważ tego nie rozumiemy, nie znamy, nie tak nas wychowano. Kiedyś chcieliśmy robić wszystko inaczej niż rodzice, teraz nie pojmujemy, jak on/a może np. tak reagować, bo przecież w naszym domu reaguje się inaczej.
Usiłujemy strzec się powielania błędów, po czym popełniamy identyczne lub nawet jeszcze gorsze. Mimo woli szukamy kogoś, kto będzie tego samego nauczony, tak samo odczuwający, chociaż początkowo wydaje nam się, że to ostatnia rzecz, na którą mamy ochotę. Gdy między rodzicami normą są kłótnie, podświadomie szukamy człowieka, który też będzie krzyczał, będzie okazywał uczucia, bo to znamy, bo do tego potrafimy się ustosunkować. Bo przy tym paradoksalnie czujemy się bezpiecznie. Gdy zaś on/a nie wrzeszczy, nie rzuca talerzami, tylko milczy, odwraca się – boimy się tego, nie wiemy, jak na to reagować, więc reagujemy tak, jak umiemy najlepiej – jak nasi rodzice… I kółko się zamyka.

Dlaczego, dlaczego tak jest?? Tak bardzo by się chciało wyzbyć tych paskudnych wzorców, przecież to one w dużej mierze uniemożliwiają nam stworzenie dobrego związku. Jak to się robi? Czy to w ogóle możliwe?

Chciałabym…
_____

Warto przeczytać: „Nasze emocjonalne przyciski”.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

4 odpowiedzi na „W związku jesteśmy tacy sami jak rodzice

  1. ~małarurka pisze:

    Dużo w tym racji ale nie do końca. Są rzeczy których nidy, przenigdy nie powielę w swoim związku a które przez całe zycie obserwowałam u rodziców i właśnie dlaego że miałam z nimi kontakt będę sie ich wystrzegała.

    • ~Czerwona pisze:

      Tak, ale takich rzeczy jest mało i zwykle są one w jakis sposób zgodne z naszym charakterem, np. to, że się nie wyzywa ukochanego od głupka itd. Natomiast podświadomość różne cuda potrafi wyczyniać, niestety…

  2. ~anuśśś pisze:

    to jest jak matryca, wiesz? lata wychowywania, pewne podstawy co do związku są ci wpajane i już… a co dalej z tym zrobisz, zależy od ciebie. najwazniejsze to uświadomić sobie, że ja tez mam wady, które on musi zaakceptować: ja jego skarpetki przy łóżku, on moje spanie w skarpetkach… nie jest tak źle, czasem myślę sobie, że warto poznać to co złe, żeby rozpoznać i docenić to co dobre, odróżnić może…z tym stereotypem męża typu Kiepski tez można walczyć, a jeżeli obiekt nie poddaje się resocjalizacji, znaleźc sobie młodszego i tym samym pokazac mu, że zdziadział i niech się bierze za siebie… extrema malutka co? hi hi hi;)dobrze jest!!!! i na pewno będzie, ciesz się chwilą, a potem… kto to wie…

    • ~Czerwona pisze:

      Najgorsza jest ta świadomość, że nienawidzę czegoś u rodziców, ale sama tak robię. Tzn. robiłam, teraz to już mogę tylko sobie wyrzucać… I iść dalej, samotnie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *