…każdy sen można jakoś zinterpretować…
Ojcu memu śniło się, że do domku na działce podszedł niedźwiadek. Tata zbliżył się więc cichcem, a potem chciał mu znienacka huknąć w mordkę: „a pójdziesz ty, won!” i odgonić kijem. Że jednak umysł w chwilach dziejowych lubi płatać figle, tatko nie mógł z siebie wydobyć głosu, męcząc się zarówno we śnie, jak i na jawie, co objawiło się tym, że na cały regulator wypluwał z siebie tylko pierwszą sylabę słowa „pójdziesz”. Leżąca obok mama została więc obudzona rozpaczliwym „Pó! Pó! Pó!”, przez co zakrztusiła się ze śmiechu tak, że nie była w stanie ratować biednego ojczulka, za co omal nie spotkała jej kara – tata bowiem we śnie był już na etapie machania kijem, a w rzeczywistości zrobił analogiczny nagły wyrzut ręki, w kierunku matuli właśnie. Na szczęście mimo łez radości okazała przytomność umysłu na tyle, by zrobić unik. Inaczej niechybnie dostałaby w zęby.
I wyszło szydło z worka.
Ja z kolei w odmętach snu zabawiłam się w szalonego naukowca i z triumfem oznajmiałam wszem wobec, iż odkryłam element diagnostyczny cukrzycy. Elementem tym zaś był fakt, że po pacjentach biegały w te i wewte… białe myszy. (Zaiste, przełom w nauce.) Nie jestem pewna, czy chciałabym, by biegające zwierzęta zawsze stanowiły objaw, zwłaszcza gdyby każde zwierzę było przypisane do konkretnej choroby – taki biegający po mnie słoń może i by pomógł lekarzowi odkryć przyczynę mej choroby, ale z mojego punktu widzenia byłoby to np. całkiem bezcelowe, skoro i tak zostałaby ze mnie wtulona w glebę mokra plama – lecz kto wie, może mnie jeszcze ktoś nagrodzi Noblem…
Jednak to wszystko nic. Przed pierwszą jazdą autem kompletnie oszalałam z nerwów, więc motyw przewodni zgoła zmienił charakter z badawczego na rozrywkowy. Innymi słowy przyśnił mi się najpierw ekshibicjonista w autobusie, który zakładał sobie na penis prezerwatywę, co niestety bardziej mnie jakoś zdegustowało i zbulwersowało, niż podjarało – jakże to, żeby ktoś, kto się z natury rzeczy obnaża, nagle coś na siebie ZAKŁADAŁ, no nie – a potem, że uprawiałam seks z – uwaga – REKINEM. Co mi się z kolei podobało (!). Na szczęście ten seks polegał jedynie na głaskaniu ryby po płetwie, ale każdy wiedział, o co loto. Żeby było śmieszniej, po wszystkim rekin wziął i padł. Nawet sobie wtedy przypomniałam wszystkie elementy pierwszej pomocy, jednak zanim zdążyło mnie szurnąć na tyle, by tę pamięć wykorzystać, się obudziłam.
Nie no, wypas. Mam zastrzeżenia do prawie nagich mężczyzn w autobusach, za to seks z rekinem nie stanowi dla mnie żadnego problemu.
…każdy sen można jakoś zinterpretować. Jednak nie każdy interpretować należy.