Zimnokrwiście

W pracy ostatnio mamy najazd much. A w sumie nalot. Zaczęło się od jednej, która nagle przemieniła się w kilka, słowo daję, z pączkowania niechybnie, bo one wszystkie mają dokładnie ten sam charakter. Jakieś takie zamulone, niby niewinne, ale niech no tylko ktoś wejdzie! Obsługuję ja klienta, a te wylatują pojedynczo jak kiler-zwiadowca i mi siadają centralnie na głowie. Albo między oczy celują, odbijają się i lecą dalej. Czasem też na innych ludzi, których akurat wcale mi nie żal, niemniej z boku to musi dziwnie wyglądać, jak atak jakiejś zbiorowej epilepsji, gdy wszyscy zaczynają podrygiwać i wymachiwać rękoma, powstrzymując się ostatkiem sił przed wyartykułowaniem wielkiej, gęstej kurrrr…ki wodnej. Wierzcie mi, wtedy by się każdy gruby wulgaryzm tak przydał… a tu nie można. Ale na tym nie koniec, tych much jest teraz tyle, że urządzają se jakieś wydumane orgietki, i to na moim kurde monitorze. Sprawdzam cennik np., a te mi tam jedna na drugiej i jadą ten teges. No do czego to podobne, żeby muchy mi tak bezceremonialnie, na moich oczach! nawet tego widoku życie nie podaruje… Nie fair i tyle.
Tak więc morduję je, a co. Pierwszą zatłukłam plikiem karteczek samoprzylepnych, aż się krew rozdyźdała. Z kolejną doszłam już do perfekcji, czysto było i tylko trupa uprzątnąć musiałam z podłogi, i powiem Wam, że co jak co, ale ulotki się do likwidowania owadów nadają jak do niczego innego. Jedną muchę to nawet przydybałam na klawiaturze, normalnie mistrzu ze mnie. Tylko co z tego, że zaszlachtuję 5, skoro w tym czasie nagle z niczego powstaje 10.

A w moim domu tłusta, wyrąbista mucha umarła sama z siebie na parapecie. Gdzie tu sprawiedliwość.

Spieszę też donieść, iż wełnowce siedzą, żrą i mają się dobrze. Tzn. potomkowie tych, które zadusiłam i utopiłam. Ale dzięki nim zauważyłam, że kaktus puścił pączek kwiatowy. Obsiadły go z takim zapałem, że prawie zwymiotowałam na ten widok, jednak że charakter mam niezłomny w tępieniu tego gówna, to pozdejmowałam wszystko i mściwie opryskałam trucizną. To jest już regularna wojna! I tym razem nie gorączkowa, a całkiem zimna. Ponoć tak właśnie najlepiej smakuje zemsta, na zimno – oby 😉

Hm, swoją drogą czasem mam wrażenie, że mój blog wzbogaca się o niepokojąco dużo wpisów o robalach, gadach, w ogóle szeroko pojętej faunie… Nie wiem, co to może oznaczać :) Lecz skoro już tak tematycznie wróciłam do notki sprzed dni paru, to i kulinarnie pochwalić się muszę – kochani moi, upiekłam babkę majonezową! I nieistotne, że to proste jak drut, bo wystarczy zmiksować wszystko co jest do zmiksowania, i to wszystko jest zapisane w przepisie, a mi trzeba tylko zapamiętać, gdzie ten przepis znajdę, i że w dodatku zapomniałam, iż tę babkę zrobiłam, zaraz po wsadzeniu jej do piekarnika. Przynajmniej timer nastawiłam, o. I upiekła się i jest cudna, i to najważniejsze!

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *