Słowo na niedzielę vol.9

1. Gdy moja mama przebywała 3 tygodnie w sanatorium, a ja akurat miałam sesję i ostatnią rzeczą, o jakiej mogłam myśleć, było jedzenie, wszystkie obiady serwował mój tata. W związku z czym co drugi dzień jedliśmy kotlety, pyry i sałatę z jogurtem. Któregoś dnia jednak nawet tatę to połączenie zmęczyło i postanowił dla odmiany zrobić jajka sadzone. Wynalazł z jakiegoś zakamarka kompletnie zapomnianą patelnię z takimi zagłębieniami, teoretycznie właśnie do sadzania jajek, wbił kilka i zapodał na ogień. Po paru minutach jajka się przypaliły od spodu (roznosił się swąd wyraźnie owo sugerujący), z góry jednak były nietknięte i wilgotne jak gałki oczne. Po kolejnych 10 minutach sytuacja zmieniła się o tyle, że swąd dobywał się coraz przeraźliwszy. Tata nie zdzierżył, zrezygnował z eksperymentów i… zalał te jaja chamską, chlorowaną, prosto z kranu wodą. Co woni nie zagłuszyło, jednak zdecydowanie spowodowało, iż szansa na uratowanie czegokolwiek z tych jajek spadła do zera. Biedny tata, bardzo zdenerwowany niepowodzeniem, ostatecznie wyrzucił jajka razem z patelnią, po czym postanowił zrobić zwyczajną jajecznicę. Niestety przy wbijaniu wleciała mu połowa skorupek, które zaczął wydłubywać nad ogniem, co zajęło tyle czasu, iż wszystko się przyjarało i też było do wyrzucenia.
Tego dnia na obiad był kotlet, pyry i sałata z jogurtem.

2. Ja niestety zdolności kulinarne odziedziczyłam po tatusiu właśnie, więc kiedyś, po bardzo intensywnym jak na mnie przyglądaniu się mamie, przygotowującej sos pomidorowy do spaghetti, postanowiłam pod jej nieobecność najeść się tworem własnej produkcji. Słowo „twór” ma tutaj kluczowe znaczenie, albowiem z całej lekcji zapamiętałam, że jest makaron, zioła, koncentrat pomidorowy i woda. Dzięki czemu zjadłam rozgotowany makaron z rozwodnionym koncentratem pomidorowym plus szczyptą ziół. Nawet przed sobą do końca udawałam, ze mi smakuje. Jakby ktoś potrzebował przepisu na dietę, to zapraszam.

3. Przypał życia jednak zaliczyłam przy produkcie, o dziwo, gotowym, i to już tak gotowym, że bardziej się nie da. Otóż mama zrobiła klopsy mielone. Ja miałam sobie te klopsy jedynie podgrzać w mikrofali. Błąd polegał na tym, że, podobnie jak w przypadku makaronu, zawsze tylko podpatrywałam, jak się nastawia mikrofalę, a nie robiłam tego samodzielnie pod czujnym okiem fachowca. Dzięki czemu zamiast na 2 minuty i 40% nastawiłam sobie z rozmachem na 5 minut, a procenty zlekceważyłam, czyli automatycznie zostawiłam na 100. W trzeciej minucie zaczęło skwierczeć, ale przecież na patelni też skwierczy, więc beztrosko czekałam do końca. Gdy otworzyłam drzwiczki i gruchnął mi w twarz wielki kłąb krztuszącego dymu, zdumiona wykoncypowałam, że coś nie poszło, i rzuciłam się do okna, z którego chyba wypsnęło jak w trakcie pożaru, aż do tej pory się dziwię, że nikt nie zadzwonił po straż. Może dlatego, że wrzeszczałam „kurwa, kurwa”, a nie „pomocy” :) W każdym razie zamiast klopsów na talerzu zostały skromne i na amen zwęglone mumijki. Mieszkanie wietrzyłam 2 godziny.

4. Myślałam więc, że nikt nie będzie w stanie przebić mojego spalenia mielonych w mikrofali, bo to już wybitny talent, jak mniemam. Jednak myliłam się – zdecydowanie wyprzedziła mnie Nive, która ostatnio ugotowała ziemniaki, wszyściutkie jak jeden mąż obrane… tylko do połowy ;D

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

58 odpowiedzi na „Słowo na niedzielę vol.9

  1. ~Cocaine pisze:

    Wyobraziłam sobie Ciebie wystawiającą głowę za okno, w zadymionych okularach i krzyczącą „k… k…” 😀 Szkoda, ze nie mieszkasz na parterze, wtedy byłby lepszy efekt 😀

  2. ~przekora pisze:

    ale dlaczego tylko do połowy??Ps. a z wyczynów kuchrnnych to moja koleżanka zeby było smieszie pochodzaca z wiosi, gdzie nadal uprawia sie ogródki, do rosołu miast natki pietruszki dodała zielone od marchewki;]

    • ~Czerwona pisze:

      I jak smakowało, ktoś się zorientował? :) Tego nie wiem, dlaczego tylko do połowy, i niestety Nive też nie wie, chociaż może podświadomie chciała sobie coś poobierać :)

  3. ~hanibal pisze:

    Dziewczyny ja myślę, że powinnyście zrobić autorski program kulinarny. 😀 O prawa autorskie zabijałbym się tvn jak nic 😀

    • ~nivejusz pisze:

      Nasz przedstawiciel, radca prawny oraz rzecznik prasowy juz rozważają ten zacny pomysl :)**wszelkie prawa autorskie zastrzezone

      • ~Czerwona pisze:

        Ale to byłby hicior naprawdę, jak nic każdy by zapamiętywał dokładnie calutki przepis, na zasadzie antyprzepisu, czyli „tego nie robić”, to genialne jest :)

  4. dobra_wrozka_22 pisze:

    O rany! Umarłam ze śmiechu :)) Z moich wpadek..no cóż.. przypaliłam wodę w czajniku.. a właściwie to spaliłam doszczętnie cały czajnik, zostawiając go na gazie na pół godziny praktycznie bez wody;]

    • ~Czerwona pisze:

      Ja właśnie o dziwo garnka nigdy nie spaliła, w tym celuje raczej moja siostra, ja zapobiegawczo wkładam gwizdek :) Ale wiesz, ja praktycznie nie gotuję, więc uśredniając to niemal przy każdej potrawie coś wykombinuję. Tylko sałatki już robię bez fajerwerków 😉

      • dobra_wrozka_22 pisze:

        A to zawsze jakiś mały sukces 😀

        • ~Czerwona pisze:

          Nawet nie mały, a spory, wszyscy mówią, że robię tak dobre, że bym mogła otworzyć bar sałatkowy ;D Bardzo ambitny potencjał we mnie widzą najwyraźniej 😉

          • dobra_wrozka_22 pisze:

            O widzisz! Być może to Twoja życiowa droga, o której właśnie teraz czas pomysleć, w tym okresie wypowiedzenia 😉

          • Czerwona pisze:

            A jak to by z biologią było związane, kurcze, dlaczego ja o tym wcześnie nie pomyślałam 😉

  5. ~antylia pisze:

    Hihi ja kiedyś zwęgliłam w mikrofali frytki… ehh szkoda, bo akurat tak bardzo jeść mi się chciało w pracy i to spitoliłam… Jakiś czas temu robiłam zapiekankę z kurczakiem i brokułem, ale ten brokuł wyszedł za twardy, mogłam go chyba dłużej gotować 😀

    • ~Czerwona pisze:

      Kurcze, niby to takie proste wszystko, ale mnie gotowanie zwyczajnie przeraża… A te wpadki to tylko znak, że powinnam się trzymać od tego z daleka ;D Dlatego zawsze znajduję sobie facetów, którzy umieją świetnie gotować, ponieważ jako podkuchenna sprawdzam się doskonale i wszyscy są zadowoleni ;D Ale o spaleniu frytek to też jeszcze nie słyszałam, widzę bratnią duszę ;D

      • ~antylia pisze:

        No niestety chyba Cię rozczaruje, bo czasem mi naprawdę coś wyjdzie, a jak reszcie smakuje to obrastam w piórka 😀 Tylko mam ten problem, że za słabo przyprawiam, coś się lękam nie wiedzieć czemu. No ale ale trening czyni mistrza, no przecież! Poćwicz trochę i odkryjesz w sobie talent kulinarny, jeszcze się zdziwisz :PA propo sałaty i kotlektów… właśnie wczoraj miałam taki obiad 😀

        • ~Czerwona pisze:

          Nie no, jak mi coś już się uda zrobić, to też jest zjadliwe 😉 A w sałatkach jestem mistrzem, chociaż Zagadkowy zawsze przygotowywał sobie solniczkę, bo twierdził, że za mało soli dodaję – nie znał się 😉 Myślę, ze gdybym mieszkała sama lub z facetem, to bym więcej gotowała, więcej eksperymentowała… I więcej jedzenia paliła ;D

          • ~antylia pisze:

            No co Tyyyy, uwierz w siebie :) zostałabyś miszczynią kuchni, a potem daliby jakiś program typy perfekcyjna pani domu albo co lepsze 😀

          • ~Czerwona pisze:

            Nie no luzik, wszak niektóre potrawy robi się takie z rozpalonym ogniem na wierzchu, to coś dla mnie, mi takie rzeczy wychodzą bez wysiłku przecież, a jak ładnie wyglądają ;D

  6. ~M. pisze:

    Ja z kolei mając lat coś około 9 postanowiłem po powrocie z podstawówki zrobić sobie frytki. Postawiłem na gazie garnek z olejem i zacząłem obierać pyry, co trwało przy mojej dziecięcej niewprawie dłuuugo, potem je pokroiłem, opłukałem i wstawiłem na metalowym sitku…do megagorącego oleju, o którym zapomniałem, że tak długo się grzał. Nogi mi się ugięły, jak buchnął w górę wielki kłąb pary zmieszanej z cząsteczkami oleju. Szczęśliwie opar ten nie zapalił się od gazu, bo prawdopodobnie kuchnia by spłonęła. Rozdygotany szybko wyłączyłem gaz i dopiero po dłuższej chwili na spokojnie usmażyłem te frytki. Nie powiem-dobre były, co potwierdził również Tata, po swoim powrocie, choć do tej eksplozywnej kuchennej przygody przyznałem się dopiero po kilku latach ;-)Pozdrowienia kulinarne.

    • ~Czerwona pisze:

      Wybuch wybuchem, ale mi pozostaje podziwiać, że jako 9-latek w ogóle się za frytki zabrałeś! U mnie to by było nie do pomyślenia. Chociaż teraz już umiem, tylko zazwyczaj są bardziej, hm… rumiane niż mamine ;DPozdrawiam urlopująco!

      • ~M. pisze:

        No, może miałem 10 lat 😉 Więcej na pewno nie. Dziś też jadłem frytki. Jak tam po meczu Hiszpanii, jakie wrażenia? Acha-7:0-trochę mi żal tej Korei Pn. Oby im tylko w kraju dali spokój…Pozdro kulinarno-kibicowskie!

        • Czerwona pisze:

          Hiszpania… No fajnie grali, ładnie, chociaż czuję niedosyt, po pierwsze ten karny… no comments, po drugie Torres nic nie strzelił, a ja w nim przecież zakochana ;D, po trzecie to ciągle sytuacja jest niepewna, tu każda bramka jest na wagę złota… A Korei też mi było szczerze żal, bo przecież wcale nie byli najgorsi w 1 połowie, a w 2 już taka rezygnacja… Generalnie zauważyłam, że w każdej grupie sprawy układają się niejasno, w sumie dobrze, ostatnia runda przynajmniej nie będzie nudna, ale… dziwne są te mistrzostwa ;)Pozdrowienia mimo wszystko zadowolone!

  7. ~nivejusz pisze:

    Musialas… ;)Szczescie, ze pominelas przygody popcornowe 😀

  8. ~Lewe pisze:

    Kurczę, nawet ja się do Was nie umywam :P.

  9. ~lilejka pisze:

    Ale przynajmniej pamiętasz już jak obsługiwać mikrofalę w przypadku klopsów. 😉

  10. ~malarurka pisze:

    Tez to kiedys mialam, spokojnie. Zamieszkasz sama to przejdziesz przyspieszony kurs gotowania albo padniesz z glodu bo kuksy przestana po 2 tygodniach smakowac. Tymczasem caluj mame i dziekuj, ze Cie zywi :)

    • ~Czerwona pisze:

      Wiem, że tak będzie, w końcu potrzeba matką wynalazków… I bardzo bym chciała, żeby to już nastąpiło, chociaż wiem, że jeszcze tego życzenia pożałuję 😉

  11. ~ciemna pisze:

    Mówiłam,zę nie umiem gotować?, cofam to ;P

  12. iMargolka pisze:

    O kurczę, a myślałam, że takie historie to tylko w ksiazkach albo serialach amerykańskich ;)) Ja tam jakiegoś specjalnego talentu kulinarnego nie posiadam, ale jak trzeba to ugotować umiem i nawet wszystkim smakuje. W domu gotowała i mama i tato, u Franka też, Franek kucharz, więc generalnie wszyscy gotują i kłopotów nie przewiduję :)A klopsy mielone – typowe dla poznaniaków. Walczę z Frankiem od lat o to, zeby on – no kucharz w koncu, nauczyl sie wreszcze rozrozniac klopsy od kotletow mielonych :)

    • ~Czerwona pisze:

      A to się czymś różni? Ale po co z tym walczyć, skoro i tak mieszkasz w Poznaniu :) Nie no, ja też ugotować obiad potrafię, tylko po prostu nie mam do tego jakiegoś wielkiego pociągu – albo inaczej, nie ma potrzeby, bo moja mama jest osobą nadopiekuńczą w tym względzie i ciężko ją wygonić z kuchni, a ja jak już gotuję, to wolę sama :) Więc przypuszczam, że wszystko się ruszy dopiero gdy zamieszkam bez rodziców, czyli nie wiadomo kiedy ;D

      • ~margolka pisze:

        A ja mieszkam sama i też nie mam pociągów :)A walczyć będę! :)) Nieważne, ze zostaje w Poznaniu – a nawet właśnie dlatego tym bardziej bede walczyc, bo inaczej mialabym to gdzies:) Ale wkurza mnie wiele z tych słów, których Poznaniacy używają, przekonani, ze to jest poprawna polszczyzna, podczas gdy to jest regionalizm. Nie mam nic przeciwko regionalizmom, tylko nie znosze, jak ktos mnie poprawia, mimo, ze nie ma racji. Bo na przykład wszyscy wiedzą, że „pyry” mówi się w Wielkopolsce i Poznaniacy wiedza ze to regionalizm. Ale namiętnie nazywają pyzami coś co nimi wcale nie jest. Pyzy to są takie kluski z mięsem a nie ciasto drozdzowe robione na parze :) A z niekulinarnych spraw nie mogę zdzierżyć „zakluczyć”. Chyba kiedyś całą notkę na ten temat napisze ;)A kotlety od klopsów różnią sie bardzo – te smazone w panierce to są własnie kotlety. Takie uduszone w sosie do klopsy, natomiast ugotowane to pulpety.

        • Czerwona pisze:

          A co Ci się w tym słowie nie podoba? Przecież to bardzo wygodny skrót :) Na tym właśnie polega gwara, tak się wplata w mowę, że człowiek, będący rodowitym Poznaniakiem, po prostu nie zna innego słowa, bo niby skąd, skoro wszyscy używają innego i nawet do głowy nie przyjdzie, że to w reszcie kraju się inaczej nazywa :) Na szczęście teraz są sklepy samoobsługowe i coraz mniej jest takich sytuacji, jak ta, gdy z mamą kiedyś chciałyśmy w Krakowie kupić kawiorkę, na którą oni mówią weka (co mi się bardziej z przetworami kojarzy) ;D I bądź tu człowieku mądry, niby język ten sam, a jednak czasem łatwiej się dogadać z cudzoziemcem, hihi :)Gdybyś mnie np. w sklepie usiłowała pouczać, że pyzy to nie pyzy, to bym na Ciebie jak na wariatkę spojrzała, bez urazy, zwłaszcza że na opakowaniach jest jak wół, że pyzy, więc to chyba będzie walka z wiatrakami, ale powodzenia… :)A klopsy dla mnie to klopsy niezależnie od tego, w czym są robione, w końcu mięso to samo i wygląd też ;D Może dlatego, że ja ani gotowanych, ani w sosie nie robię, zawsze smażymy, a potem co najwyżej sos dodajemy, ot taki melanżyk :)

          • ~margolka pisze:

            Tak, gwara polega między innymi na tym co napisałaś. Pod warunkiem, ze mówiący zdaje sobie sprawę z tego, że to gwara – tak jak w przypadku pyr. A język polski – ten ogólnopolski jest jeden i kazdy powinien znać jego słowa, niezależnie od gwary którą mówi. Skoro ja nie pouczam nikogo jak ma nie mówić, to niech mnie babka w sklepie nie poucza, ze ja mówię źle – zwlaszcza, ze ja właśnie mówię zgodnie z poprawną polszyczzną – to mnie właśnie u poznaniaków denerwuje, że narzucają swoją mowę innym.

          • ~margolka pisze:

            A co do słowa zakluczyć – ok, skrót wygodny. Ale nie znajdziesz go w żadnym słowniku poprawnej polszczyzny, więc niech sobie ktoś używa tego słowa jak chce – ale niech mi nie wmawia, ze to jest poprawne polskie słowo i nie każe mi tak mówić:))

          • ~Czerwona pisze:

            Ej, ale nie generalizuj, jeśli pani ze sklepu Cię poprawia, nie znaczy to, że każdy z nas to robi. Chociaż z pyzami bym poprawiała, bo u nas to po prostu są kluchy na parze i nie ma innej opcji :) Aczkolwiek rozumiem, co masz na myśli – gdyby mi np. ktoś codziennie gadał, że gotuje „kartofle”, to bym się chyba porzygała, nienawidzę tego słowa :)

          • iMargolka pisze:

            No właśnie, kluchy na parze to kluchy na parze, a pyzy to pyzy :) A że producent robi błąd to inna kwestia ;)Ja akurat używam słowa „ziemniaki”.Wiem, ze nie wszyscy poprawiają i na szczescie Franek nie dosc ze tego nie robi, to jeszcze nie mówi aż tak po poznańsku, zeby mnie to drażniło.

          • ~Czerwona pisze:

            Cóż, decydując się na zamieszkanie w obcym miejscu raczej nie należy oczekiwać, że ktokolwiek będzie się ze zwyczajami dostosowywał do nas :) Myślę, że lepiej dla Ciebie będzie polubić gwarę, niż z nią walczyć, bo raczej nie ma szans, żeby ona się zmieniła :)

          • ~margolka pisze:

            Ale ja nie każę się nikomu dostosowywać do mnie. Po prostu dbam o poprawność językową i drażni mnie, kiedy ktoś nie zna polskiego :) Gwara gwarą – niech sobie będzie, to też jest część jakiejś kultury. Ale ważne, żeby wiedzieć, że to gwara a nie ogólnopolski język. Pochodzę ze stron, gdzie są ludzie, którzy mówią po Śląsku – ale kiedy są między sobą. Jak idą „między ludzi” to używają słów, które można znaleźć w słowniku języka polskiego :)Nie walczę z gwarą, a z tym, zeby nie narzucano mi mówienia nią.

          • ~Czerwona pisze:

            Hm, no nie wiem, ja np. jeszcze się nie spotkałam z tym, by w zwykłym warzywniaku ludzie mówili jakimś mega poprawnym i wyrafinowanym językiem, niezależnie od miejsca :)

  13. ~polzartempolserio.blog.onet.pl pisze:

    Ale się uśmiałam, poprawiłaś mi humor. To ja raz przez swoje zapominalstwo gotowałam ryż, ale wody nie posoliłam i gdy podałam pełne danie na talerzu dla swojego chłopaka i brata to zjedli przez grzeczność choć był nie smaczny. Mój ryż wylądował w kiblu. :]PozdrawiamPsotek :]

    • Czerwona pisze:

      Trza było dosolić po podaniu ;))) Mnie kiedyś Zagadkowy próbował nauczyć pić wino wytrawne, ale nie mogłam przełknąć i mi posłodził… To było dopiero ohydztwo ;D A teraz jakoś wypijam, z baku laku i kit dobry ;D

  14. ~anewiz pisze:

    Nie ma to jak udowadnianie sobie samemu, że coś smakuje :) Ale każdy człowiek ma w sobie małego cwaniaczka i nie ma rzeczy niemożliwych :)

  15. ~Mela pisze:

    Po prostu siejesz spustoszenie hihi;) Ja bym Cię umieściła zaraz po Nigelli, tyle że tak może na przeciwstawnym biegunie:) A tak serio, wszystkiego można się nauczyć, jeśli się chce, ale przecież nie wszyscy muszą umieć wszystko:)Miałam trochę wpadek typu- zapomniałam, że coś się gotuje;) Aaa, no i lubię zabawy z solą, ze skrajności w skrajność- przesolę albo nie osolę w ogóle haha;)Skoro Twój dzień (imieninowy?)- najserdeczniejsze życzenia przesyłam, spełnienia marzeń i wszystkiego naj…:) A jeżeli coś pomyliłam, to ot tak;)

    • Czerwona pisze:

      Tak, z solą to i ja miewam różne wpadki, chociaż – zapewne dlatego, że nie gotuję zbyt często – nie jest ich wiele 😉 To oczywiste, że nie każdy musi umieć wszystko, ale nieumiejętność gotowania ciągle jest oznaką nieporadności i bez mała bycia pozbawionym części kobiecości. Co jest oczywistą bzdurą, bo, jak głoszę zawsze w odpowiedzi na wszelkie słowa krytyki, to faceci powinni gotować! Co nie zmienia faktu, że sałatki kocham i uwielbiam robić, i jeszcze nikt nigdy nie grymasił, a wplatam w nie teraz i mięsko, czyli coś jak danie restauracyjne, ha 😀 Tak, nie pomyliłaś się, więc dziękuję z całego serducha :))) Całusy!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *