Partyzantka

Na każdego przychodzi czas. Zmiany są wpisane w życiorys. Tak. Tyle tylko, że u mnie te zmiany były zawsze raczej generowane odgórnie – wszystko szło ustalonym trybem, szkoła, studia, potem praca. W międzyczasie związek, jeden, drugi, i potem jak zwykle coś decydowało za mnie. Wolna wola wolną wolą, a jednak nieustannie nurzałam się w biegu wydarzeń, zdana całkiem na los. Czułam się z tym raczej dobrze, ale to ciągle nie były moje wybory, nie moja odpowiedzialność. Łatwiej tylko pozornie – i jedynie wówczas, gdy się udaje. Bo kiedy nic nie wychodzi i na dodatek nie masz nad tym żadnej kontroli, to przestajesz powoli być. Być sobą, być dla siebie. Dla nikogo.

Tak naprawdę to pierwsza moja i tylko moja decyzja od lat. Świadoma, przemielona w głowie milion razy, obnażona z wad i zalet. Rzucam się na głęboką wodę, wierząc, że w locie nauczę się pływackich ruchów, a życiodajny związek jednak utrzyma mnie na zasadzie wyporności. Znowu ta cholerna wiara w los, ale czy można inaczej żyć, niż wierząc, że wszystko się jednak poukłada? Z tą różnicą, iż teraz chcę temu losowi dopomóc z całych sił – tak, jak do tej pory nie miałam odwagi.

Dużo osób mówiło mi, że złą kolejność obieram. Że najpierw trzeba coś znaleźć, by porzucić stare. Ale nie mogę. Jestem teraz zbyt zmęczona, wyczerpana, zbyt odwrócona na wszystko, by mieć ochotę na ruszenie choćby ręką. Nie chcę wstawać każdego ranka z płaczem. Nie chcę się czuć bezwartościowa. Muszę się zregenerować, muszę się zacząć na nowo uśmiechać, cieszyć z bzdur, które po prostu przestałam zauważać.
To nienormalne, że praca potrafi człowieka doprowadzić do stanu takiej ruiny. Nie wiem nawet, jak to się stało, kiedy, dlaczego… Mam nadzieję jednak, że w porę dostrzegłam granicę. Uciekam więc.

Ja cie. Naprawdę to zrobiłam ;D

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *