Transcendencja

Czasem jeszcze zastanawiam się nad Bogiem. Dawno temu zastanawiałam się znacznie więcej – najpierw prosząc go o każde głupstwo, potem usiłując zrozumieć, dlaczego ważniejsza od całego stada posłusznych jest jedna zbłądzona i naprowadzona na dobrą drogę owca; jeszcze później – utożsamiając Kościół z całym złem tego świata. Kiedyś, na spowiedzi, wyjawiłam szczerze i z ufnością swoje rozterki, poszukiwania, wahania – a ksiądz się nie wysilił i uznał, że wszystko się bierze z braków w uczęszczaniu na msze. Pamiętam, jaka rozgoryczona wtedy odeszłam od konfesjonału – i jednocześnie od całego katolicyzmu. Nie, nie winię tego człowieka. Teraz wiem, że ludzie są różni, a ja prędzej czy później tak bym wybrała. To był tylko katalizator.

Długo walczyłam z rodzicami o święty spokój w niedziele. Czasem dostrzegam, że ciągle jeszcze mają mi za złe moją nieugiętość i luz w tej kwestii, ale nie poruszają już tematu. Zresztą chodzę do kościoła na święta, traktując to jako nieszkodliwy obrządek tradycyjny, coś stałego w moim życiu, co nie ma wielkiego znaczenia dla mej wiary, za to jest po prostu przyjemne przez tę właśnie powtarzalność. W pozostałe dni jakoś nie umiem się wczuć w podniosłość chwili, kiedy wiem, że połowa ludzi tam przychodzących nawet się nigdy nad tym, co robi, nie zastanowiła. Dziwne mi się wydaje nie mieć kryzysu wiary, nie szukać nigdy innej odpowiedzi. Ja szukałam, i chociaż Kościół stracił owcę, to nie stracił jej Bóg. Osobiście uważam, że to znacznie lepsza alternatywa, chociaż na pewno znajdą się tacy, którzy się z tym nie zgodzą. Bo jakże to – wierzyć i tego nie okazywać? Okazuję, po swojemu. Bez spektakularnych uniesień, dla siebie wyłącznie. Dlatego nie wiem w sumie, jak siebie teraz nazwać. Agnostykiem? Być może. Wszak nie popieram żadnego sposobu wyrażania czci, które serwuje jakakolwiek religia. Ostatnio stwierdziłam nawet, że nie może być czegoś takiego jak Niebo i Piekło. Zresztą straszenie ogniem piekielnym nigdy mnie nie przekonywało, w końcu zawsze była to sprawa odległa, a mnie sumienie gryzło tu i teraz, i niezależnie od tego, co tam po śmierci mi wyznaczą. W sumie frapujące trochę, że od zawsze ważniejszy był dla mnie własny zbiór zasad, a nie przykazania, chociaż przecież te dwie rzeczy się całkiem pokrywają. Jakoś jednak nigdy nie umiałam ich złączyć, mimo jawnych podobieństw. Robiąc źle, nie czułam, że przynoszę wstyd Kościołowi czy Bogu, ale przede wszystkim swojej rodzinie i sobie. Nie sądzę jednak, że to w jakiś sposób mogłoby zaważyć na moim życiu pośmiertnym, o ile takowe istnieje, i przede wszystkim – o ile istnieje w formie powszechnie propagowanej. Zresztą jak oni by tam, w zaświatach, tych ludzi przydzielali? Kto jest bardziej zły albo bardziej dobry? Bóg ma kodeks karny? Przecież zwykle nic się nie bierze bez przyczyny, ani zło, ani dobro, i kto ma o tym wiedzieć lepiej niż On… Niekiedy myślę, że tam w ogóle nic już się nie stanie. Wprawdzie mój umysł tego nie ogarnia, no ale wcześniej też mnie nie było. A w każdym razie tego nie pamiętam, więc na jedno wychodzi.

Modlić też się nie modlę. Co to w ogóle jest modlitwa? Oklepane regułki. Zawsze, odmawiając pacierz (gdy to jeszcze robiłam), czekałam na moment, w którym porozmawiam z Bogiem swoimi słowami. Teraz nie modlę się wcale. I nie uważam, że jestem przez to gorszym człowiekiem. Przeciwnie, sądzę, że dużym nietaktem jest proszenie Boga o cokolwiek, skoro dał mi już tak wiele – życie. Jest jakie jest, ale przecież to w sumie głównie moja wina czy zasługa. Ok, czasem trochę Mu jeszcze pozawracam głowę, ale to naprawdę musi być gruba rzecz. Nie wyobrażam sobie modlić się co wieczór – o co miałabym prosić, skoro życie układa takie scenariusze, które by mi nigdy na myśl nie przyszły?

Może dla kogoś patrzącego z boku na to, co głoszę, wyda się to wszystko herezją. Ale ja naprawdę wierzę. Wierzę we wschody i zachody słońca, w dzień i noc, w jakąś istotę, którą mogę nazwać Bogiem, mogę nazwać Jahwe czy Allahem, a mogę też nazwać tulipanem i konwalią. Żyję z radością i smutkiem, z bólem i przyjemnością. Z każdą decyzją własną i innych. Z sobą i światem. To jest mój Bóg. To jest moja wiara.

I jak każda wiara – z definicji nie do udowodnienia.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

81 odpowiedzi na „Transcendencja

  1. ~margolka pisze:

    Pewnie wiesz (bo chyba można to u mnie wyczytać na blogu), że ja do tego podchodzę bardzo inaczej niż Ty. Ale nie uważam, ze to herezje – Twoje prawo, żeby tak uważać. Akurat nie ma znaczenia, czy się z tym zgadzam, czy nie, bo to są Twoje racje i masz do nich pełne prawoJeśli o mnie chodzi, jest parę poglądów Koscioła z którymi nie do końca się zgadzam, ale wiem, ze wiara nakazuje mi posłuszeństwo. Stąd często czuję się rozdarta i mam ogromne wyrzuty sumienia. Staram się nie rozmyslac o takich sprawach, ale kiedy rzecz dotyczy mnie bezpośrednio (tak jak kwestia mieszkania wspólnego przed ślubem), trudno jest o tym nie myśleć. Wydaje mi się, że przejmuję się dużo bardziej niż większośc znajomych mi osób i szczerze powiedziawszy nie jest mi z tym najlepiej

    • ~Czerwona pisze:

      Dlatego ja nie pakuję się w żadną religię, bo żadna mi do końca nie odpowiada, ograniczając mnie, i nie dlatego, że tak mi z tym wygodnie, ale po prostu wolę roztrząsać wszelkie sprawy wg własnego sumienia, które, jak sądzę, złe nie jest. Wolę żyć w zgodzie ze sobą niż z czymś sztucznie ukształtowanym przez człowieka, chociaż oczywiście nie zaprzeczam, że religia może pomagać, może się przysłużyć dobru. Wszystko zależy, jak kto ją interpretuje i jak pojmuje jej zasady. Ja nie chcę tkwić w jakimś wyznaniu, ponieważ wiem, że prędzej czy później popełniłabym coś z nim sprzecznego. A na pół gwizdka wierzyć to bez sensu chyba jest…

  2. ~antylia pisze:

    Powiem Ci, że wiara to bardzo delikatny temat, niezaleznie od tego jakie kto ma przekonania. Jego prawo i ja to szanuję. Sama przez ostatnie lata się zmieniłam, kiedyś chodziłam do kościoła co tydzień, a teraz nie. Głównie odkąd zaczęłam studiować się to zmieniło i po spowiedzi, bo g.łupia wyznałam to i powiedziałam sobie, że nigdy więcej nie pójdę do owego księżulka. Zrobił ze mnie niewiadomo kogo, a ja się zastanawiam… on jest lepszym człowiekiem ode mnie, bo chodzi w czarnej kiecce? W Boga wierzę, ale w księdza niekoniecznie i nikt mi nie wmówi, że są czyści jak łza. I teraz nie chodzę już tak często, tylko raz lub dwa na miesiąc i nie uważam, że jestem bez zasad, bo staram się żyć w zgodzie ze sobą i innymi, nie krzywdzić innych, a niestety ci ludzie, którzy tak głośno mówią o swej wierze są o wiele bardziej zawistni, zazdrośni i dwulicowi niż taki szaraczek jak ja.

    • ~Czerwona pisze:

      Ja tam nie dzielę ludzi na wyznania, tylko na to, czy ich lubię, czy nie :) Nie mogłabym jednak przynależeć do Kościoła, nie zgadzając się z połową kwestii. Do rozróżniania dobra i zła na razie wystarcza mi własny rozum i sumienie. A już nie do pomyślenia jest dla mnie zabijać w imię Boga… Nie chciałabym chyba Bogiem być w takiej sytuacji…

  3. ~ciemna pisze:

    Ja Ci powiem, że ja do kościoła chodzę raz w roku, poświęcić pokarmy i tylko dlatego, że Ojciec uznał, ze jemu nie wypada, Babci nie ma serca wygonić a pies prędzej wpier… zje kiełbasę w drodze. Co do kwestii wiary mam prawie takie samo podejście, kościół mnie przytłacza, nie umiem klepać jednego i tego samego, wstawać, klękać i siadać na akord i czcić Boga w narzucony mi sposób …

    • ~Czerwona pisze:

      Ja jeszcze na Boże Narodzenie chodzę, coby se kolędy pośpiewać, to jeden z nielicznych dni w roku, kiedy w kościele śpiewa się coś niesmętnego :) I to jest też jedna z kwestii, które mnie od katolicyzmu odpychają – piejące w kościołach babcie, pod które się dobiera rytm, najchętniej taki a’la „nic tylko się do grobu kłaść”… Chociaż pewnie gdzieś są fajne msze. No ale mi to zwyczajnie nie jest potrzebne…

  4. ~hanibal pisze:

    Powiem Ci, że to jest sprawa indywidualna i nikt poza nami nie powinien się w to mieszać.:) W końcu człowiek ma wolną wolę.:)

    • ~Czerwona pisze:

      Prawdę mówiąc jest to jak dla mnie jedna z najintymniejszych spraw każdego człowieka… A jak to z nią jest u Ciebie? :) A tak fokle jesteś trzecią z kolei osobą, która zaczyna komentarz od „powiem Ci” 😀

      • ~hanibal pisze:

        Powiem Ci, że nie zauważyłem tego wcześniej 😀 alem spojrzał w górę i faktycznie :) ludzie są przywiązani do niektórych zwrotów.Jak z nią u mnie? Powiem Ci (:D), że podobnie jak u Ciebie. W pewnym momencie rodzice przestali mi suszyć głowę o niedzielę. Jestem w kościele na święta, śluby i chrzciny. Jednak uważam się za osobę wierzącą mimo wszystko. Trochę ten przymus chodzenia na mnie wpłynął przy okazji komunii i bierzmowania… zmuszanie powoduje, że człowiek ma ochotę przestać.

        • Czerwona pisze:

          Ciekawe jeszcze, jaki jest cel używania tego zwrotu :) Ja w sumie nie wiem, czy to była u mnie kwestia zmuszania, po prostu tak byłam wychowana, natomiast zawsze wydawało mi się to wszystko po prostu sztuczne, połowy rzeczy z mszy nie rozumiałam, a gdy zrozumiałam, wcale nie stały się dla mnie ciekawsze czy bardziej sensowne. Osobiście wolę iść do pustego kościoła i po prostu w nim posiedzieć, to mnie istotnie niekiedy wycisza, natomiast chyba nie ma nic wspólnego z religią, bo równie dobrze mogłaby to być cerkiew 😉 A Ty wierzysz na zasadzie takiej jak moja, czy jednak jesteś w pewnym sensie katolikiem? Mało praktykującym, ale jednak? :)

          • ~hanibal pisze:

            Podejrzewam (ha!), że po prostu ktoś chce Ci coś powiedzieć. :DJestem w pewnym sensie katolikiem.:) Aczkolwiek szanuję Twoje podejście.:)

          • ~Czerwona pisze:

            A ja myślę, że chce coś napisać, tylko nie wie, jak mi to napisać, więc mówi ;P A w jakim to sensie jesteś katolikiem? :)

          • ~hanibal pisze:

            Tak mówisz? :DOj, nie chce mi się roztrząsać tego zagadnienia, jest późno, jestem po dwóch kołach dzień po dniu i ostatnia rzecz o jakiej teraz chce mi się pisać to religia. 😛

          • ~Czerwona pisze:

            To porozmawiajmy o seksie, zwłaszcza że właśnie jestem pijana :)))) Czy Desperados to dzieło Boga? Jesli tak to go kocham tym barddziej :)

          • ~hanibal pisze:

            No to nie porozmawiamy, bo już śpisz i wytrzeźwiałaś. :PNie wiem, nie piłem desperadosa. 😛

          • ~Czerwona pisze:

            Spoko, dzisiaj kolejna szansa, bo kupiłam se dwa :) Chociaż po 11h pracy to pewnie i jeden starczy. A zresztą do rozmów o seksie nie potrzeba mi piwa, wystarczy chęć szczera… :)

          • ~hanibal pisze:

            No szalejesz :) do rozmów wystarczy chęć szczera, a do samego seksu? 😛

          • ~Czerwona pisze:

            Do seksu, drogi Hanie, jeszcze potrzebny jest kondom. Ale spoko, ja mam w torbie mały zapas, na początek starczy :)

          • ~hanibal pisze:

            Myślałem, że powiesz, że facet :)Serio nosisz w torebce ze sobą? 😀 kurczę, nigdy nie wiadomo kiedy Cię najdzie, a jakby facet nie miał, to jesteś przygotowana 😀

          • Czerwona pisze:

            Serio :) Chciałam napisać, że pozostałość po Zagadkowym, ale one niezużyte są, węc by źle brzmiało ;D No facet też byłby mile widziany, bo bez faceta to i palce wystqarczą, ale nie na tym rzecz polega, no nie… Mam ochotę trochę ruszyć du.pcię, rozumiesz… :)

          • ~hanibal pisze:

            I nikt kto przypadkiem znajdzie, nic nie mówi?:)No rozumiem, że chciałabyś jeszcze faceta, że tak powiem wkład do tych pokrowców z torebki.:P tylko wiesz, pytanie czy masz ochotę zaspokoić potrzebę czy po prostu miłości Ci brak :)

          • Czerwona pisze:

            Ale kto ma znaleźć cokolwiek w mojej torebce? Ja jej nikomu nie udostępniam :) No chyba że do prześwietlenia podczas odprawy na lotnisku :) A Tobie, Han, miłości brak? Bo wydawało mi się, że nie wierzysz w coś takiego, więc pytanie jest z grubsza nie na miejscu :) Chyba że to mechanizm obronny, taki jak i mój. Chociaż nie da się ukryć, że się kochało, co z tego, że się nie udało, wystarczy, że ja to czułam. Więc miłość istnieje. Chociaż chwilowo wolę coś bardziej namacalnego, if You know what I mean ;P

          • ~hanibal pisze:

            Być moze to mechanizm obronny, po prostu z tym łatwiej żyć.:) hehe I know babe, I know. 😛

          • Czerwona pisze:

            Łatwiej? Mi wcale nie jest łatwiej. Ale jeśli Tobie tak, to zazdroszczę :) No to się cieszę, że się rozumiemy, tylko pytanie, co z tego, że się rozumiemy :)

          • ~hanibal pisze:

            Każdy radzi sobie na swój sposób.:)Nic, zawsze fajnie, gdy ktoś Cię rozumie. 😛

          • Czerwona pisze:

            Albo nie radzi sobie wcale, to też jakaś opcja :)

  5. Ken_G pisze:

    No cóż, ja nawet nie pamiętam kiedy byłam w kościele ostatni raz. Chętnie odwiedzę inne kościoły czy cerkwie, żeby zobaczyć jak wyglądają w środku, ale żeby na nabożeństwie siedzieć? Nie czuję takiej potrzeby.Nie nazwę swojej wiary. Nie przyczepię jej żadnej karteczki i nie zaszufladkuję. Wierzę w Boga, jakąś nieokreśloną siłę wyższą, ale w żadne niebo i piekło nie wierzę. Uważam, że nieważne w co się wierzy i jak to okazuje – ważne, żeby być dobrym człowiekiem. To prawda uniwersalna, nie stricte katolicka. Swoją drogą wierzę w reinkarnację i w to, że sami wybieramy swój los (w sensie dusza, nie człowiek). Kto mógłby Twoje poglądy nazwać herezją? Tylko ktoś ograniczony i z totalnie zamkniętym umysłem.

    • ~Czerwona pisze:

      Myślisz, ze tacy by się nie znaleźli? :) Ale takowych poglądów szanować nie muszę, więc generalnie masz rację :) I zupełnie się zgadzam z tym, co napisałaś. Tylko w reinkarnację jeszcze uwierzyć nie mogę (bo miałam moment zastanawiania się nad tym), ale co mi tam, i tak się kiedyś dowiem, czy istnieje 😉

      • Ken_G pisze:

        Kiedyś poświęcałam dużo czasu na ten temat – mnóstwo czytałam, szukałam gdzie mogłam. A później zdałam sobie sprawę, że po co mam marnować życie na to, żeby dowiedzieć się co mnie czeka po śmierci, skoro i tak się tego dowiem ;))) A tymczasem mogę sobie żyć spokojnie, starając się być w miarę w porządku.Reinkarnacja do mnie przemawia, z tym że tutaj człowiek nie ma na co zwalić swoich grzechów. Sam za nie przed sobą odpowiada i sam się z nich rozlicza. Teraz coś nabroję – później i tak za to zapłacę. A co najgorsze – sama się za to ukarzę ;))) To dla mnie bardziej logiczne niż wieczność w kotle ze smołą. Ale, jako rzekłaś, wiara nie jest do udowodnienia – nie mam argumentów innych niż logiczne (dla mnie), że jest tak jak mówię, więc wierzę sobie po cichu i póki mnie ktoś nie spyta, nie będę się wyrywać.P.S.Wczoraj wypsikałam się Envy tak, że o mało się nie pochorowałam w pracy. Dziś zapodałam sobie mniej zapachu i w końcu czuję jego piękno. Aż żal, że dopiero teraz :))) Ale draństwo w perfumeriach zawsze jest zafoliowane i nie można obniuchać.

        • ~Czerwona pisze:

          Ja to w ogóle nie wiem, jak by było sprawiedliwie, bo np. co ma zrobić człowiek chory umysłowo, który nie zdaje sobie sprawy z tego, jakie krzywdy wyrządza? Ukarać go w innym życiu czy nie? Haha, to mi się zebrało na dywagacje, no nie? ;D I tak wszyscy się kiedyś dowiemy. Albo się nie dowiemy, bo nasz mózg nie połączy jednego z drugim, i będziemy żyć nowym życiem całkiem nieświadomi, że to kontynuacja ;D W sumie ten scenariusz wydaje mi się całkiem prawdopodobny… A skoro tak, to trzeba wykorzystać teraz ten czas. Amen :)Ha, ja mam z Envy taki problem, że po chwili przestaję go czuć, bo się wplata we mnie jak druga skóra ;( Naprawdę zawsze zafoliowany? To dobrze, im mniej osób go używa, tym lepiej, będziemy unikalne ;D

          • ~Ken_G pisze:

            To ja to sobie wytłumaczyłam w ten sposób, do którego długo nie mogłam się przekonać: wszystko jest ze sobą powiązane (kolejne życia itp.) i ktoś chory itp. już się ukarał za coś, co zrobił wcześniej i dlatego taki właśnie jest teraz – chory. To brzmi niesprawiedliwie, chciałoby się rzec „A cóż ja jestem winny?” Ale gdyby się tak zastanowić, gdyby przyznać, że człowiek (dusza) jest wieczny i życie tak naprawdę trwa tylko moment, to nie trzeba się nad sobą użalać i szukać winnych swojego nieszczęścia, tylko walczyć i iść do przodu. A ktoś chory (wg mojej teorii ktoś zły w przeszłości, męczący się teraz w samo-karze) i krzywdzący innych powinien nam bardziej pomóc – ćwiczymy na nim cierpliwość i ulepszamy duszę poprzez wybaczanie. Wiem, że brzmi to jak pierd wielbłąda, ale tak wierzę :))) Tylko nie mogę jakoś wprowadzić wiary w czyn – nienawidzę swoich wrogów, jestem mściwa i życzę źle wszystkim, którzy życzą źle mnie. Wrócę tutaj jako jednooki korpus śliniący się i gulgający sylaby jak niemowlę. Za karę ;)))Envy mam tylko 1-2 ml próbki z odlewki, więc pewnie szybko mi się skończy. Kupiłam niedawno 75 ml 5 Alei, zanim ją zużyję, minie cała wieczność, a muszę bić się po łapach, żeby nie zacząć kupować perfum na kilogramy ;)))

          • Czerwona pisze:

            Kendżi, dziękuję ci szczerze za ten komentarz, to nie do opisania, jak bardzo się zakrztusiłam piwem, czytqając go ;D Abstrahując już, że jestem uwalona i chyba zostanę alkoholiczką, to jednoooki korpus rozłożył mne na części pierwsze ;D No widzisz, ja chwilowo nie mam Envy wcale, ale kupię! Jak tyllko znajdę nową pracę :) O ile to nie będzie staż za 600zl ;D

  6. ~małarurka pisze:

    Pamiętam jeden raz, na mszy w kościele denerwowało mnie, że ksiądz i ludzie tak machinalnie i od niechcenia się modlą, bez zastanowienia, bez przystanku prawie ciągiem łącząc ze sobą słowa. Pomyślałam wtedy, że dla nich to rutyna i gdyby ich spytać o treść modlitwy to nie umieliby powiedzieć czego ona dotyczy bo znają tylko ta wyuczoną regułę. Czasami religia katolicka wydaje mi się właśnie taka wyuczona na pamięć, zdana na egzaminie przed bierzmowaniem i powtarzana co niedziela na mszy. Szkoda, że niewielu jest ludzi, którzy mówiąc o sobie że są wierzący, są w stanie prawdziwie i z głębi serca okazywać swoja wiarę. Bo miarą człowieka wierzącego nie powinna być ilość zapamiętanych modlitw czy odsiedzianych w kościele mszy lecz czyny, których bardzo często brakuje lub świadczą przeciwko zasadom wyznawanej wiary.

    • ~Czerwona pisze:

      Dlatego ja właśnie się odcięłam od religii – ponieważ dla mnie najważniejsza jest zasada jedna – starać się być dobrym człowiekiem. I sama rozsądzam, co się pod tym pojęciem kryje, czasem z lepszym, czasem z gorszym skutkiem, jednak myślę, że paradoksalnie chyba łatwiej jest tym dobrym być, gdy nie ma się jakichś narzuconych zasad, które się nijak mają do rzeczywistych poglądów.

      • ~małarurka pisze:

        Tak, bo katolicy często postępują tak jak jest nakazane i określone jako dobro wcale nie wierząc, ze to co robią jest słuszne. Postępują zgodnie z regułami wiary ale wbrew swojej woli, pomagają bo tak trzeba, wybaczają teoretycznie itd itp. W takiej sytuacji na pewno lepiej jest być dobrym z przekonania niż z przymusu.Pomijam oczywiście masę osób które deklarują szczera wiarę a czcza ludzi, nienawidzą przeciwników, gardzą tymi którzy „zbłądzili”, osadzają jakby sami byli bogami.

        • Czerwona pisze:

          Hm, ja osobiście rzadko zakładam tę optymistyczną wersję, że katolicy raczej trzymają się przykazań, moim zdaniem niewielu jest takich, którzy rzeczywiście postępują wbrew sobie… Patrz – seks przedmałżeński. Nie wierzę też, że wielu jest takich, którzy spowiadając się z tego seksu istotnie go żałują… Ale to już jest temat na osobną notkę, której jednak chyba nigdy nie napiszę, szkoda słów 😉

  7. ~Mela pisze:

    Nie przemawiają do mnie utarte schematy, formułki „klepane” bez zastanowienia, tylko dlatego że tak trzeba. I wiara ludzi, którzy chodzą co niedzielę do kościoła „odbębnią swoje” i uważają się za świętych też do mnie nie przemawia. Myślę, że każdy ma prawo do swoich wyborów i swojej drogi wiary, jakakolwiek by ona nie była, niech będzie „nasza”, czyli zgodna z naszym wewnętrznym ja, z sumieniem…

    • ~Czerwona pisze:

      Właśnie – mogę właściwie rzec, że moją religią jest moje… sumienie. Wg niego rozsądzam, wg niego żyję i to ono mi sygnalizuje, czy robię źle, a nie jakieś tam formułki wypisane na papierze. Czasem nawet zastanawiam się, czy Bóg jest szczęśliwy, widząc, ile religia w nieodpowiednich rękach potrafi przynieść szkody…

      • ~Mela pisze:

        Wiesz, może chodzi o to, że niektórzy sumienia nie mają i korzystać z niego nijak nie mogą, więc im te papierki, formułki są potrzebne;)No i co z tym, że one są jednak stałe, odwieczne, kurczę, niesmiertelne chyba, a ostatnio pisałyśmy o tej regularności, cyklicznosci itd.?

        • ~Czerwona pisze:

          Powtarzalność i cykliczność zapewnia mi natura :) … i święta 😉 Tak po prawdzie Bóg mi się najbardziej w przyrodzie właśnie objawia. Hm, to brzmi niebezpiecznie… pogańsko ;D

          • ~Mela pisze:

            Ale coś w tym jest, że natura daje nam jakiś rodzaj cudów. Fakt, pogańskie to z lekka, dryfujesz w niebezpieczne rejony haha;D

          • ~Czerwona pisze:

            Tak, niedługo zacznę pląsać wokół ogniska i składać ofiary Słońcu 😉

          • ~Mela pisze:

            A co tam będziesz czekać, zacznij już teraz;) Może słońce stanie się łaskawsze;)

          • ~Czerwona pisze:

            To ja chętnie złożę ofiare, np. z jakiegoś półnagiego młodzieńca ;D

          • ~Mela pisze:

            Nie szkoda by Ci go było? 😉

          • Czerwona pisze:

            FACETA?? Nigdy :)

  8. ~Nabu pisze:

    Przybij piątkę! :DJa tam w religie żadne się nie bawię, odkąd wyrwałam się z tej, w której zostałam urodzona, ale wierzyć wierzę, tyle że po swojemu. Bo jestem uparta i jak mam się zakopywać w jakieś schematy myślowe, to niech to będą moje schematy, a nie obce. O!A tak w ogóle wiarę jakąś dobrze mieć. Wiara jest dobra i myślę, że bardzo pomaga w życiu :). Nie religia, bo religia, to kościoły, to ludzie, którzy mówią Ci jak masz żyć, jak wyobrażać sobie Boga, w jakie sposób się modlić. Dobra jest wiara bez religii. Tak sobie myślę :).

    • ~Czerwona pisze:

      Popieram ten pogląd :) Wiara jako taka jest dobra, w kontekście choćby głupiego początku świata, bo trudno ogarnąć, że kiedyś tego nie było, a nagle jest i nie wiadomo dlaczego. COŚ tu musiało stworzyć, i nawet jeśli Bóg jest, dajmy na to, jakimś fizycznym procesem, to łatwiej sobie wyobrazić Jego niż że coś powstaje całkiem z niczego… Hm, zakręciłam? :)

  9. ~wiedzma pisze:

    ooo nastepna agnostyczka :) Dla mnie religie sa zbyt brutalne, za duzo w nich przemocy i cierpienia… nie znosze sie umartwiac, biczowac czy co tam jeszcze sobie „wszyscy swieci” wymysla… a modlitwy to wytwor kosciola, kiedys wpadl mi w rece modlitewnik babci, lo matko jedyna! Nic dziwnego , ze kobieta zrzedzi od rana do wieczora 😉 po takim praniu mozgu tez bym pewnie zrzedzila. Rowniez uwazam, ze wiara to indywidualna sprawa kazdego czlowieka i absolutnie nie powinno sie z nia obnosic, to samo zreszta dotyczy brak jakiejkolwiek wiary w Boga czy Bogow… PS. Ja trafialam raczej na dobrych ksiezy, jeden na pytania o modlitwe powiedzial mi, ze Bog bardziej sie ucieszy jak zamiast odklepac modlitwe polaze po lakach i sobie z Bogiem „pogadam”… ale to byl inny ksiadz i z tego co wiem wyslali go na jakas pipidowke, bo kasy nie bral od wiernych ;P Tak czy siak, podobal mi sie ,ale i tak mnie nie namowil na ta wiare… A do kosciola nie chodze bo zem sie wypisala, wiec jestem zwolniona ;D

    • ~Czerwona pisze:

      W tym wypadku bycie księdzem też się jakoś mija z celem, no bo to jest w sumie urząd, który ma propagować coś konkretnie ustalonego. Oczywiście uważam, że słusznie człek prawił i bardzo fajnie, jednak księdzem w ścisłym tego słowa znaczeniu był chyba w takim wypadku marnym? 😉

      • ~wiedzma pisze:

        no prosze 😉 tak sie akurat zlozylo, ze fajny program lecial w TV na temat wiary. Polski tytul- wiara czyni czuba :) Miodzio… w kazdym razie byl tam jeden ksiadz z Watykanu, oj ten to dopiero byl wyluzowany :) tez twierdzil, ze Bog to ma gleboko gdzies te wszystkie modlitwy… ze to nie o to chodzi. I w sumie mial racje, bo tak na logike to na co Bogu formulki? Czyz te formulki wlasnie nie potwierdzaja teorii, ze obecna postac wiary stworzyli ludzie tylko i wylacznie dla potrzeb zarabiania pieniedzy. Wyobraz sobie kosciol do ktorego chodzisz sie cieszyc, nie musisz tam zostawiac zadnych datkow do tego kazdy jest w nim Twoim przyjacielem…utopia? Sekta moze? Niestety, dopoki czlowiek bedzie rzadzil takim kosciolem, zawsze bedzie cos nie tak. W programie o ktorym mowie, jasno wyszlo na jaw , ze to wszystko to jest jedna wielka polityka, chociaz, zaden z przedstawicieli glownych nurtow religijnych nie przyznawal sie do tego, ba! Nawet goraco przeczyli 😉 Najlepsi zas z tego wszystkiego byli Islamisci twierdzacy, ze ich religia jest religia pokojowa 😛 Czytaj- pokoj dla wszystkich ktorzy wyznaja islam ;P

  10. ~anewiz pisze:

    Gdybyśmy w nic nie wierzyli to jaki sens miałoby życie?

    • ~Czerwona pisze:

      Hm, nie wiem, czy jedno jest uzależnione od drugiego. Ja, wierząc, nadal zadaję sobie pytania o sens…

  11. zapalka_na_zakrecie@op.pl pisze:

    Ma bardzo podobnie, a do dziś pamiętam i pewnie do końca życia będę, jak się okropnie co niedziela kłóciłam z rodzicami że do kościoła nie pójdę … dużo czasu zajęło im zrozumienie i odpuścili mi na końcu :-)

    • ~Czerwona pisze:

      Mi też, chociaż w sumie nie było tak źle chyba, już nawet nie pamiętam 😉 Jakby się tak zastanowić jednak, to nie każdy ma chyba to szczęście – raz że trwać w swoim uporze, a dwa, że mieć rodziców, których można ostatecznie jakoś przekonać do swojego wyboru…

  12. ~Cocaine pisze:

    Podobno agnostycyzm nie istnieje, to wymysł ludzi, którzy próbują się usprawiedliwiać, ostatnia deska ratunku w przyporządkowaniu siebie do jakichkolwiek objawów tego, że jednak w Boga się wierzy :) A ja wierzę, ale nie w Boga jako Boga. Wierzę w coś. Bo nie może być, żeby pewne rzeczy działy się ot tak, po prostu :)

    • ~Czerwona pisze:

      Cóż, na tej samej zasadzie jest wiara w Boga – żeby jakoś to sobie wszystko uporządkować, siebie przyporządkować do czegoś wyższego. Wszystko, co nie jest udowodnione, można określić jako wymysł :) Ja wierzę w to, co napisałam – w świat po prostu. I że coś ten świat zapoczątkowało i to coś nadal tu jest, napędza wszystko i po cichu nam kibicuje…

  13. ~Jazz pisze:

    A to chyba dość naturalna droga… Jako dziecko też byłam wielce przejęta kościołowymi sprawami. Nawet w strachu przed księżmi czy katechetkami robiłam różne dziwne rzeczy – bo na pewno normalna nie jest obsesja kilkulatka, że co wieczór TRZEBA się pomodlić. Ale szybkość jakoś zrozumiałam ten religijny terrorek i jeszcze w podstawówce chyba pożegnaliśmy się na dobre.

    • ~Czerwona pisze:

      Ja pamiętam, jak mi na religii co tydzień kazali pisać z pamięci co było w ewangelii… A ja zawsze akurat w tym momencie miałam chwilę rozkojarzenia i tata musiał za mnie zapamiętywać, a potem sobie czytałam w Biblii ;D Boszzz, okropne czasy ;P

  14. genever@op.pl pisze:

    witaj w klubie. religia nie wazna, ważne to jak zyjesz, w zgodzie ze sobą z innymi itd te dobrociane bzdety wiesz o co mi chodzi to ty wybierasz drogę która idziesz, a bóg jesli jest zaakceptuje ją bo taka jego rola, a jak źle czynisz to wybaczy i już… w końcu to bóg cos pnad czlowiekiem. gdzies czytalam że ludzie tworzac wizerunek bogaidealnego nadali mu wszystkie te cechy ktorym sami nie mogli sprostac. milosierny, dobry, wybaczajacy itd tak stał sie idealnym czlowiekiem ktory po ziemi nie chodzi.

    • ~Czerwona pisze:

      I Boga miłosiernego, takiego dobrotliwego dziadka, ja chcę mieć w sobie :) W sumie czym się różnię od katolików? Wierzę, za grzechy żałuję, może tylko za ów grzech pojmuję nieco coś innego… Np. na pewno nie jest nim dla mnie fakt, że nie poszłam na mszę czy do spowiedzi. Która i tak jest w większości tylko umownym obyczajem, bynajmniej nie oczyszczeniem :) Myślę, że Bóg jest bardziej zadowolony z kogoś, kto stara się być dobry, tylko jeszcze pytanie – czy każdy z nas, czyniąc zło, zawsze zdaje sobie z tego sprawę? To mnie ciekawi, jak moje postępki mogą wyglądać z boku i czy aby ja je na pewno dobrze interpretuję… A jeśli interpretuję źle, myśląc, że coś, co robię jest dobre, a jest złe, to czy należy mi się kara? I zakręciłam ;D 11h pracy tym skutkuje, ot co 😉

  15. ~Wadera pisze:

    Powiem tak: ja też myślę podobnie do Ciebie. Rozumiem, że taki jeden przypadkowy ksiądz stał się katalizatorem do w pewnym sensie odejścia. Sporo siedzę na portalu racjonalista.pl i czytam tam wiele ciekawych rzeczy związanych z religiami, ateizmem. (magiczny-wachlarz)

    • ~Czerwona pisze:

      Był katalizatorem, ale nie przeceniam jego roli, teraz podchodzę do sprawy Boga z większym dystansem i spokojem, i prawdę mówiąc po prostu zdaję się na zdrowy rozsądek. Podobno on z wiarą nie ma nic wspólnego, ale ja tam muszę to mieć w jakiś sposób poukładane :) W sumie chyba bliżej mi do jakichś elementów buddyjskich, jeśli już. Zastanawianie się nad sobą, medytacje… To wszystko jest mi bliższe niż trzepanie pacierza i umartwiające pieśni. Chociaż może jestem niesprawiedliwa w tym momencie…

  16. ~Little Witch pisze:

    Wiesz, mam bardzo podobne odczucia wobec Boga. Wychowana w wierze katolickiej, nie odczuwam większego związku z kościołem. Mam tą przytłaczającą świadomość, że więcej tam zła niż dobra, że za wiele kręci się wokół mamony… Że tak naprawdę religia to narzędzie w ręku człowieka, by rządzić człowiekiem.Z drugiej strony wierzę w Boga. Chwilami czuję się winna, że nie chodzę w niedzielę do kościoła, że nie uiszczam miesięcznej składki na polską parafię w Rotterdamie, że jestem hipokrytką, bo w końcu wzięłam ślub w kościele… Chociaż nie, nie w kościele, wzięłam ślub przed Bogiem i wobec najbliższych. Sumienie nieco się uspokoiło. Jednak te sprawy w mojej głowie nie są do końca poukładane. Nadal mam mieszane uczucia.Jednak sądzę, że Bóg bardziej docenia, gdy się do niego zwracam, podziwiając cudowny zachód słońca na plaży, niż gdy stoję w kościele, bezmyślnie odmawiając regułki.

    • Czerwona pisze:

      Otóż to, może to trochę nieucywilizowany sposób na okazywanie wiary ;), ale mi również zdecydowanie bardziej odpowiada! Przynajmniej jest stuprocentowo szczery… :)

  17. ~Mario pisze:

    Mogę powiedzieć, że poniekąd witam w klubie heh. Ja również wierzę w istnienie siły wyższej, jednak dogmaty wiary jak i sama instytucja kościoła – to nie dla mnie. I nie jest to kwestia głupiego buntu, stoczyłem niezłą bitwę z samym sobą, jednak w pewnej chwili po prostu musiałem, co więcej – chciałem przyznać się przed sobą, że nie umiem tak jak inne ‚ owieczki ‚ potulnie odklepywać i [patrz post wyżej ;)]. Mam to niezwykłe szczęście, że moi rodzice są ludźmi niebywale tolerancyjnymi i szanują moje przekonania. Babcia próbowała ze mną walczyć, ale po pewnym czasie – skapitulowała. Nawiasem – świetny wpis. Mogłabyś z powodzeniem felietonować do jakiegoś Wprostu czy innego Niusłika ;)Pozdrawiam.

    • ~Czerwona pisze:

      Moi rodzice są raczej tolerancyjni, ale mają z czym się zmagać – córka jest bowiem aż za bardzo tolerancyjna ;D Ale luzik, mój dziadek był z kolei antykościelny, więc pewnie to ich w pewnym sensie ostudziło i nie przyjęli tego aż tak źle… Swoją drogą brakuje mi dziadka. Z wiekiem staję się chyba coraz bardziej do niego podobna…No i żem urosła z dumy 😉 Dzięki heheh, chociaż szczerze wątpię, żebym mogła pisać dla jakiegokolwiek pisma, choćby z tej prostej przyczyny, że by mnie nie zatrudnili ;D Pozdrawiam :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *