Lęk przestrzeni

Samotne wyjazdy mają w sobie wiele uroku, niemniej dla kogoś, kto jest inwalidą orientacji w przestrzeni i zgubić się potrafi nawet w kiblu centrum handlowego, pewne sprawy organizacyjne potrafią urozmaicić, eufemistycznie rzecz ujmując, niemal każdą podróż, ba, spacer nawet. Swego czasu np. w pewien piękny wiosenny dzień postanowiłam się przejść po centrum miasta, wytyczyłam sobie ścieżkę ze Starego Rynku na Most Rocha i tak się elegancko zaplątałam, że niepostrzeżenie wylądowałam, owszem, na moście, ale oddalonym o dobry kilometr od właściwego… W Londynie z kolei kazałam sobie narysować dokładną trasę zwiedzania, wraz z opisanymi przystankami metra oraz wyraźnym zaznaczeniem „TU JESTEŚ” na starcie, a i tak całkowitym przypadkiem znalazłam jakiś dziwny park, który zaprowadził mnie do Buckingham Palace, czego jako żywo nie miałam w planach.

W roli przewodnika też nie jestem wiele lepsza, bo choć z mapą potrafię pracować, to niestety nie wychwytuję odległości i zazwyczaj przypominam o skręcie, gdy już dawno go miniemy. Jedynie na Śląsku czuję się każdorazowo usprawiedliwiona, nawet mój tata nigdy nie był na mnie zły, gdy huta, która wg atlasu miała się wyłonić po prawej, z zupełnie niezrozumiałych przyczyn wyskakiwała z lewej. Cholerna ta aglomeracja, to co poradzę, prawda?

No ale najlepsze jest, kiedy takich inwalidek zbierze się kilka do kupy. W kupie raźniej, to już wiemy, zatem i gubić się raźniej, zwłaszcza gdy zamiast do centrum Poznania, wyjeżdża się właśnie na trasę wylotową do Piły i zbiorowo zastanawia, dlaczego to nasze miasto jest tak słabo oświetlone. Gdyby tak mieć trochę czasu i swobody ruchu, to pewnie dotarłybyśmy wtedy nad morze, gdyż ja to na przykład jak już się zgubię, to potem udaję, że właśnie wszystko całkiem zamierzone było, i zamiast się cofnąć, brnę dalej jak osioł w barłogu.

W związku więc z powyższym, oraz z planowanym wyjazdem do Niemiec, obawiałam się trochę ostatnio, czym tym razem zabłysnę. Raczej mało szans na to miałam, ponieważ na samolot odwozili mnie rodzice, z samolotu odbierała Nive z Przybocznym, a potem zamierzałam się do nich przykleić na stałe i odczepiać tylko w łazience. Cóż, osiem milionów lat bym tworzyła, a i tak bym nie wymyśliła, bo by mi się wydawało zbyt mało prawdopodobne to, co jednakże wykombinowałam naprawdę. Mianowicie dopiero w dzień podróży, podczas pakowania, odkryłam, że…
… uwaga, uwaga…
… wcale nie lecę, jak wszystkim rozpowiedziałam i za co bym się dała pochlastać, do Frankfurtu, tylko do Stuttgartu!

Hm. Nie no, chciałabym już chyba przestać przebijać samą siebie, bo może i nie jest to wielka różnica w odległości, ale np. w znalezieniu właściwej bramki do odprawy już dość istotna… No i jakim cudem pomyliłam ten Stuttgart z Frankfurtem, na litość…?? Przecież to nawet fonetycznie by się trzeba nagimnastykować!

Słowo daję, niebiosa jednak czuwają nad półgłówkami. W moim przypadku zdecydowanie rzecz przydatna oraz napawająca optymizmem.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

56 odpowiedzi na „Lęk przestrzeni

  1. tubycie pisze:

    Ale kraju byłaś pewna! :)

  2. ~antylia pisze:

    Witaj w klubie inwalidów przestrzeni… ze mną też czasem kiepskawo i gubię się w obcych miejsach i nie cierpię tej niepewności, chociaż nowe miejsca uwielbiam poznawać :)

    • Czerwona pisze:

      Ja też uwielbiam, ale jak mam mapę w łapce i najlepiej kogoś znajomego pod ręką – zawsze lepiej się gubić razem niż w pojedynkę, jakoś potem lepiej się z tym czuję 😉 Chociaż z całą pewnością bardziej wyostrzone zmysły mam podczas samotnych wędrówek, gdy jestem zdana tylko na siebie, a nie na to, co zapamięta druga osoba…

      • ~antylia pisze:

        Wtedy to człowiek jest zmuszony mieć wyostrzone zmysły i podzielną uwagę, jednak o wiele przyjemniej gubić się w czyimś towarzystwie. Ja to nawet panikuję, jak mam iść gdzieś pierwszy raz, choćby dzisiaj do szpitala na badanie krwi… zawsze robiłam w przychodni. Zapytałam więc koleżankę, która z racji swego fachu pracuje w szpitalu i ok, niby wytłumaczyła, jakieś czerwone drzwi, potem pierwsze piętro, jakaś tablica z napisem laboratorium i w pewnym momencie ją zgubiłam i zaszłam prawie na oddział 😛 Coś mi nie pasiło i cofnęłam się i w końcu trafiłam tam, gdzie miałam, uff :)

        • ~Czerwona pisze:

          Haha, no ja mam to samo, zwłaszcza że jestem krótkowidzem i nie zawsze mi się uda wszystko odczytać, i fokle no 😉 Kiedyś zamiast do dziekanatu weszłam komuś na obronę pracy magisterskiej ;D Ale byłam usprawiedliwiona, bo patałachy pomalowali wszystkie drzwi i nie ponaklejali tabliczek z opisem pomieszczeń. I co z tego, że studiowałam tam 5 lat, kto by zapamiętał, które drzwi od lewej to te własciwe? :)

          • ~antylia pisze:

            Sorry, że tak w głos się śmieję, ale niesamowicie mnie rozbawiłaś z tym dziekanatem :DD to nic, że w domu patrzą na mnie jak na idiotkę… niech żyje śmiech!

          • ~Czerwona pisze:

            No cóż, komuś, kto się właśnie bronił, chyba nie było do śmiechu 😉 Chociaż wolę wchodzić na obronę niż komuś do kibla, ostatnio babka się nie zamknęła w publicznym i otworzyłam jej drzwi, jak była wypięta… :/

          • ~antylia pisze:

            Sama jest sobie winna, trza było się zamknąć, a nie d.upsko wypinać :) A jeszcze zapomniałam napisać o jednym. U mnie lęk przestrzeni uaktywnia się, gdy chodzę o własnych siłach, jeśli robię za pilota w samochodzie, to bez problemu odnajduję znaki, ulice i miejsce, do którego trzeba dotrzeć. I w tej roli mi dobrze, a i prawka nie mam, więc całą uwagę poświęcam odnalezieniu celu :)

          • ~Czerwona pisze:

            Widać jej się BARDZO spieszyło :) Mi też w tej roli dobrze, ale nie każdemu kierowcy ze mną dobrze ;D Tzn. inaczej, na trasie błędów nie robię, ale jak wjeżdżamy do miasta… koniec orientacji, początek przekleństw :)

  3. ~M. pisze:

    Tak to już bywa, że jak człowiek jest w jednym aspekcie uzdolniony,to w innym zubożony. Równowaga musi być! Geniuszy stuprocentowych nie ma. Ale mimo tych przygód czasoprzestrzennych-dobrze że jesteś!Pozdrowienia powitalne!

    • Czerwona pisze:

      To pytanie, w czym ja jestem uzdolniona :) Na szczęście w Warszawie, po której łaziłam troszkę sama, się nie zgubiłam, ale przyznać muszę, że skupiałam się bardzo na tym, jak idę, żeby potem się wyplątać z tych uliczek różnych… Może to jest kwestia koncentracji? Chociaż nie, chyba jednak nie 😉 Pozdrawiam z żalem powrotnym 😉

  4. ~Nabu pisze:

    Ja wiedziałam, że można mieć zaburzenia w odczuwaniu kierunków i przestrzeni, ale żeby aż takie? 😛

  5. ~M-a pisze:

    ale zobacz, jakoś wróciłaś cało i zdrowo 😀 nieźle, nieźle, myślałam, że to ja mam problem 😀

    • ~Czerwona pisze:

      A ja myślałam, że mój nie jest aż tak głęboki… A tu jednak ;D A wróciłam, bo zamiast orientacji mam głos i się pytam co rusz 😉

      • ~M-a pisze:

        ja się bardziej boję tego, że się zgubię w biurowcu niż w mieście 😀 serio! w mieście to jeszcze mam mapę, a wśród ścian, biur i korytarzy skazana jestem na… poznanie biurowca z każdej strony i nietrafienie we właściwe miejsce 😀

  6. ~zapałka pisze:

    No ale przyznaj, że dzięki temu inwalidztwu każda najmniejsza nawet wycieczka zamienia się w wyprawę najeżoną przygodami? I fajniej jest od razu ;-))))

    • ~Czerwona pisze:

      I potem mogę się puszyć, że mi się udało, i co z tego, że normalni ludzie patrzą na mnie jak na wariatkę, gdy mówię z dumą, że w Warszawie udało mi się wrócić do domu ;D

  7. ciemna_masa@poczta.onet.eu pisze:

    Mów mi siostro, ja mam to samo ja się zazwyczaj orientuje po jakiś cechach charakterystycznych, które mijam i wtedy wiem czy dobrze do domu wracam ;P

    • ~Czerwona pisze:

      Ja też, gorzej jak w jedną stronę idę z kimś i nie zwracam na te cechy uwagi, a potem muszę sama wracać ;D

      • ~ciemna pisze:

        Isź normalnie to jest jakaś katorga, serio, bo o ile masz kilka jakiś punktów odniesienia charakterystycznych to jeszcze jakoś se poradzisz, gorzej jak idziesz jakimś za.d.u.piem gdzie tylko bloki i to każdy taki sam i taki labirynt między nimi Ci się tworzy… no aż mnie potrzepało na sama myśl ;P

        • ~Czerwona pisze:

          A najgorzej jak człowiek jeszcze szuka właściwego bloku, jak już znajdzie to ulga, ale potem powrót to udręka, ja zawsze idę po swoim tropie, czyli znów błądzę, tylko odwrotnie :)

          • ~ciemna pisze:

            Ja pamiętam na Śląsku kiedyś byłam , tam to cholera się człowiek może w drodze na parking pod blokiem zgubić, bo tam takie szeregi właśnie tych familioków stały, w szeregu, jeden za drugiem i ja sie tam pamiętam zgubiłam i łaziłam chyba 30 minut aż sie okazało że łaziłam koło bloku mojej Cioci tylko od drugiej strony 😉

          • Czerwona pisze:

            Ja na Śląsku to zawsze przejazdem, zawsze z nadkładaniem drogi i zawsze z przekleństwem na ustach… Chociaż na naszych drogach to się chociaż minąć można, na niemieckich w mniejszych miasteczkach to kiła i mogiła :)

  8. iMargolka pisze:

    A ja z kolei zupełnie na odwrót :)) Zawsze robię za pilota i całkiem nieźle mi to idzie. Prędzej się Franek pogubi niż ja :) Ale z tym Poznaniem to mnie zabiłas :) Rodowita poznanianka? :))) Toć z rynku na rocha prosta droga :)

    • ~Czerwona pisze:

      A to to ja wiem i tak trafiam, tylko sobie te drogę dobrowolnie udziwniłam, bo chciałam, żeby mi ładniej było, między kamieniczkami itd… Kamieniczki to zło ;D

  9. ~hanibal pisze:

    Kontynentów nie pomyliłaś. 😀 Jest sie z czego cieszyć.:)

  10. ~Mela pisze:

    Przynajmniej serię niespodzianek masz zawsze zapewnioną:) No i najważniejsze, że dotarłaś na miejsce i z powrotem:)

    • ~Czerwona pisze:

      Tak, mnie to już nawet dziwić przestaje, tylko ciekawe, co bym wykombinowała na wycieczce z biura podróży… No bo COŚ muszę 😉 Ale fakt dotarcia jest zawsze pocieszający, to prawda :)

  11. Ken_G pisze:

    Ale dobrze, że kontynentów nie pomyliłaś ;))) Podziwiam facetów już za to, że potrafią czytać mapę bez przekręcania jej co rusz we wszystkie strony.

  12. nifka pisze:

    I całe szczęście, że w dzień podróży, a nie tuż po wylądowaniu na miejsce. 😉

    • ~Czerwona pisze:

      A i tak pewnie skapnęłabym się dopiero gdy bym nie zastała nikogo na lotnisku… Jak dobrze, że istnieje odprawa :)

      • nifka pisze:

        Niech żyje odprawa! Wybawicielka od zbędnych podróży. 😀

        • ~Czerwona pisze:

          Zbędnych nie-zbędnych, w sumie poleciałabym sobie w różne miejsca, ale niekoniecznie sama 😉 Zwłaszcza że odprawa wybawia również od zbędnych nie-zbędnych przedmiotów. Np. noży 😉

          • nifka pisze:

            Ja też mam ochotę na podróż, ale właśnie sama. :) Czerwona, ale po co Ty wozisz ze sobą noże?? No nie mogę. 😀

          • ~Czerwona pisze:

            Spoko, na lotnisku też nie mogli. Go znaleźć ;D Żebym to ja wiedziała, po co… ogólnie nosiłam go do odkrawania skórki z owoców, a że tępy był, to go rzadko używałam i o nim zapomniałam… :)

          • nifka pisze:

            I rozumiem, że zabrali Ci to niebezpieczne narzędzie? 😛 Ale to skórki trzeba paznokciami. 😉

          • Czerwona pisze:

            Kiedy nie lubię, bo mi włazi pod nie i barwi… Ano zabrali. Chamy i złodzieje no 😉

  13. genever@op.pl pisze:

    proponuje wieczorna modlitwe rozpoczynac od slow”boże miej w opiece najglupszą oweiczke w stadzie”;) żartuję, wcale nie jestes taka zla w koncu kamienice na rooswelta znalazlas wskazalas palcem, bede wdzieczna aż po grób;)

  14. ~Mario pisze:

    Oj nie przejmuj się, Poznań to bardzo skomplikowane miasto ;)I tak nie przebijesz mojej kuzynki, która zamiast do Kostrzyna koło Swarzędza dojechała pociągiem do…. Kostrzyna nad Odrą 😛 Do dziś zastanawiam się jak dziewczyna tego dokonała.

  15. ~Little Witch pisze:

    Ale przynajmniej przyjemnie się czyta o takich perypetiach czerwonych :] najważniejsze, że zorientowałaś się w porę, gdzie lecisz, bo inaczej by były nici z przyklejania się do kogokolwiek!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *