Światło tli się ledwo. Jest takie ciche. Cierpliwe. Pieszczotliwie głaszcze zmysły, nie chcąc przyspieszać niczego zanadto. Czasem lepiej trochę poczekać. A czasem czeka się zbyt długo, choć to pojęcie bardzo względne. Dla jednych wieczność, dla innych wycinek nieistotny. Nawet dla mnie samej raz wycinek, raz stracone najważniejsze momenty. Najważniejsze? A cóż takiego jest najważniejsze? Skoro boli, to znaczy, że najważniejsze jest teraz, albo że już było i trzeba pocierpieć, by znów mogło być.
Niekiedy wydaje mi się, że jestem gotowa. Częściej, że nie. I pewnie nie. Usiłuję sobie przypomnieć, po czym wtedy poznałam, że już tak.
Do niczego mi się to nie przyda. Zawsze oddycham rozsądkiem. Zawsze się uśmiecham, i zawsze płaczę. Od-zawsze i na-zawsze. Zmarszczki robię takie same. Tylko w brzuchu żółci jakby więcej. I strachu. To paradoks, przecież strachu powinno ubywać. Boi się ten, kto nie zna. Ja znam…
?
Niby jestem inna. Już mądrzejsza lub… I niby tym razem łatwiej mi to znieść.
Nie jest łatwiej. Tylko tyle, że z przyzwyczajenia.