Plamistości nieczyste

W mojej rodzinie prawie każdy ma problem, nazwijmy to, pokarmowy. Tata np. zawsze kładzie talerz gdzieś bliżej środka niż krawędzi stołu, w związku z czym wszystko, co mu spada z widelca (a spada nagminnie), ląduje na obrusie, spodniach lub, przy lepszym rozmachu, na podłodze (mama na ten widok dostaje wprost piany na ustach :)). Siostra odziedziczyła skłonność i z kolei zaprawia równo niemal każdą bluzkę. Wynika to z faktu, że je na wpół leżąco (podobnie jak i ja), w związku z czym dzisiaj np. zamiast zgarnąć jedzenie na widelec, zmiotła je elegancko na dekolt, z charakterystycznym okrzykiem „w mordę!” (może gdyby ów sobie aplikowała wcześniej, to bardziej by się skupiała na lądowaniu żarcia istotnie w paszczęce, no ale ja się nie wtrącam). I tak co bym od niej nie chciała pożyczyć, to zawsze słyszę to samo: „no możesz, pewnie, tylko nie wiem, czy nie ma plam”. Co ciekawe, jej własne, rodzone dzieci reagują dla odmiany jak rasowe pedanciki i gdy im coś spadnie, to albo beczą (młody konkretnie, aczkolwiek być może nie przez względy estetyczne, a z powodu tego, że właśnie zleciało i nie ma jak sięgnąć, aby skonsumować – bo to mały żarłok jest, notabene kompletny wyrodek), albo jęczą „plama, plama” (starsza) i więcej nic do ust nie wezmą, póki się plamy nie pozbędą, przynajmniej z zasięgu wzroku.

Nie wiem, w kogo się wdały, w każdym razie na pewno nie w ciocię. Wprawdzie jakoś do tej pory udawało mi się z własnym gapiostwem i niechlujstwem walczyć, a raczej – jak tylko ufajdałam, to od razu się skapywałam i sprane nie było groźne; niestety teraz coś dziwnego się porobiło, że jakoś tych plam nie widzę od razu, tylko dopiero kiedy chwycę po wypraniu automatycznym, które już nie jest w stanie usunąć zaschniętego i wżartego na fest. I tym sposobem muszę na gwałt iść na zakupy, ponieważ niewiele się ostało czystych koszulek. Nawet ostatnia, którą brałam za pewnik w kwestii nieskazitelności, sprawiła mi dziś rano niespodziankę – dwa ślady, i to, uwaga, na PLECACH. Tego to już za nic pojąć nie mogę, wszak nie jem tyłem czaszki i powykręcana w paragraf; lecz wiadomo nie od dziś, że nie ma takiego przepisu, by wszystko rozumieć, nadto są rzeczy na świecie, które nie śniły się filozofom…

… takie np. wyplucie pestki od mandarynki do rękawa zamiast w dłoń… No ale bo pestka w mandarynce…??? Jakże to??

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *