Niezawodny lek

Kiedy wróciłam wtedy niczym zombie do pracy, po tych strasznych słowach, z suchym od bólu gardłem przemknęłam na zaplecze i szlochałam szefowi, który zamknął sklep na dobre 20 minut i palnął mi gadkę mającą na celu podnieść moją samoocenę, po czym zaofiarował się być moim pocieszycielem, innymi słowy narąbać się do towarzystwa. Ponieważ o fakcie tym poinformowałam również współpracownicę, uzgodniliśmy, że dzień zagłady odbędzie się u niej w domu, a armię zbawienia uzupełni jej mąż.

Wieczorem z obrazoburczą uciechą zahaczyliśmy o dział monopolowy. Na widok asortymentu kasjerka ochrzciła nas z dezaprobatą pijakami, a my (a już na pewno oni, ja w sumie byłam w swoim, acz jeszcze mało wesołym świecie) uczciwie przytaknęliśmy takiemu mianu. I pojechaliśmy dawać upust rozpuście.

Na pierwszy rzut poszła żubrówka z sokiem jabłkowym (na samą myśl mnie odrzuca), potem gin z tonikiem (to już wspominam smakowo znacznie lepiej, ale może dlatego, że niewiele pamiętam). Rozmowa również popłynęła wartko, w czym celował zwłaszcza szefo, albowiem alkohol jakoś go natchnął niemal po wieszczemu, w związku z czym opowiadał nam historię swojego życia, a raczej swojej pracy. No tak to jest, jak się chleje z kimś, z kim się pracuje, aczkolwiek nikomu to absolutnie nie przeszkadzało, mi zwłaszcza, zważywszy, że język i tak plątał mi się przy każdym słowie dziwnie a niesamowicie, więc raczej siedziałam sobie cicho. Oni jednak ani myśleli pozwolić mi na wtopienie się w ścianę, a ja, winna niejako całej orgii spożywczej, czułam się w obowiązku zaspokajać ich żądania, czyli „kończyć wreszcie tę flachę, bo kolejna czeka”. 

Tak po prawdzie to na tym kończy się moja przytomność. Rzekomo jeszcze im w międzyczasie wyznałam miłość, po czym nagle, na siedząco, skuliłam się w sobie i zwyczajnie usnęłam. Nie mieli potem ze mną żadnych problemów, wystarczyło mnie tylko skulnąć do ściany przy rozkładaniu łóżka, kompletnie nie zmieniając przy tym stanu mej świadomości. I tak spałam do godziny 5:30, kiedy to rozdzwoniły się budziki, bo mąż koleżanki musiał… iść do pracy. Czego mu serdecznie współczułam. Te budziki to fokle dzwoniły jeszcze potem godzinę, budząc tylko mnie i tegoż męża, który w końcu z utyskiwaniem wstał, zrobił mi herbaty i poszedł, a ja po wypiciu jej… cóż, slalomem pognałam oddać hołd naturze. Wstyd mi było ogromnie, lecz, jak się okazało, całkiem niesłusznie, gdyż grubo przed moim upokorzeniem podobnych przeżyć doświadczyli wszyscy pozostali. Serię zapoczątkował szef, lawirujący z ręką przy ustach pomiędzy resztą, śpiącą na podłodze, niestety podobno nie zdzierżył w drodze do łazienki (na szczęście nie na ich głowy), ale to nic, ponieważ w kolejce ustawiał się już mąż, a na koniec koleżanka. Ja spałam twardo, jak wiadomo, chociaż to wcale nie musiało o niczym przesądzać, więc szef miał dużo szczęścia, że nie stał się mimowolną ofiarą mych trzewi, albowiem spał ze mną na łóżku, notabene pod jedną kołdrą i tylko w majtkach, przy czym sam nie pamięta, kiedy się rozebrał. Na szczęście ja pozostałam ubrana :)
W końcu wszyscy się ocknęli, znalazłam okulary, które troskliwie mi w nocy zdjęto, a szef, usiłując odłożyć kubek z piciem na parapet, niespodziewanie spadł z wyra. Ranek zawitał.

Oj, był, był straszny, tym bardziej że wróciło myślenie i zrozumienie powodu tego karygodnego pijaństwa. Niemniej przyznaję, środek, który wybraliśmy, skutecznie wyłączył mnie z obiegu na dobre kilka godzin, zatem pod tym względem z ręką na sercu polecam. Tylko pamiętajcie, przykażcie swoim drugim połówkom, żeby z Wami nie zrywały, gdy nazajutrz idziecie (i kumple też) do pracy, bo to zabójstwo jest. Mi choć to jedno się względnie udało i mogłam cały dzień spać, za co jestem mimo wszystko wdzięczna…

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

47 odpowiedzi na „Niezawodny lek

  1. kropkaxxxx pisze:

    Oj zerwanie z ojcem mojego dziecka tez przyplacilam solidnym kacem. On mowil dlaczego to juz nie jest to a ja wlewalam w sebie z luboscia Martini Bianko. Do dzis mi cholera wypomina tamten wieczor. To faktycznie jest tylko dorazny srodek na zale i smutki ale zawsze lesza chwila zapomnienia niz kilka godzin zabojczego rozmyslania. Dasz rade kobieto- wrozka kropka prawde Ci powie!

    • ~Czerwona pisze:

      To prawda, doraźny do bólu, ale lepiej mieć o jedną straszną noc mniej w umyśle 😉 A ta akurat inaczej byłaby po prostu nie do zniesienia… Całe szczęście, że znaleźli się ludzie dobrej woli, dla których każda okazja jest dobra 😉 Bo gdybym miała być wtedy z tym wszystkim sama i trzeźwa… Kiedyś tak byłam – nic fajnego. Jestem im naprawdę wdzięczna za tę chwilę zapomnienia 😉

  2. ~M. pisze:

    Hej! Jak widzisz, trwam na posterunku! Bardzo się cieszę, że jesteś, wróciłaś do formy i wróciłaś do żywych! Buziale gorące!Pozdrawiam uradowany!

    • ~Czerwona pisze:

      Dzięki :) Jakoś walczę, daję radę, z każdym dniem coraz lepiej… Odpukać 😉 I nawet zwykłej muzyki już mogę słuchać, bo przez kilka dni to tylko klasyczna u mnie leciała, skatowałam tym rodziców doszczętnie, łazili po domu i chcąc nie chcąc ją podśpiewywali ;)Pozdrawiam, jeszcze nie uradowana, ale powolutku…

      • ~M. pisze:

        Rozśmieszyłaś mnie tym muzycznym skatowaniem Rodziców 😀 Uszy do góry, będzie OK! Pozdrawiam bezprzewodowo z działki.

        • ~Czerwona pisze:

          Ech, też bym pojechała na działkę, tylko teraz jest tam już bardzo zimno i nudnawo… Ale gdybym tylko miała dużo pieniędzy, to bym tam postawiła dom z kominkiem. I już by nudno nie było :)Pozdrawiam w przeddzień spożywania rogali Świętomarcińskich, mmmm, już się nie mogę doczekać!

          • ~M. pisze:

            Hej! Trochę chaotycznie dziś odpiszę, tyle wątków poruszę. 1. Gdy w TV i radiu „bębnili” o Poznaniu i ul. Święty Marcin, od razu wspomniałem sobie Ciebie i Twój dawny wpis o rogalu. 2. Dom z kominkiem-fajnie i życzę Ci tego z serca całego, ale z doświadczenia wiem, że z kominkiem (piecem) problem największy polega na tym, że nie ma kogoś (czegoś) co napaliłoby zanim przyjedziemy, żeby już się nagrzało. Znani mi majętni „działkowicze” mają kominki, ale przede wszystkim całoroczne ogrzewanie gazowe, które zimą utrzymuje temp. „dyżurną” +8 C, tak więc gdy przyjadą, dom nie jest wyziębiony, dają ogrzewanie gazowe na max, palą w kominku i po chwili mają cieplutko (marzę o takim ogrzewaniu dyżurnym)… 3. Dziś wracając z działki, na znanej nam, równej generalnie drodze, władowaliśmy się w jedną, jedyną przysłoniętą wodą dziurę-efekt-pęknięta opona, wymiana koła na poboczu, jeździmy na dojazdówce, oby tylko felga i zawieszenie było ok, no i przymusowa przedłużka urlopu na działce (wróciliśmy, bo tu było bliżej do warsztatów). 4. Wystraszyłem się, że zlikwidowałaś bloga! Odpalam dziś net bezprzewodowy, klikam do Ciebie-a tu „blog o podanym adresie nie istnieje”-no opad szczęki i przykro tak jakoś jednocześnie. Sprawdziłem inny onetblog, który czytuję-działa, choć autorka właśnie się pożegnała, a u Ciebie nic! No, ale po chwili nastąpiła reanimacja i jesteś! Proszę, jeśli kiedyś ma nastąpić ta smutna chwila, to chociaż się pożegnaj z nami… 5. Co do Twojego motta-o problemach blednących przy innych rzeczach-powiem Ci, że wciąż trapi mnie to zmartwienie, o którym Ci napominam od lipca. Mnie to bezpośrednio nie dotyczy, nie brałem w tym udziału, nie podejmowałem decyzji, ale jak ten problem się pozytywnie nie zakończy, to będzie nieciekawie, mam tylko nadzieję, że wszystko znajdzie swój szczęśliwy finał, proszę wspieraj kciukami i dobrą myślą moją nadzieję, bo ja już jestem tym rozmyślaniem na prawdę zmęczony…PS. Czy odpisałaś na mój długi wpis spod poprzedniego Twojego posta?Pozdrawiam przytłoczony.

          • Czerwona pisze:

            Tak od tyłu lecąc – nie odpisałam celowo, jak większości zresztą. Przeczytałam oczywiście, jednak… chyba chcę to zamknąć za sobą, wiem, że masz rację po prostu… Chociaż nie wiedziałam, że taką branżą się zajmujesz. Nie zazdroszczę, powiem szczerze… Co do bloga – możesz być spokojny, nie zamierzam go zlikwidować, a jak mi odbije (wprawdzie nie wiem doprawdy, co by się musiało stać, żebym zrezygnowała, no ale), to oczywiście powiadomię… Wiem, że tamtego dnia było sporo takich problemów, onet lubi zaskakiwać 😉 Co do dziury, to ja na koncercie Madonny się własną nogą w takową wsunęłam, na całym lotnisku była tylko ta jedna, ech… Jeśli chodzi o kominek – musi być, aczkolwiek niekoniecznie jako jedyne źródło grzewcze, jasna sprawa 😉 Bardziej dla klimatu, żeby wiesz, móc się kochać na skórze niedźwiedziej w blasku płomieni itd. ;D Ach, nie przypominaj mi rogali, ja to jem tylko raz w roku i aż mi ślinka cieknie na samą myśl teraz… Wy chociaż pokusy nie macie, to zdecydowanie lepsze niż wiedzieć, jak to smakuje, i nie móc, ale sobie obiecałam, że TAKIE rogale to tylko 11 listopada i nigdy więcej 😉 Za Twoją sprawę trzymam kciuki niezmiennie, więc musi się udać! A tymczasem muszę się pochwalić – dostałam mega podwyżkę ;DPozdrawiam uradowana, chociaż… wiadomo, chciałoby się mieć z kim te pieniądze wydawać…

  3. zapalka_na_zakrecie@op.pl pisze:

    Czerwona, wybacz, ale ja się śmieję w głos :-))) Jeśli ta terapia alkoholowa chociaż w połowie tak dobrze na Ciebie podziałała jak na mnie czytanie o niej, to przeżyjesz z pewnością :-)))) Buziaki wielkie, mam nadzieję, że głowa już dziś nie boli 😉

    • ~Czerwona pisze:

      E, po takim czasie to raczej nie „już”, a „jeszcze” 😉 No, ja też się śmieję na samo wspomnienie, zwłaszcza z tego upadku szefa z łóżka, i do licha to jest jakieś dziwne, że rozstanie może być w jakiś sposób zabawne – przy pierwszym facecie też było śmiesznie, bo jeszcze zanim wyszedł, to mi zabijał komary na suficie :)

  4. ~Mario pisze:

    Nawet w liczniku komentarzy masz konsumpcje, haha :DNo ta, niestety – poranki są najgorszym skutkiem ubocznym picia ;P Gdyby tak szło je wyłączyć xD Generalnie to wiesz – uważaj, żeby ten sposób ‚ terapii ‚ nie wszedł Ci zbytnio w krew ( i dosłownie i w przenośni 😀 )! Cieszę się, że stajesz powolutku na nóżki 😛 Pamiętaj, że jesteśmy!! :) Pozdrawiam :)

    • ~Czerwona pisze:

      Ta konsumpcja na blogu to zgoła w innym znaczeniu, niemniej jakby nie zwał – pasuje istotnie ;D Ale coś Ty, kac musi być, jest najzabawniejszy ze wszystkiego! Oczywiście z perspektywy czasu 😉 Spoko, ja ekonomiczna jestem, tak po poznańsku, więcej czasu zarabiam pieniądze niż je wydaję, zwłaszcza na chlanko 😉 Wtedy to było zalanie na zaśnięcie, teraz sypiam jak kamień sama z siebie, więc mi niepotrzebne. No i już brak chętnych do pomocy ;P Wiem, że jesteście, i jestem za tę Waszą obecność niezmiernie wdzięczna…

  5. ~motylek pisze:

    łoo matko, to nieźle ;D i że jeszcze z szefem spałaś, no no ;D mnie to alkohol zupełnie nie ciągnie nawet w takich sytuacjach, więc zwyczajnie poszłabym spać, chyba 😉 no ale można i tak :)

  6. ciemna_masa@poczta.onet.eu pisze:

    Ja zawsze mówiłam że alkohol jest najlepszą metodą a gin i tonik to już w szególności jest lekiem na całe zło… i nie wiem jak mozna nie lubić żubrówki, toż to miszcz gatunku… ale wiesz co Ci powiem, ja mam to samo, piersza do picia, piersza do kolejnej kolejki i piersza do spania ;P

    • ~Czerwona pisze:

      Może i miszcz, ale ja całego gatunku nie lubię ;D Hm, u mnie z tym spaniem różnie, chociaż ogólnie zawsze mogę zasnąć i wszędzie, zatem w sumie nie dziwota… Zresztą i tak bilans mam słaby, tylko 3 razy chyba tak poległam, że nawet nie wiem kiedy. Cienki bolek ze mnie, co ja będę wnukom opowiadać, że tylko 3 razy się spiłam do nieprzytomności?? ;D

      • ~ciemna pisze:

        nie no tu to ja mam bogatszą kartotekę ale tego wnukom nie mam zamiasru opowiadać, to przemilczę w natłokou opowieści o podbijaniu świata, dochodzeniu do władzy i międzynarodowych romansach 😉

        • ~Czerwona pisze:

          E tam, ja się pochwalę, ale dopiero jak osiągną dojrzały wiek ;D Zresztą pewnie wtedy i tak mi nie uwierzą 😉

          • ~ciemna pisze:

            wtedy to to ile Ty i ja piłyśmy to będzie wapniactwo 😉 bo się będzie piło kilka razy więćej jak my będziemy dojrzałe w wnujki w wieku naszym młodzieńczym ;P

  7. mela01 pisze:

    Dobrze że to wszystko nie wpływa na Twoją wenę, dobrze że przerwa nie była długa, dobrze że znów jesteś:)Bosszz, Czerwona normalnie wspomnienia obudziłaś. Pamiętam też podobną imprezę, miałam kryzys i podobnie ‚pojechałam po bandzie’, w sumie pierwszy i ostatni raz aż tak…;)

    • ~Czerwona pisze:

      Ja nie pierwszy, aczkolwiek rzadko mnie aż tak dysfunkcja totalna dopada. No ale cóż – siła wyższa, czasem zwyczajnie trzeba, organizm łaknie, to co mam mu odmawiać 😉 Chociaż weselej się upija na wesoło niż na zalanie robala, no ale…

  8. ~anka pisze:

    powiedziałabym „ło matko ale impreza” ale chyba lepiej będzie „ło matko ale poranek”;) odchorowałaś? chyba tak, bo jakoś inaczej się ciebie czyta;) na pohybel! sam nie wie co stracił;) pamiętaj” pijemy za zdrowie facetów, którzy nas zdobyli, kolesi, którzy nas stracili, debili, którzy nas rzucili i farciarzy, którzy nas poznają” ściskam mocno!

    • ~Czerwona pisze:

      Hm, czas przeszły to to jeszcze nie jest, ale „odchorowuję” brzmi już nieźle, znacznie lepiej od „choruję na całego”, w każdym razie beczę sobie tylko rano i wieczorem, na więcej nie ma czasu 😉 A ostatnio to tylko i rano, ale to po skondensowaniu z faktem, że trzeba iść do pracy, każdy by się zdołował 😉 Masz rację, toast pierwsza klasa, zatem wznoszę, tymczasem herbatą, bo barek jest w pokoju rodziców 😉

      • genever@op.pl pisze:

        no widzisz;) toast wznos nawet kawa przed praca, przynajmniej sie człowiek usmiechnie i nabierze ochoty, nieee… przesadziłam, ochoty do pracy nie nabierzesz, ale może dzień zrobi sie cieplejszy;) buziak!!!

  9. ~shyJa pisze:

    o, widzisz, a nie mowilam, ze cos sie zawsze znajdzie do dziekowania? przynajmniej nie szlas do roboty:) jak moj mi to zrobil, to centralnie w poniedzialek wieczorem, czym znokautowal mnie na dwa dni.na szczescie menadzerka i tak nie chciala mnie w pracy w tym stanie, wiec przynajmniej meczylam sie z dala od ludzi. kuracja alkoholowa pomaga na krotka mete, obys nie popadla w nawyk nokautowania sie;P

    • ~Czerwona pisze:

      Nie popadnę, to za drogi nałóg 😉 O tak, coś wiem o tym zrywaniu i nazajutrz do robótki, mój dawny ex tak mnie potraktował, i jeszcze psiakrew szłam potem na 6 rano, musiałam o 4:20 wstać, wyglądałam i czułam się jak upiór w operze… A raczej w fabryce wiaderek :) To był chyba najstraszniejszy dzień mojego żywota, pamiętam go jak dziś. Swoją drogą ci faceci to jednak kompletnie niemyślący są. Żeby takie coś tak kompletnie bez serca fundować, co, może myśleli, że jak się pracą zajmiemy, to będzie nam lepiej?

  10. nifka pisze:

    To ja się cieszę, że pomogło, nawet jeśli musiałaś swoje odchorować. czasem tak po prostu trzeba, żeby zapomnieć na chwilę chociaż alo przynajmniej spróbować zapomnieć. :)

    • ~Czerwona pisze:

      W takim dniu chyba nie ma lepszego sposobu… Chociaż powrót do rzeczywistości jest podwójnie bolesny. Na szczęście nie mam tendencji do alkoholizmu, więc w ciąg nie wpadłam 😉

  11. ~Nabu pisze:

    Haha, no widzisz, tak narzekasz na tą pracę a tu okazała się Twą deską ratunku ;). Teraz pytanie: jakie masz plany na Sylwka?

    • ~Czerwona pisze:

      Ano widzisz, no nie ma tego złego 😉 Ale serio, to było niesamowite z ich strony, mimo że wszyscy zajęci, rzucili wszystko, żeby się ze mną nachlać… Szlachetne ;D A co do planów – gg wita 😉 Trzeba coś wymyślić, bo ja nie mogę być sama na Sylwka, a na moje koleżanki nie ma co liczyć w tej materii już od lat…

  12. ~misolka pisze:

    A mówią, że alkohol to nie jest sposób na problemy. Ale ja uważam, że jeśli się nie przesadza to dobry sposób na to by choć na jakiś czas zapomnieć o płaczu i znaleźć się w innym świecie. Od jednego razu nie staje się człowiek alkoholikiem przecież. Dobrze, że dałaś się namówić na to alkoholowe spotkanie . Wielkie buziole dla Ciebie :)

    • ~Czerwona pisze:

      No tak, długotrwały sposób to może nie jest i niczego nie rozwiązuje, ale na pierwszy szok działa bez pudła… I jakoś zmiękcza rozstanie. Poza tym… cóż, można powiedzieć, że to była swoista próba naszych ze współpracownikami (a w sumie to współpracownicą i szefem ;)) relacji. Egzamin zdali na 6 😉 Nie lubię tej mojej pracy, lecz ludzi tam poznałam wspaniałych, więc cholera naprawdę nie ma tego złego… 😉

  13. ~Little Witch pisze:

    Czasami po prostu nie wypada się nie urżnąć :-)Mnie też się przydało przy okazji niefortunnych przeżyć niedawnych. W sumie wygląda na to, że powinnyśmy się spotkać, żeby się tak wspólnie podleczyć! Nie zaszkodziłoby, myślę.

    • ~Czerwona pisze:

      Lepiej bym tego nie ujęła, haha, „nie wypada”, dobre ;D Ale jak pić, to tylko na wesoło, nawet jesli powód kiepski, to trzeba dobrać ekipę, co skutecznie ów nam z głowy wywali, tak jak moi mi wywalili, cały wieczór ani słowem nie wspomnieli o rozstaniu, co było świetne, bo akurat wcale nie miałam ochoty o tym gadać… Więc wypijmy za radość na przekór wszystkiemu!

  14. Ken_G pisze:

    Wiem, że to smutne, ale jakoś mi się uśmiechało, czytając ten tekst. Przekonałaś się, że możesz liczyć na osoby współpracujące, nawet jeśli wsparcie owocuje big kacem. Nie zostałaś sama w czterech ścianach, nie musiałaś się zebrać i ze złamanym sercem uśmiechać się do klientów. Trzymam kciuki za w miarę szybki powrót do nieszarej rzeczywistości :*

    • Czerwona pisze:

      To prawda, gdyby nie oni, pewnie przepłakałabym całą noc… Ale ciężko mi się jednak teraz dochodzi do siebie. Wciąż w to wszystko nie mogę uwierzyć…

  15. ~Jazz pisze:

    Uła, tak żeś to barwnie opisała, że aż poczułam całą sobą 😉 Jest Ci przebaczone, ale żeby to było ostatni raz! Następnym razem pobiegać – endorfinki buchną i z trunków tylko gorąca czekolada 😉

  16. ~Studentka pisze:

    Rozstania nigdy nie są proste. Ciężko się rozstawać szczególnie kiedy wszystko układa się świetnie. Chociaż czasem niektóre relacje po prostu umierają. Najpierw boli, a później dopiero przychodzi zrozumienie.Buziakuję :* i wspieram.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *