I się złamałam – dnia 5 września, roku pańskiego aktualnego pierwszy raz zasiadłam za kółkiem. Nieprzepisowo, bo na polnej drodze i z Zagadkowym u boku, ale jednak. Oczywiście na siedzeniu się nie skończyło, można rzec nawet, że ruszyłam bydlę z kopyta, ponieważ gdy Zagadkowy rozkazał „puszczać sprzęgło POWOLI”, to ja owszem, powoli, ale gaz z kolei wcisnęłam, że omal nas nie wymiotło tylną szybą, a potem przednią, gdy puściłam dla urozmaicenia wszystko. Wtedy zrozumiałam, skąd się bierze „ciężka noga” u kierowców – przecież to tak cholernie kusi! Ledwo dotknęłam pedału, to on skakał jak jakiś napalony buhaj. Znaczy samochód. No trudne na maksa! Jednakże kiedy wyjaśniono mi, że tu trzeba po kobiecemu, a nie niczym wojak na przepustce, to utrzymywanie tempa stało się kosmicznie łatwe, i nawet Zagadka na mnie wcale nie krzyczał, gdy po jego komendzie „sprzęgło i na dwójkę” spytałam, po co No bo nie wiem, gdy jadę jako pasażer, to zawsze słyszę, kiedy trzeba zmienić bieg, a tutaj w ogóle nic. Wg mnie biegi mogłyby nie istnieć 😉
Jak już byłam w trakcie, to zaczęłam wypytywać o hamowanie. Nie żebym szybko jechała, wszak co za prędkość można rozwinąć na dziurach, ale cóż, hm, wiedza zawsze się może przydać, zwłaszcza w tym wypadkuuu, ała, ta górka wydawała się mniejsza… I tak jakoś kiedy Zagadka do mnie mówił, to średnio docierało najpierw, bo przecież musiałam patrzeć na drogę, a to znacznie bardziej absorbujące (bez urazy), poza tym za nic nie rozumiałam, co z tym sprzęgłem, i fokle jakże to, mam przy hamowaniu pamiętać o jakimś luzie? Jak mam wyluzować, skoro hamuję, a hamuje się zwykle z jakiejś przyczyny, bynajmniej nie luźnej… Aaa, ok, to tylko przy hamowaniu do zera, żeby silnik nie zgasł…?
No i w tym momencie mi zgasł Jednak stwierdziłam, że gdyby tego nie zrobił, to bym nie zapamiętała. Wszystko ma jakiś cel…
Ogólnie szło mi dobrze, tylko raz jeszcze potem umarł samoczynnie, raczej nie z mojej winy, a z winy przełącznika gazu (podejrzane, bo Zagadkowemu nigdy nic się takiego nie stało, lecz skoro nawet on tak uważa, to wychylać się ze swoimi obawami ani upierać nie będę), i nawet pochwałę usłyszałam, gdyż w końcu sama z siebie ładnie przyhamowałam na tych dziurach. I wyłącznie raz wyrwano mi kierownicę celem sprowadzenia auta na właściwe tory (z toru typu „drzewa są twarde, a ich gałęzie wydrapują oczy” plus „rów jest do zapobiegania pożarom, a nie nieudolnym kierowcom”). Dobrze tylko, że ludzi żadnych nie mijałam, ponieważ drobny mankament był taki, iż patrzyłam wyłącznie na drogę, sensu stricto, czyli na ziemię, kompletnie ignorując otoczenie (hm, a może ja ich mijałam, tylko zwyczajnie nie zauważyłam?) oraz ewentualne znaki drogowe, które w dodatku należałoby jeszcze w mózgu przetworzyć, czego całkowicie sobie póki co wyobrazić nie mogę. Harówa jak z dzikim wołem! Więc nie rozumiem zupełnie, jak można wypuszczać na miasto ludzi, którzy w życiu się pedałami nie posługiwali. O magicznej pałe… e, rączce zmiany biegów nie wspominając.
A! Zapomniałabym… Było ekstra