Jest tak pięknie. Pastelowe kolory przenikają się, tworząc harmonijny pejzaż, który w każdej innej porze roku gryzłby połączeniami i migotliwym chaosem. Teraz ów chaos nadaje ciepły, przytulny ton, zlewając radosne, rude igiełki, opadłe z sosen, z pyszniącymi się fioletowo astrami. Trawa ma odcień bardziej zmieszany, wyraźnie spokojniejszy; powietrze przecina zapach palącego się drewna. Wesołe jabłka spoglądają na kiście winogron, a ostatnie aksamitne brzoskwinie – na leśne maliny. Za oknem winobluszcz zwiesza się aż do ziemi, zakrywając doszczętnie elegancką pergolę i rozsypując swój dorobek przy najlżejszym powiewie wiatru. Ognik wrzeszczy, oblepiony cały jaskrawymi, pomarańczowymi kuleczkami, wrzos mozaiką maluje, niczym impresjonista; ostały się też pomidory – trochę czerwonych, szlachetnych, a tu i ówdzie wiszą też niedojrzałe, zielone. W sam raz do usmażenia na boczku z ziołami!
Dąb na oślep zrzuca żołędzie opatrzone berecikami, a orzech, przy wydatnej pomocy wiewiórki – zielone łupiny, pod którymi kryje się raj dla „dziadka”. Maleńkie grzybki kuszą w swej małomówności, niemal oczko puszczając miedzianymi kapeluszami. Liść może się poczuć indywidualistą – każdy, choć identyczny z zamysłu, jesienią barwnie usiłuje przegonić towarzyszy. Nawet hałas jest inny – zasnuty mgiełką, jakby cichszy, paradoksalnie bardziej… prawdziwy. Prawdziwy – bo z potrzeby, nie z zachcianki.