Był wieczór. Późny wieczór. Siedziałam sama w pokoju, za jedyne towarzystwo mając laptopa na kolanach. Tak mi się przynajmniej wydawało…
… przeraźliwy wrzask przeciął powietrze jak świst bata lub, może bliżej prawdy – jak syrena alarmowa, zaś przez pościel niewzruszenie przekopywał się wielki czarny robal. Na początku sparaliżowana ze strachu, po chwili oprzytomniałam i jęłam (wciąż jazgotliwie) się intruza pozbywać. Robal był wyjątkowo obrzydły, bo ruchliwy jak świeżo uwolniony plemnik, więc zadanie miałam trudne, ale ostatecznie udało mi się go przetransportować za okno i przydać mu trochę ekstremalnych wzruszeń przed lądowaniem z 10 piętra.
Minęło kilka dni.
Był wieczór. Późny wieczór. Siedziałam sama w pokoju, za jedyne towarzystwo mając laptopa na kolanach. Tak mi się przynajmniej wydawało…
… jeszcze bardziej przeraźliwy wrzask rozdarł drobiny tlenu, gdy na moim – uwaga – biuście!!!!!! zlądował identyczny wielki czarny robal! Tym razem paraliżu nie było, tylko dziki breakdance w połączeniu z polką galopką, a potem pogoń za rozpasanym potworem, który zapieprzał ostro w kierunku poduszki. Nie namyślając się wiele, chwyciłam plastikową reklamówkę, zagnałam tam natręta i tym razem zafundowałam mu wspaniałomyślne lądowanie ze spadochronem.
Minęła noc.
Był poranek. Poranek w pracy. Zamiatałam podłogę przed przyjściem klientów, za jedyne towarzystwo mając komputer na biurku. Tak mi się przynajmniej wydawało…
… żaden wrzask nie wydobył się z mojej paszczy, gdy zza zakrętu wyłonił się wielki czarny robal, przemierzający żwawo podłogę centrum handlowego i kierujący się konsekwentnie ku mojemu boksowi. Po prostu wściekłam się ostatecznie, wyrąbałam go miotłą na środek hali i wróciłam. Po chwili wrócił i robal. Dwa razy wracaliśmy pilnie, a to on, a to ja, aż w końcu skapitulowałam. Tym razem jego lądowanie nastąpiło w zaświatach.
Rozumiem, że robale po latach spożywania rozkładających się ciał mają ochotę skosztować czegoś świeżego, rozumiem, że po wiekach obcowania ze sztywniakami lubią się podroczyć, rozumiem, że czasem wolą gonić króliczka, niż go złapać, co z nieboszczykami byłoby raczej trudne do zrobienia, ale jeśli po śmierci to też tak wygląda (a obawiam się, że znacznie gorzej, przynajmniej z ludzkiego punktu widzenia), to nawet moja romantyczna wizja swych rozsypanych po górach szczątków bierze w łeb. Dziękuję, postoję. Na półce.