Cel, pal, marz

Podobno marzenie powinno być czymś nieosiągalnym – byśmy za nim gonili, ale nigdy nie byli na tyle szybcy, żeby, ledwo muśnięte, nie zdematerializowało się. Winno dotykać wzniosłych cząstek tchnień, doskonalić wnętrze; równocześnie jawić mimowolne, namacalne i codzienne życzenia jako zanieczyszczone cywilizacją i konsumpcjonizmem.
Lecz czy takie przeświadczenie nie szufladkuje spraw przyziemnych? Czy coś stricte materialnego zawsze jest osiągalne, a co za tym idzie – całkiem odarte z magii? Przeciwnie. Docieranie wgłąb siebie bywa łatwiejsze do wdrożenia niż pragnienie uzależnione od cyferek, od dobrej woli innych, od… Ale nawet wówczas, przy tym, co wymaga nakładów finansowych oraz – ależ tak! – egoizmu wręcz niewiarygodnego, ja wierzę, że mi się uda, kiedyś, rozsądek i rzeczywistość temu przeczą, a ja uparcie…

Czy jednak jeśli wierzę, po prostu czuję i wręcz przyjmuję za fakt, że kiedyś coś zrealizuję, to owo „coś” można jeszcze nazwać marzeniem? Czy tylko celem? Czym się właściwie różni marzenie od celu? Elementem fantazjowania? Chyba nie, wszak fantazjuję o wielu rzeczach, ale dla przyjemności samej w sobie i w większości bez chęci wdrożenia w życie. Zatem marzenie…? A może jeszcze zwyczajnie go nie znam? Może to coś, co mi siedzi pod naskórkiem i nie chce się ujawnić świadomie, woli pozostawać w głuszy rozumu, żeby…

… nie zostać sprowadzonym do bezdusznych wytycznych? Nie zdewaluować się i zdegradować do poziomu portfela? Nie być zapomnianym po spełnieniu?

… nie spełnić się?

Może marzenie chroni po prostu przed utratą wiary w sens czegokolwiek, co robimy i czemu się przyglądamy? Wszak musiałoby być bardzo smutnym uczuciem: nie chcieć niczego więcej.
Tyle że przecież ryzyko praktycznie nie istnieje. Zawsze chcemy. Chociażby – powtórzenia.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *