Fantomas

Doświadczenie uczy, jak wiele zależy od praktyki. Teoria jest bowiem, owszem, podstawą działania – ale nieprzećwiczona, nigdy nie będzie w stanie miarodajnie określić naszych umiejętności. Przykład – moje bliskie spotkania z kursem pierwszej pomocy.

Pionierskie miało miejsce za czasów liceum. Dostaliśmy wówczas na stół fantoma, przyczepionego do diod, które wskazywały, kiedy przyjemniaczek miał szanse na ocknięcie, a kiedy nasz, w założeniu pomocny oddech doprowadzał go do agonii. Poważnie! niby sztuczne oddychanie wydaje się łatwe, patrząc tak z boku, na filmach itd., ale pamiętam, że wtedy każdemu z uczniów w większości przypadków udało się delikwenta przedmuchać. A z drugiej strony niekiedy własny oddech lądował na policzku, i znowu klapa – co pouczało, jak ważne jest zatkanie nosa poszkodowanemu.

Jako kolejną ofiarę podarowano mi „dziecko”, które się „zakrztusiło” – innymi słowy lalę z fafołem w gębie, co to go jej zresztą własnoręcznie upchnęłam. W celach ratowniczych trzeba było trzepnąć w plecy, ale specjalnym sposobem, coby wyszło efektywnie i jak najmniej boleśnie. Efektywność zaś miała się unaocznić w postaci wracającego na łono wolności wyżej wymienionego fafoła. Uzbrojona więc w wiedzę, zapał, i pomna faktu, jak bardzo zassanie do niewłaściwej dziurki może być nieprzyjemne, tak maluchowi z kułaka przygrzałam, że paproch przeleciał z impetem przez długość całej sali i utknął między ławkami. Długo go potem znaleźć nie mogliśmy, na szczęście sztucznego dziecka nie pozbawiłam pleców, nikt nie dostał rykoszetem, a brak dowodów nie odebrał mi zaliczenia. No i zapamiętałam na zawsze.

Trzeci zmasowany atak odbył się dokładnie dziś, na szkoleniu BHP. Lala tym razem była kaleką od pasa w dół, w dodatku nieprzytomną. Nakazano ją reanimować wg nowych zaleceń. Czyli najpierw standardowe pytanie o samopoczucie i delikatne obmacanie; potem sprawdzenie oddechu – o dziwo bez szukania tętna, gdyż, jak powiedział pan szkolący, z tym to same problemy: albo ktoś nie znajdzie tętnicy (ja nawet u siebie nie znajduję za pierwszym razem, aż czasem podejrzewam, że mi migruje), albo sprawdzi kciukiem i poczuje własne tętno; a jak nie ma oddechu, to zwykle i układ krążenia nie chodzi, zatem nie ma co tracić czasu. Dalej telefon po karetkę, następnie masaż serca – 30 uciśnięć i 2 wdechy. Dlaczego w takiej kolejności? Ponieważ w płucach zawsze trochę powietrza się znajduje, więc dadzą sobie radę na pierwszy rzut, a krew ma na to mniejsze szanse.
Pamiętać przy tym należy, żeby nie przyciskać, jakby to był znienawidzony prezes – nie pomoże bardziej niż zwykłe uciśnięcie, a tylko nas zmęczy. Zaś zmęczeni długo akcji nie poprowadzimy.
Trzeba również zwrócić uwagę, żeby nie dusić za słabo – ostatecznie zwykle lepiej się żyje ze złamanym żebrem niż wcale. Wprawdzie nasz fantom akurat miał taki zawór, który syczał, gdy robiło się masaż właściwie, ale obawiam się, że prawdziwy człowiek syczeć nie będzie, a jeśli tak, to masaż mu niepotrzebny – zatem trzeba zdać się na wyczucie.

I tu wracamy do punktu wyjścia – bo jak to wyczucie zdobyć, jeśli nie przez ćwiczenie? Moim zdaniem każdy z nas powinien chociaż raz wziąć udział w takich zajęciach. Dobra zabawa z jednej strony, z drugiej zaś – kto wie, czy nie najważniejsza umiejętność w naszym życiu?
Pamiętajmy – w wielu wypadkach decydujące są pierwsze minuty. Jeśli będziemy potrafili pomóc – być może będą to minuty najszczęśliwsze.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

42 odpowiedzi na „Fantomas

  1. ~shyJa pisze:

    faktycznie masz szanse kogos uratowac, szczegolnie jak sie zakrztusi jakims farfoclem;D powiem Ci, ze gdyby to bylo w uk, to nikt by nie przezyl. takie tu maja pojecie, ze na kursie pierwszej pomocy to sie uczy jak zadzwonic po karetke i niewiele wiecej. dla wlasnego bezpieczenstwa nie nalezy nikogo dotykac. bo nie daj boze zrobisz komus gorsza krzywde, a wtedy cie do sadu pozwie. lepiej wiec nie dotykac poszkodowanego. jeszcze rodzina posadzi, ze zginal, bo mu nos zatkalas, lub cos z podobnych bzdur…

    • Czerwona pisze:

      No u nas są kary za nieudzielenie pomocy, ale pomocą nazywa się choćby samo zapytanie, czy ktoś żyje, i wezwanie karetki… A z 2 strony wg przepisów osoba ratująca jest zwolniona z odpowiedzialności uszkodzenia ciała (typu żebro złamane). Dzisiaj przerabialiśmy też, co zrobić, gdy istnieje podejrzenie, że złamany jest kark, a głowa wisi. I tak trzeba ją wyprostować, bo nawet jeśli będzie coś z kręgosłupem, to zwisająca głowa blokuje dostęp powietrza do krtani… Swoją drogą jestem ciekawa, czy wszystkie te oczywistości miałabym w pamięci w obliczu prawdziwego wypadku…

  2. genever@op.pl pisze:

    przeżyłam takie szkolenie dwa razy. i nie jestem pewna czy potrafiłabym pomóc kiedy nadszedłby taki moment. a już nic bardziej mnie nie przeraża niż krztuszące się dziecko! brr..;D

    • ~Czerwona pisze:

      Ja wiem, że bym potrafiła, tak technicznie, ale pytanie – czy dałabym radę się choćby ruszyć…? Każdy reaguje rozmaicie na różne sytuacje, żadne z nas nie może przewidzieć, jak się zachowa, ale nie w tym rzecz – a w tym, żeby chociaż hipotetycznie mieć tę umiejętność… A krztuszenie to pikuś, mówię Ci 😉

      • ~anka pisze:

        tego też nie przewidzisz. stres, strach.., i możesz zaszkodzić, a nie pomóc;) pikuś? hmm.., na fantomie i w tv jak pokazują to pikuś, ale jakbym miała żywe dziecko.., swojemu chyba będę wszystko przecierać żeby nie miał szansy się zakrztusić;) hi hi hi

        • ~Czerwona pisze:

          Oj tam, wystarczy puknąć w plecy i ręce do góry unieść, nic strasznego, już ćwiczyłam na siostrzenicy 😉 Ale wiesz, ja np. czasem potrafię się zakrztusić własną śliną więc przecier może nie poskutkować :)

  3. ~ciemna pisze:

    Mi ćwiczeniowiec mój własny nakazła abym dla dobra poszkodowanego nie podchodziła do nieo a najlepiej uciekała jak najdalej zanim zjawi się ktoś kto weryfikuje czy mam papiery i umiejętności … serio jednak – takie zajęćia z pierwszej pomocy powinny być prowadzone już w najmłodszych latach aby się maluchy juz oswajały a nie tylko smiały, ze się pani z nieprzytomnym panem całuje

    • ~Czerwona pisze:

      Dzieci zawsze będą reagowały głupawo, dlatego rodzice też powinni od małego im uświadamiać. A tymczasem rodzice bardo rzadko poruszają takie trudne tematy. Gorzej tylko, jeśli to oni będą potrzebowali pomocy, a dziecko będzie zbyt speszone, by im jej udzielić… A mnie pan pochwalił, że masuję całą sobą 😀

      • ~ciemna pisze:

        w większości przypadków rodzice tez nie maja o tym zielonego pojęcia i jedyne co wmawiają dzieciom to numer telefonu, którego maluchy i tak nie zapamiętają moze czas jakieś kursy dla rodziców i dzieci w jednym zorganizować dla dobra narodu ;P

        • ~Czerwona pisze:

          Inna sprawa, że mnie też się ten numer swego czasu mylił 😉 Ale swoją drogą kurce nie wyobrażam sobie, że np. takie emo dziecko stać było na uratowanie komuś życia… Chociaż może je krzywdzę taką oceną i tak naprawdę są bardziej energiczne niż chcą się wydawać, nie wiem 😉

          • ~ciemna pisze:

            Ja Cię zagnę mam koleżankę tak zamerykanizowaną, ze dzwoniła kiedyś na pootowie pod 911 dzwoniła ;P

          • ~Czerwona pisze:

            I co, dodzwoniła się? :) A ja się wkurzyłam, bo w naszej durnej sieci przy wybieraniu skróconych numerów taksówek trzeba wybrać nr kierunkowy miasta. A skąd ja mam wiedzieć, jaki nr kierunkowy mają np. Katowice? Pomijając oczywiście, że do niczego nie jest mi potrzebna taksówka w Katowicach, nie mówiąc o tym, że numeru skróconego żadnej tamtejszej taksówki nie znam, no ale fakt jest faktem!

          • ciemna_masa@poczta.onet.eu pisze:

            32 ;P to to wiem akurat ;P zreszta ja dzwonię zawsze na 999 bo tylko to pamięytam jakby się paliło, okradali czy jakby ktoś schodził to zawsze ma 3% szans na ratunej z mojej strony ;P

          • Czerwona pisze:

            A ja nie dzwonię, bo jeszcze tej przyjemności nie miałam, odpukać :)

  4. ~hanibal pisze:

    Po przeczytaniu Twojej notki czuję się jakbym odbył szkolenie z pierwszej pomocy. 😀 Też myślę, że to przydatne ćwiczenia, szkoda, że nie robi się ich na kimś kto odpowie, na pytanie jak się czuje. 😛

  5. zapalka_na_zakrecie@op.pl pisze:

    Miałam kilka razy w życiu okazję ratować zakrztuszonych ludzi, najpierw przez ułamek sekundy panika, a później olśnienie. Tak to chyba działa. Na szczęście masować nie musiałam nikogo i oby tak już zostało. Kurs pierwszej pomocy powinien być obowiązkowy szczególnie w starszych klasach, ale najlepiej żeby połaczony był z logicznym tłumaczeniem, najlepiej łopatologicznie, jak sie zrozumie to łatwiej pomóc … chociażby to, że złamać komuś żebra podczas masażu to lepsze niż masażu nawet nie zacząć …

    • ~Czerwona pisze:

      Pewnie że tak, trzeba uczyć od małego, bo im więcej powtórek, tym szybciej złapie się odruch i nie będzie w sytuacji zagrożenia marnować czasu. Także na analizowanie – pomagać, czy może nie, bo ktoś to zrobi lepiej, bo przecież są inni… A potem wychodzi, że mnóstwo gapiów było, a człowiek nie przeżył, bo mu nikt nie pomógł…

  6. ~magda pisze:

    Przez cały ten semstr na zajęciach z PO mieliśmy pierwszą pomoc i co? I nabawiłam się jeno obrzydzenia do wysmarowanych nauczycielską szminką Małych Ań. Nie wierzę w całą tę książkową pierwszą pomoc. Tj. rozumiem istotę RKO, ale te wszystkie zabawy przy użądleniach, krwotokach z nosa etc to lekka przesada. Ostatnio przez 40 minut zalewałam nosokrwią podręcznik do tego cudownego przedmiotu (tak! dzisiaj przespałam ostatnią lekcję PO w moim życiu!) i dowiedziałam się jedynie, że po 10 minutach powinnam już leżeć w ambulansie, macana przez piętnastu chłopa w jaskrawych kamizelkach. A żyję. I obyło się bez karetki :)Ale masz rację. Każdy powinien potrafić udzielić pomocy poszkodowanemu kwiczącemu na ulicy.

    • ~Czerwona pisze:

      Ja tu nie mówiłam o kwiczących, raczej o nieprzytomnych bądź charczących (zakrztuszonych) :) Ale od czego taki krwotok? Przecież to nienormalne… Wiesz, może podręczniki są przekoloryzowane, ale ja wierzę w moc pierwszej pomocy – może dlatego, że dzięki jej znajomości mój tata uratował życie swojemu ojcu i mogłam poznać swojego dziadka…

      • ~magda pisze:

        To niesamowite! Wspaniale, że możesz cieszyć się swoimi bliskimi i że Twój ojciec okazał się bohaterem:)Pewnie od czytania po nocach. Na szczęście był to jednorazowy wypadek i żadnych więcej książek nie zakrwawiłam.Niby podstawy pp znam, ale czy poradziłabym sobie w kryzysowej sytuacji? Nigdy jeszcze nie byłam nawet świadkiem prawdziwej resuscytacji, a jedyne stworzenie, któremu łamałam żebra, to Mała Ania (i przyznaję, nie odważyłam się obdarzyć jej zbawiennym oddechem, po tym, jak nasza wiekowa pani rozsmarowała na niej swoją wymieszaną z pomadką śliną, pomimo, że pacnęła potem tu i ówdzie jakimś preparatem odkażającym), która nie wydawała z siebe żadnych dźwięków, poza niepokojącym odgłosem pękającej gumy (czy z czego tam ona nie była zrobiona).

        • Czerwona pisze:

          Tak, to prawda, ja też nie wiem, czy moją wiedzę, nawet i praktyczną umiałabym wykorzystać tak jak mój tatko, bo tu też trochę trzeba zimnej krwi… No ale lepiej mieć podstawy niż ich nie mieć :) O, to my na maseczkach jednorazowych pracowaliśmy, a potem pan od PO patrolował cały rok nasze plecaki, czy aby nosimy przy sobie maseczki… I w sumie rację chłop miał – chociaż BHPowiec powiedział, że niewielki jest odsetek osób, które zaraziły się czymś od ratowanej ofiary… Pytanie tylko – ile ofiar zostało zarażonych przez ratowników 😀

          • ~magda pisze:

            Zimna krew, racja. bo zemdlony ratownik, to żaden ratownik.Ja tu nawet o zarażeniu się nie myślę. Dla mnie sam fakt obcowania z obcą śliną, cuchnącym oddechem nieznajomego, w dodatku jeszcze zmieszanymi z jakąś krwią jest dostatecznie obrzydliwy. Informujący o przebiegu akcji ratowniczej fantomas, maseczki jednorazowe… Dobrze Waszą pracownię wyposażyli.

          • ~Czerwona pisze:

            To było jedyne, co im się udało w tym liceum 😀 Bo dla porównania na chemii nie przeprowadziliśmy ani jednego własnego eksperymentu…

          • ~magda pisze:

            Nam od 5 lat próbują wybudować salę gimnastyczną (na razie ćwiczymy… w starej kaplicy. Na organach zawieszony jest kosz). Postawili ogromne fundamenty i dwie koparki i od tych 5 lat kompletnie nic się tam nie dobudowało. A biegamy dokoła kościoła. Gdy ostatnio zaliczalyśmy 600m, akurat był pogrzeb. I nawet czasu nie było, żeby żałobników przeprosić.

          • Czerwona pisze:

            O rety, to musi być bardzo katolicka szkoła 😀 Może chcą z Was komików zrobić, ale takich z czarnym humorem? :)

          • ~magda pisze:

            Szkoła jak najbardziej katolicka, ale z tym humorem, to bym nie przesadzała. A, nie. Dyrekcja ma poczucie humoru. Obniża nam sprawowanie za noszenie jakichkolwiek butów innych niż: adidasy, tenisówki i sandały na płaskim obcasie. ja zostałam cofnięta do poprawnego za chodzenie po szkole w butach na obcasie. Moja koleżanka – za baleriny. To jest zabawne 😀

          • Czerwona pisze:

            Myślałam, że to miało miejsce tylko w czasach powojennych :) To ja bym nie mogła chodzić do takiej szkoły, w płaskich butach bolą mnie ścięgna… Zawsze to jakiś argument, prawda? :)

  7. Ken_G pisze:

    Ja to się tego uczyłam kilka razy na różnych przedmiotach i, nie mając okazji do ćwiczeń, zapominam. Dalej nie wiem ile wdechów na ile uciśnięć, nawet nie pamiętam jak się układa delikwenta w tej bezpiecznej pozycji. Zanim bym się zastanowiła, byłoby po nim.

    • ~Czerwona pisze:

      To zapamiętaj chociaż jedno – zawsze trzeba zadzwonić na pogotowie i w międzyczasie delikwentowi odgiąć głowę albo chociaż podnieść tak, żeby sobie nie uciskał brodą krtani i tchawicy. Jeśli to wszyscy zapamiętamy, to już będzie duży sukces. Tzn. może będzie, bo to oczywiście przeżycia nie gwarantuje, niemniej lepszy rydz niż nic :)

  8. ~BUBA pisze:

    Takie zajęcia miałam w liceum na PO. Nikt nie traktował ich poważnie. A szkoda… Nigdy niewiadomo, kiedy nam sie przytrafi uratowac czyjes zycie.

    • Czerwona pisze:

      U nas było przy tym mnóstwo śmiechu, ale ponieważ to był biol-chem i sporo osób chciało iść na medycynę, to każdy jakoś potraktował to jednak lepiej niż takie wychowanie do życia w rodzinie np…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *