Doprawdy frapujące, jak dziwacznie się w bloku niesie głos. Źródło każdego wiercenia, które dobiega de facto od sąsiada poniżej, ja lokalizuję regularnie jako wprost zza ściany, a o puszczanie disco polo podejrzewam tych z dołu właśnie, chociaż winowajcą jest pacan po lewej. Z kolei lud pod podłogą najlepiej słyszę w toalecie. Siedząc sobie najzwyczajniej na tronie, zagłębiam się w morzu wstydliwych spraw rodzinnych, zwierzeń zakrapianych bełkotem lub ryków dzieci. Za to kiedy w łazience przed lustrem mych uszu dojdzie umc umc, to już wiem, że impreza przeniosła się do pokoju bezpośrednio pode mną i czeka mnie ciężka noc. Dziwne, ale zawsze wszystkie harce nocne zapowiada łazienka, im głośniej, tym balanga będzie mieć cięższy kaliber. Ogólnie to jest chyba najwrażliwsze miejsce, pewnie ze względu na kratkę wentylacyjną. Chociaż u nas i tak nie ma tragedii, u Zagadkowego to dopiero ostra jazda, zwłaszcza że mieszka tam gdzieś w pobliżu strasznie jazgotliwa jejmość. Już nieraz na zawał bym zeszła, wyobraźcie sobie spokojną ciszę, relaksik w wannie, a tu znienacka takie huknięcie wysokich częstotliwości jakby wprost do ucha. Nie wiem, może to odległość jeszcze wzmaga wibracje głosu, dość że zawsze strachu się najem, myśląc w pierwszej chwili, że co najmniej ktoś znalazł przy mnie trupa i się drze karcąco nad mą zbrodnią.
Jednakowoż i tak najbardziej mnie drażni, gdy jakiś kompletny platfus przyłazi o 6 rano i dzwoni do drzwi sąsiadów, czyli w zasadzie jakby do mnie, gdyż tak się to roznosi, i daje tak dobre 15 minut. Kiedyś nie zdzierżę, trzepnę go z drzwi i spytam, jak bardzo trzeba być pomylonym, żeby się nie domyślić, iż gdy ktoś nie otwiera od 258 dzwonków, to przy 259 również nie otworzy.