Zderzak

Być może zakrawa to ciut na dulszczyznę, ale naprawdę uważam, że są takie sprawy, których w towarzystwie poruszać się nie powinno. Zwłaszcza w rozmowie z kimś, kogo się aż tak bardzo nie zna. Dotykam tego tematu, ponieważ mam kolegę, którego bardzo lubię, on zaś ma dziewczynę, którą też w miarę lubię, ale nie gdy widzę ich razem.

Nie wiem, skąd takie upodobanie do publiki, dość że przy każdym naszym wspólnym spotkaniu staję się mimowolnym buforem między nimi i wcale mi ta rola nie odpowiada. Jak w zegarku powtarza się bowiem ten sam schemat: ona narzeka na niego (mówiąc o nim w osobie trzeciej, jakby go tam nie było), głównie ze względu na jego marne zarobki; on zaś próbuje ją uciszyć, rzuca mi błagalne spojrzenia, wołające o pomoc, potem się robi zły, zgodnie z zasadą „najlepszą obroną jest atak”, i w efekcie z żadnym z nich nie mogę porozmawiać sensownie ani w ogóle, gdyż na tapecie wałkuje się ten jeden temat, plus milion pobocznych, równie agresywnych w wydźwięku oraz zwykle bzdurnych.
I nigdy nie wiem, jak się wówczas zachować. Chce mi się zwyczajnie uciekać – no bo cóż innego zostaje, gdy np. ona przy nim opowiada, iż tak się pokłócili dnia poprzedniego, że aż jej oczy spuchły od płaczu? Bronić? Oskarżać? Pokiwać głową? Z jednej strony wiem, że ona ma trochę racji, a z drugiej nawet jeśli, to powinna chyba sama, w gronie własnym problem rozwiązać, a nie dzielić się tym na forum, i to tak oskarżycielsko.

Dodatkowo drażni mnie fakt, iż zazwyczaj, mimo że mnie rzecz nie dotyczy, zaczynam się wtedy denerwować za nich, jest mi przykro za ich przykrości, które sobie serwują, i czuję się skrajnie zażenowana takim jadowitym ekshibicjonizmem z ich strony. Uważam, że owszem, pomarudzić można, lecz gdy się robi to w obecności obiektu marudzenia, to wyłącznie na wesoło, bez upokarzania i wyszydzania. Pominąwszy kwestię dobrych manier w stosunku do mnie jako osoby postronnej – zwyczajnie są takie sprawy, których przez wzgląd na szacunek i miłość obnażać nie wolno, a już na pewno nie w raniący dumę i honor sposób. Gdybym ja rzekła choć raz przy świadkach coś, co oni mówią sobie niemal przy każdej okazji, coś tak drwiącego i okrutnego – sama gryzłabym się tym długie godziny. 

Pewne brudy naprawdę należy prać we własnym domu – i nie wynika to z hipokryzji, a z prawdziwej chęci zmiany czegoś na lepsze bez stosowania najgorszego z możliwych środków. Czyli – bólu.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *