Zagadkowy przywiózł z Amsterdamu dwie roślinki. Jedną dla mnie, drugą dla siebie, przy czym zupełnie nie mógł się zdecydować, która ma być dla kogo, ponieważ obie w równym stopniu go zauroczyły. Mnie także, dlatego nie obyło się bez losowania. I tak dnia wczorajszego stałam się posiadaczką cudnej urody dzbanecznika, zaś muchołówka powędrowała na drugi koniec Poznania.
W międzyczasie postanowiliśmy wyprowadzić nasze maleństwa na spacer i je nakarmić. (Ostatecznie spaceru zażyła tylko flora Zagadkowa, gdyż osobnik Czerwonej wykazał się samodzielnością i zorganizował se żarło we własnym zakresie.) Pojechaliśmy na mą działkę, rozłożyliśmy się na kocyku, Zagadkową postawiliśmy na trawce i jęliśmy nakłaniać mrówki do bohaterskiej śmierci dla sprawy. Nakłanianie odbywało się przy pomocy patyka i dyplomacji, która miała ton od proszącego, przez kuszący, po złowróżbny. Pierwsza mrówka okazała się niestety za lekka i zdecydowanie zbyt nierozgarnięta. Pląsała i pląsała po tych liściach, jakby się szaleju objadła, to rozbudzając w nas nadzieję, to za chwilę ją niszcząc zdradziecko. Ostatecznie znużeni i oburzeni, wypędziliśmy ją.
Drugą pomni doświadczeń złapaliśmy większą, do tego z dodatkowym balastem w postaci niesionego truchełka. Wstrzymaliśmy w napięciu oddech, kiedy przemierzała największy pułapkowy liść; po paru stresujących chwilach wyglądało jednak na to, że jej też się uda. Aż tu nagle cap! – listek zamknął się żarłocznie w mgnieniu oka! Wydarliśmy się wówczas zgodnie, obwieszczając całej wiosze naszą dumę donośnym „JEST!!!!!!!!!!!!!!!!”, i niemal ze wzruszeniem obserwując, jak mrówka wypuszcza zwłoki z objęć i zdezorientowana wyciąga jeszcze czułki zza pazurków, zanim całkowicie jej nie zakleszczą. Pierwsza mrówka Zagadkowej muchołówki!
Podczas gdy ofiara miotała się w środku, czekając niecierpliwie na strawienie, do doniczki zawitali kolejni kamikaze – druga mrówka i pająk. Tu już nie poszło tak łatwo, pająk zdradzał bowiem perwersyjne zainteresowanie ziemią miast rośliną, zaś mrówka z jednego listka w ostatniej chwili się uwolniła, a potem zręcznie omijała włoski czuciowe. Po 15 minutach walki Zagadkowy, skrajnie zdenerwowany, dał mrówce ultimatum: albo się sama odda w ręce sprawiedliwości, albo zginie w mękach.
Skończyło się na kilkakrotnych, dość konkretnych ciosach z pięści oraz złapaniu i wepchnięciu siłą do celi śmierci.
I teraz prawdę mówiąc obawiam się trochę, ponieważ Zagadkowemu wyraźnie spodobała się psychopatyczna współpraca z rośliną i obiecał solennie, że ją spasie – tej zaś za dużo owadów wcale nie służy, zatem należałoby z tym tuczeniem uważać. Zwłaszcza że po zbrodniczej akcji zauważyliśmy w innej otwartej pułapce coś jakby ziemię, tylko z wyplutymi nóżkami…