Przekonałam się, że odległość między dwojgiem ludzi niestety jest problemem długofalowym, działa bowiem także dużo później – np. gdy są oni już na stałe razem.
Kiedy zaczęliśmy z Zagadkowym związek, ja byłam tu, on w Londynie. Codziennie rozmowy internetowe, telefony, smsy. Nie wystarczało nam to, wszak przecież jest potrzeba bliskości, więzi fizycznej. Ciągła tęsknota, ciągłe zapewnienia o niej, odliczanie dni.
Gdy wrócił, wydawało się, że to koniec udręki. Paradoksalnie jednak właśnie wtedy stało się coś zgoła nieoczekiwanego – nie mogliśmy się porozumieć. Pełno rozczarowań, bo on ma takie zwyczaje, bo mi się co innego podoba, bo… To było właściwie jak poznawanie się od nowa, wyłażenie ze skorupy słodyczy, serwowanej sobie nawzajem przez kable, które teraz już nas tak nie krępowały, a jednocześnie stały się tak bardzo potrzebne, ponieważ znajome i bezpieczne. Musieliśmy nauczyć się ze sobą żyć, a wszystko, co zostało powiedziane wcześniej, kompletnie skorygować. Nie był to proces przyjemny, wiele razy zastanawiałam się: jak to będzie? Czy w ogóle będzie? Czy jest sens?
Trudno mi było przy tym wytłumaczyć sobie: dlaczego. Bo jak to tak, przecież początek związku, według wszystkich podręczników „hormony buzują, endorfiny palą, a seks otumania i druzgocze”… Dziwne, ale człowiek nawet w takich chwilach ciągle ma na sobie tę presję wymogów otoczenia, które, nieświadome sytuacji, kiwa z zazdrością głową, mówiąc: „teraz to pewnie szał uniesień, cooo?”. Ciężko było przyznać, że szał jest, ale zgoła inny.
Jakiś czas temu doszło do rozmowy ostatecznej. Takiej, w której przestaliśmy ukrywać, że nam dużo nie pasuje, za to wreszcie oznajmiliśmy sobie, co. Bolało jak jasna cholera, wszak nikt nie lubi krytyki, prawda? Ale okazało się, że jednak uczę się na własnych błędach. Wygrzebałam z pamięci stare rany, których doznałam przy poprzednim związku, a które już dawno uznałam za zadane przede wszystkim przeze mnie samą. Zastanowiłam się. Zanalizowałam. Zrozumiałam, że znów zapędzam się w kozi róg. A przy okazji podczas tej dyskusji dostrzegłam coś jeszcze. Mianowicie – że jemu naprawdę zależy! Że jego oczy są szczere, że nie odpycha mnie z niechęci, tylko z dozy zastałego egoizmu, z którym też chce walczyć – dla mnie, dla siebie, dla nas… Dziwne, ale żadne wyznania, żadne kwiaty, żadne pocałunki nie powiedziały mi nigdy więcej niż te smutne, pragnące akceptacji i bycia ze mną oczy podczas tamtej rozmowy…
Od tamtej pory naprawdę się pozmieniało. Zaczęliśmy dostrzegać w sobie więcej pozytywów, więcej wspólnych cech, po prostu się zaprzyjaźniliśmy. Już nie boimy się razem marzyć.
I znów jego zapach mnie oszałamia…