Moja ulubiona komedia wpasowuje się w dzisiaj jak ulał. Jest poniedziałek rano, a ja jestem tak zmęczona, że nie wyobrażam sobie tego tygodnia. Dzień zapoczątkował żółw, który obudził mnie stukając pazurkami po podłodze przy chodzeniu całe 15 minut przed czasem na wstawanie. Musiałam się więc zwlec z łóżka i wywalić go do przedpokoju, bo zanim on by się tam doturlał, to mnie by chyba szlag trafił, że spać nie mogę. Następnie w ramach atrakcji wystąpił tramwaj, tzn. w sumie to ja się na niego spóźniłam, ale przecież nie będę się wkurzać na siebie.
Potem drugi tramwaj nie przyjechał, zatem stwierdziłam, że odpuszczam sobie dziś badania, pojechałam tylko zrobić bufory. W międzyczasie jednak porozmawiałam o wynikach z panią promotor i co się okazało? Że doświadczenie trzeba powtórzyć i będę siedzieć w tej zakichanej katedrze do końca lipca. I jeszcze że źle coś policzyłam i muszę od nowa to zrobić. Podobno wszyscy się na tym łapią, ale po co zawczasu mi o tym powiedzieć. Lepiej, żebym dwa razy robiła, no jasne. Wiem wiem, marudzę, ale zła jestem!
I jeszcze mam kupę pracy na jutro, plus te obliczenia, plus kino wieczorem. Troszkę jakby czas się skurczył, zatem adios muchachos, idę robić!