Gdyby nie to, że nie było jeszcze imprezy urodzinowej (a sądząc po czasie, jaki spędzam ostatnio w pracy, również prędko nie będzie), uznałabym, iż mój komp zwyczajnie chciał mi zrobić niespodziankę i pod pretekstem odmowy działania wypchnąć na balangę oraz staczanie się do rowu (ewentualnie pokazać mi, jaka już jestem stara i że niedługo też się posypię).
Chyba go mocno rozczarowałam, zamieniając zwyczajnie na telewizor, a w dalszej perspektywie na marzenie o laptopie… Zrezygnował z aluzji. Machnął ręką. Przysnął, tracąc czujność – i miał wszelkie predyspozycje, by zakotwiczyć w tym śnie sprawiedliwego na wieki.
Zapomniał jednakowoż, że ja z natury rzeczy płodzę tyle głupich pomysłów, iż nie dziwią mnie cudze głupie pomysły, a moja głupia pomysłowość potrafi wniknąć w osobowość innej głupio pomysłowej istoty, przewidując kolejny głupi pomysł.
I tak, kiedy wszyscy już ustrojstwo spisali na straty, ja przeprowadziłam jeszcze jedną reanimację – dużym palcem od nogi.
Poskutkowała!
Aż się normalnie sama gubię we własnych talentach.