Doprawdy przestaję być potwierdzeniem poznańskiej oszczędności. A to dlatego, iż zastanawiając się nad prezentem dla Zagadkowego, biorę pod uwagę perfumy. Zważywszy, że w tym roku szykuje mi się wyjątkowo dużo prezentów do podarowania, jest to sprawunek dość obciążający budżet. I nie ma tu żadnego znaczenia, że odrzuciłam propozycję kupna mu perfum większych zamiast mniejszych. Wręcz przeciwnie, uważam, że to bardzo logiczna i wręcz szalona, podyktowana raczej sprytnym planem przyszłego wydawania pieniędzy niż ich zatrzymywania, decyzja. No bo tak:
jak kupię większe perfumy, to kto go tam wie, czy je zużyje? Czy mu się w międzyczasie nie znudzą? O, albo czy mu nie spleśnieją? Czy mu nie wywietrzeją? Czy ich nie zgubi? Czy mu się nie stłuką? Czy ich nie pomyli z płynem do odświeżania jamy ustnej? Albo z sokiem? Czy nie użyje ich do gaszenia pożaru? Czy nie zastosuje ich jako gazu łzawiącego? Czy nie skropi nimi roślin? I tak by można w nieskończoność wymieniać, bo wiadomo, że faceci to tryskowe niedojdy są.
No a skoro tyle niebezpieczeństw czyha, to po co mu kupować coś dużego, co od razu niechybnie zniszczy, skoro można kupić mniejsze, tańsze, a zatem w razie jakiejś niepożądanej akcji dające się odżałować. Zwłaszcza że tak czy owak szybciej wyjdzie i będzie można mu nowe sprezentować następnym razem, dzięki czemu odpadnie mi konieczność wymyślania prezentu. Trzeba rozważać przyszłościowo.
I tu jednocześnie dowodzę, że skąpa nie jestem. Albowiem przy tej następnej okazji perfumeryjnej znowu finanse ucierpią. A zatem ucierpią podwójnie – teraz i za jakiś czas ponownie. Dlatego utwierdzam się w przekonaniu, że nabywam przy tym moim Zagadkowym nowych cech charakteru. Zwłaszcza że planuję kupić perfumy także i sobie, i to tylko dlatego, że jemu kupuję mniejsze. Gdybym kupiła większe, to pewnie bym sobie nie kupowała i zaoszczędziła. A tak kupię jemu mniejsze, i sobie też mniejsze, a dwa razy mniejsze to więcej niż raz duże.
Od dziś zwijcie mnie – pani rozrzutna!