Z pająkami mam różne doświadczenia. Te najmniejsze stworzonka są milutkie i budzą we mnie uczucia opiekuńcze. Te chude, z długimi nogami uważam za brać w niedoli niedowagi. Za to te z nieco grubszym korpusem oglądam z uwagą, ponieważ zdarzają się naprawdę ciekawe okazy. W Londynie widziałam największy w moim życiu, soczysty aż ślinianki mi pracować zaczęły, normalnie ze ślimaka by chyba nie było tyle mięska. W dodatku upodobał sobie wejście do naszego domu i trzeba było się przesmykiwać między pajęczynami. (Czysta perwersja.)
Podobne bydlę, jak się okazało, zamieszkiwało w Poznaniu pokój rodziców. Któregoś dnia siedziałyśmy sobie spokojniutko z mamą na kanapie, gdy nagle coś czarnego przeczołgało się po dywanie. Wytrzeszczyłyśmy oczy, zdumione stanowczo rozmiarami – na czym on się u nas u licha wyhodował, taki potwór?! Nie chciałyśmy go zabijać, bo wiadomo, pająk w domu przynosi szczęście; jednak w porę przypomniałam sobie, że w tylu się pokładało nadzieję, a jeszcze żaden nie złapał ani jednego komara. Zawsze się półgłówki lokują gdzieś w rogu nad szafą. A przecież komar nie będzie leciał nad szafę, skoro ofiarę ma na łóżku – logiczne, prawda.
W sumie mogłyśmy tego pająka wynieść na jakiejś gazecie i dodać mu skrzyyydeł, ale istniała obawa, że okaże się wysportowany i prędko przemierzy powierzchnię kartki, kontynuując swoje lekkoatletyczne skłonności na naszych rękach. Decyzja zapadła więc – dorżnąć! Biedny męczennik, umarł za winy przodków…
Żal mi go, powiem szczerze. No i boję się trochę, czy los się nie zemści za śmierć niewinnego. Ale w sumie bywało już, że przez pająka o mało na zawał nie zeszłam. Np. rok temu, podczas wyprawy na grzyby. Wprawdzie była to moja wina, bo widziałam pajęczynę i specjalnie ją ominęłam; niestety pamięć mnie zawiodła, gdy natknęłam się na prawdziwki. W szale uniesień, z łupem w objęciach, chcąc się pochwalić zdobyczą przed rodziną, wybrałam sobie najprostszą drogę powrotną…
… no nie powiem, cała okolica usłyszała, co miałam do powiedzenia, to na pewno. Może tylko niekoniecznie w kwestii prawdziwków. Drąc się bowiem ile sił w płucach (całkiem bez sensu, ponieważ wtedy szanse na połknięcie czegoś kosmatego znacznie rosły) kotłowałam się z upartą pajęczyną, mając wizję, że coś, co ją utkało, siedzi mi być może właśnie we włosach.
Nie siedziało. Nie tam…
Właśnie dochodziłam do względnej równowagi, gdy drzeć zaczęła się moja siostra, i to na mój widok. Kiedy wyartykułowała, że zwierz wciąż walczy, na mych plecach w dodatku, obie dostąpiłyśmy zaszczytu obłąkania, odtańcowując jakiś pląs wojenny z hałaśliwym przytupem. Pająk tak się przestraszył, że siedział cichutko całkiem, a ja charczałam w rozpaczy: „wal, wal!”; więc siostra chwyciła pierwszy lepszy, odrobinę oślizgły pagaj i zamachnęła się na mnie. Odruchowo zrobiłam skłon ku ziemi, a potem z wizją, że pająk pewnie ma dar skakania i siedzi mi już na szyi, włazi pod kurtkę oraz ogólnie się rozmnażać zaczyna, wyprostowałam się gwałtownie i otrzymałam cios wprost między łopatki. Triumfalny ryk z gardła siostry powiadomił mnie, że teraz to się trzeba ewakuować z miejsca zbrodni, bo jak mi to paskudztwo zasunie do buta…
Podsumowując – kochani moi, apeluję szczerze: nie wchodźmy pająkom w drogę. Dla naszego i ich dobra.