Ludzie miewają depresje poporodowe (no dobra, tylko kobiety), nieuleczalne choroby, małe dzieci, kredyty, bankructwa. Czyli powody do chandry całkiem sensowne. Znaczy nie żebym miała coś do dzieci, ale wiem, że przebywanie z nimi kilka miesięcy 24/dobę może znużyć tak, że ma się je ochotę sprzedać, a kasę przepurtać na wszystko prócz mleka i przecierów.
Tak czy owak dolegliwości jw. mogą mieć następstwo w pogorszeniu humoru i uznaję to za całkiem naturalny objaw. Natomiast do kurwy nędzy nie mam pojęcia, skąd się wziął mój dół.
No i otóż właśnie wsłuchałam się w siebie i orzekłam, że najgorszy dół z możliwych to taki, który nie posiada uzasadnienia. Gdy się ma jakąś przyczynę wytłumaczalną, to chociaż się wie, na jaki temat jęczeć. A ja tu z takim niesklasyfikowanym siedzę i nie dość, że mnie coś zżera od środka, to jeszcze muszę główkować, co zacz, zamiast się zadręczać w sposób ukierunkowany i automatycznie wygenerowany przez wyobraźnię. Poza tym nawet jak mam już powód, to porównuję go z powodami znacznie gorszymi i stwierdzam, że jestem głupia i masochistka, skoro się przejmuję takimi bzdurami. Co mnie denerwuje jeszcze bardziej. Generalnie w moim odczuciu aby móc sobie pozwolić na smęty, należałoby sobie chyba wydłubać oko na ten przykład. A i to byłoby ryzykowne, bo pewnie bym uznała, iż nie mam prawa do deprechy, skoro jestem taka niedojda, że aż sama sobie krzywdę zrobiłam.
Ogólnie czy można mieć doła bez wyrzutów sumienia? No bo przecież wiadomo, coś na siłę wymyślam i fokle, kiedy „inni mają gorzej”… Zawsze mnie ta konkluzja nieznośna nachodzi. I robi mi się jeszcze boleśniej.
Co za los przedziwny.