Coś niewiarygodnego poczułam na jego widok. Pragnienie, prrrragnienie! Błysk w oku, oślepiający nawet mnie samą, utwierdził decyzję. Tak, to TEN. Euforia prędko jednak ustąpiła miejsca wahaniu: czy wytrzyma? Sprosta? To nie on się miotał wewnętrznie, tylko ja. Pozwolić na dotyk, na czułe muskanie, na ogrzewanie mnie całym sobą, gdy mi źle…? Wiedziałam, że jeśli skinę głową raz, ten pierwszy raz, to będzie ich więcej, w nieskończoność. Bo wola w starciu z wolą II wybiera 5 minut rozkoszy i ewentualne katastrofy dalsze. Nigdy bryndzę w wersji constans, doprawdy już nie.
Oddałam się…
Odpowiedzialność jak na razie pozostaje łaskawa. Konsekwencji brak; inna sprawa, że asekuracja ciągle siedzi w mej podświadomości i nie pozwala spuścić z łańcucha beztroski. W tej materii to nie ON rządzi, o nie. To ja sobie wybiorę moment, gdy skóra dotknie skóry bez barier. Tymczasem w zespoleniu pośredniczy wyobraźnia. Cielista i cienka jak papier…
Zawładnął mną. Brak mi tlenu w miocytach. A to dopiero pierwszy żółty but z pary…