Nie powiem, w kupie raźniej. Zdecydowanie lepiej się kicha, gdy zaraz jak echo odzywa się z drugiego pokoju równie donośne kichanie tudzież kaszlenie czy smarkanie.
Zachorowało się całej mojej rodzince (łącznie ze mną, gdyż oczywiście mam już kupione bilety do Londynu na przyszły tydzień, więc jakże by inaczej). W związku z tym nasz dom przedstawia się jako obraz nędzy i rozpaczy. Każdy snuje się po kątach, odziany w barchanowy szlafrok i najcieplejsze skarpetki, dzierżąc w objęciach stosy chusteczek oraz zawieszając się intelektualnie co i rusz. Dodatkowo z zaczerwienionymi i spuchniętymi oczami wyglądamy, jakbyśmy wrócili wprost z pogrzebu i zbiorowo przeżywali najgorsze chwile życia. Ponadto licytujemy się, kto jest bardziej chory i czyja kolej na spanie, a czyja na zasuwanie w kuchni bądź na tę Syberię za oknem po chleb. Jedyną osobą w miarę sprawną jest szwagier, który niestety siedzi w pracy, no i jego miesięczny synek, ale ten nam raczej zakupów nie zrobi. Dziś poświęciła się mama, jednakże jutro zapewne trafi na mnie, jako że muszę się pojawić w pracy, czyli do sklepu mam niedaleko. Aczkolwiek i tak dysponuję najlepszym argumentem w razie przepychanek, ponieważ zachorowałam jako ostatnia i zawsze mogę ich zaszantażować emocjonalnie, że to wszystko przez nich. Miła odmiana po chorobach z zamierzchłych czasów, gdy zdychałam samotnie, całkiem bezbronna wobec dobijających wyrzutów, jakobym się za cienko ubierała lub za dużo wieczorami wychodziła (oczywista bzdura) i że teraz przez to oni muszą mi nadskakiwać.
No i tak nam płynie czas w tej wspólnej niedoli – z utyskiwaniem na los, z przetłuszczonymi włosami i nieatrakcyjnością wypisaną na twarzach oraz z wybuchającymi co chwilę histerycznymi głupawkami na tle bulgotliwych wydzielin, którymi dzielimy się unisono w najlepszym razie w duetach.