Miałam jakiś czas temu pierwszego w mej karierze tajemniczego klienta. Jest to taki ktoś, który łazi po salonach, udaje zainteresowanego kupnem telefonu i nagrywa naszą z nim rozmowę w celu zweryfikowania, czy w poprawny sposób obsługujemy. Nie mam pojęcia, jakim cudem konsultanci (bo tak dumnie nazywa się moja profesja) rozpoznają, że akurat ten i ten klient to tajemniczy, niemniej w każdym miesiącu na pracowniczą pocztę przychodzi stos maili z załączonymi zdjęciami podejrzanych. Swoją drogą to trzeba być wytrawnym graczem, żeby zdołać przedstawić ofertę w zadowalający sposób i jednocześnie zrobić człekowi fotę tak, by się nie skapnął, no nie? W każdym razie kiedy tajemniczy pojawił się u nas, od razu go z szefem rozpoznaliśmy, co ułatwiło znacznie zadanie, ponieważ oczywistym jest, że nie zawsze obsługujemy ludzi zgodnie ze standardem, czasem jest to robione całkiem na odchlast (ciii).
Rzecz jasna trafiło na mnie. Znaczy nie ono, tylko on, bo to samiec był. Zaczęłam mu wykładać ofertę, a szef w tym czasie gorączkowo podrzucał mi na gg kwestie niczym sufler, gdy zaś zauważył, że niespecjalnie patrzę w monitor, podszedł i powiększył mi na chama okienko na cały ekran, a mało brakowało, by popukał jeszcze w niego, abym na pewno widziała, co mówić. Tak, to wcale a wcale nie wyglądało, jakbyśmy wiedzieli z kim mamy do czynienia, no skądże.
Prawdę mówiąc niewiele pamiętam z tej rozmowy, no może tyle, że klient był wyjątkowo znudzony (czemu się w zasadzie nie dziwię, wszak sama po przeciwnej stronie barykady nader często miewam podobne odczucia) oraz że wreszcie udało mi się zaproponować posprzedaż, czyli możliwość wykupienia dodatkowych pakietów, o czym wcześniej zawsze zapominałam i czego współpracownicy nie mogli mi nijak wbić do głowy.
Szef przeżywał później i roztrząsał mój pierwszy raz bez mała intensywniej niż ja, a to dlatego, iż w razie wysokiej punktacji rysowała się szansa na premię, jedyną chyba do tej pory w jego karierze. W międzyczasie opowiedział mi też, jak to sam swego czasu dostał ordynarne zero, gdyż miał dużo klientów i tego tajemnego nie rozpoznał, a zatem zwyczajnie olał; oraz że jego najwyższą ocenę stanowi dotychczas 9/10.
W sobotę otrzymaliśmy wyniki. Wiecie, ile zdobyłam? Hehe. Pełniutkie 10!!! Po miesiącu pracy! Jestem z siebie taka dumna!
A tak z nieco odmiennej beczki – dzisiaj przyszedł do nas jakiś facet. Już, już miałam na końcu języka „Dzień dobry, w czym mogę pomóc?”, gdy ze zdumieniem zobaczyłam, jak pan wyciąga rękę i mówi radośnie: „No witam!”. Yyy… Zapomniałam zupełnie, jak wygląda prezes…