Mrużę cierpko oczy.
Niepowodzenia miłosne najlepiej leczą z niepotrzebnych skrupułów i złudzeń. Przestałam tępo wierzyć, że ktokolwiek może się zmienić, kiedy ja będę się starać. Nie, nie i zwyczajnie nie, nikt takich rzeczy nie zrobi dla mnie, zwłaszcza jeśli nie postawię uprzednio twardych warunków, czarno na białym. Nauczyłam się, jak należy wydzierać pazurem swoją wolność. Ty jesteś lub Cię nie ma. Ja będę ze sobą zawsze. I zawsze będę sobie wyrzucać, jeśli dam się skrzywdzić. Już nigdy więcej. Zakodowałam ruch nadgarstka, który tnie niepotrzebne znajomości jak łby potworów – jednym świstem zranionej klingi.
_____
Tak naprawdę wcale nie jestem takim chojrakiem, jakim tu się kreuję. Cynizm mój ma swoje granice – kapituluje, gdy zetknie się z dzikim szarpnięciem w brzuchu, domagającym się teraz, natychmiast. Czego? Uczuć. W zasadzie tworzy mnie gejzer cały, nie tylko w potędze cielesności, ale też wyimaginowanych przeżyć, emocji, które przekopuję całkowicie samotnie. Nie chcę już być bez-połowiczna, a jednocześnie paranoicznie wymykam się ryzyku. Zbieram siły na kolejne starcia, których nie ma, gdyż w ostatniej chwili nagła niechęć wyrzuca się bulgoczącym wywarem żółci wymierzonej we mnie samą.
Otwieram błagalnie oczy.