Obserwując rodzinę własną i wszelkie inne, stwierdzam, co następuje:
Nie dorośliśmy wciąż do czasów, które nadeszły. Kobiety zarzekają się, jaki to feminizm jest bliski ich sercu, a mimo to nadal nie czują się dobrze, przykładowo bzykając z kim popadnie na zasadzie wolności i równości. Mężczyźni zaś nie są gotowi na nasze nowe, drapieżne pokolenie, które usiłuje wkroczyć na salony, spychając ich do roli opiekunek do dziecka i sprzątaczy. Cóż, może dlatego, że owo pokolenie mimo wszystko ciągle trzęsie się, że nie umie ugotować obiadu i co na to powiedzą teściowe? Niby każda z nas krytykuje kury domowe, niby każda deklaruje chęć partnerstwa, a nie bycia wykorzystywaną – a czy to ma coś wspólnego z rzeczywistością? Nic kompletnie, bo nadal wracamy z pracy i lecimy do garów, podczas gdy oni mogą sobie przysiąść w fotelu i pół kolejnego dnia siedzieć przed telewizorem lub – co łatwiejsze i mniej szarpiące sumienie – wrócić do „tej strasznej roboty”, w której mają szansę podbudować swoje ego, wyżyć się i zdobyć władzę nad kolejną durną i zapatrzoną w nich samicą.
Moim skromnym zdaniem należy przystanąć i zacząć na nowo, tym razem od obalenia męskiego tronu. I to bynajmniej nie w mentalności facetów, tylko kobiet, tak, kobiet, ponieważ to my same na to wszystko pozwalamy, bojąc się, że jeden z drugim odejdzie, gdy nie dostanie przykładowo wyprasowanej koszuli. Tak nam bowiem wpoiły matki, babcie i ciotki – wiecznie narzekające na mężczyzn, jacy to oni nieużyci, ale równie wiecznie wyręczające ich we wszystkim, byle tylko było zrobione idealnie.