Magistry biolodzy na wakacjach

Nie ma takiej rzeczy, która by miała wyłącznie minusy. Dlatego pamiętajcie – gdy nie da rady znaleźć kwatery, gdy pogodę zapowiadają lipną, gdy nie można zebrać ekipy – to nie są złe znaki. Bo we wszystkim można się dopatrzeć pozytywów, trzeba tylko chcieć. Ludzi brakuje? Wystarczy jedna odpowiednia osoba, by wyjazd okazał się niezapomniany. We dwójkę wyśpicie się bez problemu w samochodzie. A gdy temperatury nie dopiszą, będzie można przynajmniej spać z zamkniętymi szybami bez ryzyka przegrzania i uduszenia, dzięki czemu snu nie przerwie żadna ręka wpełzająca przez okno, z pewnością w celach krwiożerczych.

Poznań-Poddąbie-Ustka-Orzechowo-Poddąbie-Rowy-Orzechowo-Poznań. Taką trasę przebyłyśmy z w-i-a-r-ą, niepomne zawadiacko ołowianych chmur i braku planu co do całości imprezy. Oczywiście, że się udało! Był deszcz, były burze, było słońce. Było uwodzenie panów falującym biodrem, opalanie się w bieliźnie, śniadanie na plaży, wino po ciemku w towarzystwie szumiącego morza, wędrówka przez las pełen wilkołaków, odpalanie laptopa na piaseczku i gonienie pliszek. Było odchamianie lasu szlagierami polskimi, śpiew nieustanny, śmiech rubaszny, gadanie przez sen, herbatki i obiady w knajpie. Było zraszanie chronionych wydm przy pomocy naturalnych odruchów fizjologicznych, było przebieranie stanika na parkingu, było gubienie klapek i bluz, i wędrówka przez całą plażę w ich poszukiwaniu (znalezione :)), było nieustające obserwowanie nieba i złorzeczenie na Bogu ducha winne ciemne stratusy, podczas gdy najgorsze okazywały się niemal przezroczyste obłoczki, pląsające wesoło po lazurze atmosfery, oraz różowawe, romantycznie zamglone warstewki… Z nich w jednej chwili formowały się dzikie ściany deszczu, przeplatane błyskawicami. W Wielkopolsce nikt by na takie chmury nawet nie spojrzał, za oczywiste uznając, że przejdą i śladu nie będzie. Nad morzem zaś przeciwnie, piękna pogoda także zwiastowała konieczność przyspieszonego trybu ewakuacji z plaży.

Teraz czekam na zdjęcia, dzięki którym napiszę tu może jakiś poemat o klifach w Orzechowie tudzież o piasku w majtkach mych, ewentualnie o chłopcu, który mył nam w morzu rzodkiewki, ponieważ a) nie przyszło nam do głowy, że można je umyć w wodzie mineralnej, b) było po całonocnej ulewie, czyli za zimno, żeby włazić do wody, c) dzieciak jednak wlazł, więc stał się mimowolną ofiarą naszej niepohamowanej pomysłowości, dzięki czemu miałyśmy za darmo danie o nazwie: Raphanus z solą.

Ten wpis został opublikowany w kategorii Bez kategorii. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *