Przysięgam, chyba się będę modlić, żeby nasi już nigdy więcej nie grali w finałach – inaczej na zawał zejdę! Przecież to, co się dzisiaj działo…
O jaaaa, przez pierwsze pół godziny ryczeć mi się chciało, rodzice drzwi zamknęli, bo tak się darłam na tych naszych półgłówków, przy jednoczesnych wrzaskach zachwytu nad Borucem, który cuda wyczyniał w tej bramce… Tu żywiołowo przyklasnęłam komentatorom, którzy podali wynik tymi słowy: „Austria 0, Boruc 0”. Racja li to, gdyż długi czas właściwie grał tylko nasz imponujący bramkarz, a reszta to bardziej mu przeszkadzała, niż pomagała. Piłka im odskakiwała, podawali Austrii, zamiast sobie, i wyglądali, jakby im ktoś gliny nakładł do gaci, porażka!
Jednakże gdy nasz naturalizowany Brazylijczyk dziwnym zbiegiem okoliczności zupełnie niespodziewanie trafił do bramki, to od razu się zrobiło weselej, druga połowa to już była pieśń kibiców polskich (bombowi są, naprawdę) i kompletnie inna gra. Lecz niestety w tym meczu potwierdziło się wszystko to, o czym pisałam – zmarnowane szanse + posiadanie piłki = dupa. No i dupa się stała, albowiem w ostatniej minucie, w ostatnich pieprzonych 60 sekundach sędzia patałach podyktował karnego wyssanego z palca i było po wszystkim, po całej radości, po historycznym zwycięstwie i fokle nawet nie po ptakach, to już było po jądrach! Cios poniżej pasa.
No żesz kurna, powiem tyle.
Ech… I znowu jeszcze jeden mecz, znów mnie czekają rozliczne palpitacje serca oraz obgryzanie paznokci plus zaskakiwanie rodziny biegłą znajomością wulgaryzmów… Aczkolwiek nie powiem, mama mnie dzisiaj wyjątkowo mężnie w tych przekleństwach wspomagała 😉
PS.1. Jestem okropna, ale cieszę się jak norka, że Niemcy dostali po nosie, a Świnia vel Schweinsteiger nawet czerwoną kartkę Nie znoszę żłoba, nie wiem czemu, ale mnie wnerwia, to niech ma, haha!
PS.2. Pierwsze zdanie jest oczywiście żartem – albowiem modlitwy to rzecz mi obca