Smutne doświadczenia sprzed lat dokładnie informowały, co sądzą o tym pomyśle. Wrzeszczały „stop”, pukając się przy tym znacząco w czoło, a na koniec nawet robiąc zeza i wypinając na mnie tyłek. Guzik tam, głucha byłam, ślepa, zeza przyjęłam za dobrą monetę, pupę pogłaskałam i poszłam jak taki debil prościutko w pysk smoka.
Mea culpa, tak. Co jednak nie zmieni mego przekonania, iż fryzjerzy reprezentują odrębny gatunek ludzki. Inaczej nie umiem wytłumaczyć, dlaczego gdy mówię im, że mają ścinać w ten, a nie inny sposób, to i tak wypuszczają mnie potem z czymś zgoła odwrotnym i w dodatku idealnie trafionym w antygusta.
Nienawidzę cieniowania przy twarzy, bo wtedy mi się robią jakieś wspaniałe fale i nawet ich za ucho nie mogę założyć i przypłaszczyć do czaszki. W dodatku włażą mi w oczy. Nie cierpię również, gdy końce mi się wywijają na zewnątrz. No i nie lubię w ogóle fryzury na emo, ewentualnie szopy a’la łobuzica.
Jak myślicie, co zwisa mi teraz z głowy?
Wybaczcie, ale skomentuję krótko: no ku*** mać!
Czy nie ma na tym świecie fryzjerów, którzy by odbierali moje fale myślowe, kierowali się nie osobistymi preferencjami, tylko kształtem twarzy i fakturą włosów, intuicyjnie wstrzeliwali w pragnienia i wiedzieli, że dziewczę o tak mało kobiecych kształtach nie chce wyglądać jeszcze bardziej jak facet lub baba z czasów króla Ćwieczka? To po prostu niehumanitarne, w dodatku nawet nie mogłam w trakcie zaprotestować, ponieważ raz, że bez okularów za dokładnie nie wiedziałam, co się dzieje, a dwa, że potem szybko mi modelowano te włosy w loki i w tym kształcie wyglądały nienajgorzej. A po umyciu… No się pochlastać tylko. Jak ja mam teraz chodzić po ulicy taka brzydka? To źle robi na psychikę, nawet się uczyć przez to nie mogę, bo katuję się wszelkimi lustrami, żeby jakimś cudem chociaż raz poczuć, iż ta fryzura coś w sobie ma. No i ma, niejedno ma, owszem… Szczerze to najchętniej bym wzięła nożyczki, obcięła cały ogon, który mi fryzjerka była uprzejma zostawić, a do przodu dopięła jakieś kosmyki, żeby przeczekać ten okropny stan, gdy moje własne będą odrastać. Normalnie odszkodowanie powinnam dostać za wzrost poziomu hormonów stresu, za trwoniony na usiłowaniu doprowadzenia się do ładu czas oraz za straty moralne, które niewątpliwe nastąpią, gdy pokażę się w tym czymś światu.
A przy okazji tak sobie myślę, że wszyscy by na tym zyskali, gdyby ewolucja zwyczajnie i raz a dobrze pozbawiła nas włosów. Przynajmniej by było sprawiedliwie i bez głupich niespodzianek.